- Proszę... - Usłyszałem słaby głos.
- Dave, ja... - Zaniemówiłem ujrzawszy kuzyna leżącego w łóżku. - Nie gadaj, że zaspałeś! - Podszedłem do niego bliżej. - Ślub jest za niecałą godzinę... Rusz zadek i wskakuj w garniak.
- To mi pomóż wstać. - Wyciągnął rękę.
- Zaraz... Ty jesteś chory?
- No, a jak myślisz?
- Ale...
- Spokojnie, pójdę na ślub. Ostatnią rzeczą było by to, że bym się nie pojawił.
- W takim stanie? - Zmartwiłem się. - Chłopie, przecież ty masz z czterdzieści stopni gorączki! - Powiedziałem dotykając jego czoła.
- Trzydzieści dziewięć - trzy, dokładnie. - Uśmiechnął się blado.
- Nigdzie nie pójdziesz w takim stanie.
- Nie jesteś moim ojcem, żeby mi rozkazywać. - Poszedł do łazienki prawdopodobnie się przebrać.
Akurat teraz musiał się rozchorować... Chyba dodatkowo na głowę. On powinien leżeć i pakować w siebie leki, a nie leźć na ślub. Matt na pewno by to zrozumiał. Był inteligentny i wyrozumiały, więc gdybym mu opisał całą tą sytuację...
- Gotowy. - David uniósł ręce.
- A, właśnie... Pomógłbyś? - Spojrzałem na niego błagalnie. - Nie mogę sobie z tym poradzić... - Wręczyłem mu krawat.
- Przecież cię uczyłem... - Mruknął.
- No wiem, ale...
- Masz. - Przerwał mi oddając rzecz.
- Już?! - Zdziwiłem się. - Tak szybko?
- Żadna filozofia. - Wzruszył ramionami. - Idziemy?
- Czekaj... - Stanąłem przed lustrem pospiesznie zakładając krawat. - Dobrze jest?
- Mhm.
- To spadamy.
Wyszliśmy pospiesznie z jego pokoju. Dave zostawał za mną w tyle przez osłabienie. Nie podobało mi się to, ale cóż mogłem poradzić? Chce iść, to niech idzie... Jest wolnym człowiekiem.
- Alex... Zapomniałem czegoś... Zaczekasz chwilę?
- Jasne. A czego zapomniałeś?
- Telefonu.
- To szybko. - Dałem polecenie, po czym usiadłem na schodach.
Cała ceremonia wyszła zgodnie z planem. Było pięknie, romantycznie i takie tam. Staliśmy teraz przed kościołem. Matt z Breaną w centrum zainteresowania, ja z Dai zboku.
- Ładnie wyglądasz. - Odważyłem się do niej odezwać.
- Dzięki. - Mruknęła. - Ty też niczego sobie.
- E, tam ja... - Machnąłem ręką. - Facet w garniturze to norma, ale jak się widzi ładną kobietę w ładnej sukience to co innego.
- Możesz przestać? - Syknęła.
- Okey. - Speszyłem się. - To, że nie jesteśmy razem nie powinno wpływać na nasze relacje.
- Teraz chcesz o tym gadać? - Była coraz bardziej zirytowana.
- Taaak? Teraz. - Mówiłem z ociąganiem. - Słuchaj, zostańmy chociaż przysłowiowymi przyjaciółmi.
- Mhm. - Odpowiedziała tak, że nie wiedziałem, czy zatwierdziła moją propozycję, czy tylko odpowiedziała cokolwiek, żeby mnie spławić.
- Diana, myśl poważnie...
- Znalazł się spec, od poważnego myślenia! - Powiedziała podniesionym głosem. - Trzeba było się nie pakować do łóżka z tą greczynką.
- Ja... Nie... - Zacząłem. - O rany... A ty znowu! - Prychnąłem. - Mam tego dość!
- To po co poruszałeś ten temat?!
- Ja?
- Możesz się zamknąć z łaski swojej i nie robić awantury przed kościołem. - David podszedł bliżej upominając mnie.
- Ale sam widzisz... - Chciałem się jakoś wytłumaczyć.
- Nie kończ. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. - Diana odeszła od nas idąc w stronę Jamie'go.
- Świetnie! A już z nią rozmawiałem. - Nasuwałem pewne aluzje w stronę kuzyna.
- Jeżeli to była rozmowa, to ja jestem baletnicą. - Przewrócił oczami.
Wsiadłem z nim do wynajętego samochodu. Zazwyczaj wynajmowałem jakieś osobówki za granicą. Reszta zespołu robiła podobnie. Zaproszonych na wesele było wielu. Matt miał dużą rodzinę, podobnie Breana. David siedział obok mnie w ciszy. Widziałem, że nie jest w najlepszym stanie więc nie chciałem mu zawracać głowy swoimi problemami. Wyjechałem z parkingu i pokierowałem się za innymi samochodami zmierzającymi w stronę lokalu, w którym miało się odbyć wesele.