Siedziałem przy łóżku Diany w szpitalu. David, który był tu ze mną postanowił iść do domu po moich namowach. W końcu to nie miało sensu, żeby tu siedział. Nagle zobaczyłem jak Dai otwiera oczy. Powiedziała coś, czego nie dosłyszałem.
- Jak się czujesz? - Zapytałem.
- Źle, ale lepiej niż wcześniej. - Mruknęła.
- Straciłaś dużo krwi. - Przetarłem dłonią oczy. - Możesz mi powiedzieć, co ci jest? - Powiedziałem surowo.
- Anemia jak nic. - Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Nie mówię o anemii. - Zbliżyłem się do niej. - David mówił o czymś jeszcze.
- Możemy teraz o tym nie rozmawiać?
- Jasne. Ale wiedz, że cię ta rozmowa nie ominie. I ja już tego dopilnuję. - Pogroziłem palcem.
- Gdzie idziesz? - Spytała widząc jak wstaję z krzesła.
- Lekarza zawołać. - Szedłem już w kierunku drzwi.
- Po co?
- Kazał mi do siebie przyjść jak się obudzisz. Zaraz wrócę.
Wyszedłem z salki, w której leżała. Zrobiłem tak jak chciała, nie namawiałem do rozmowy o jej chorobie. Wrócimy do tego jak będzie na siłach. Po chwili byłem przed szpitalem, na parkingu. Zanim pójdę do lekarza muszę zadzwonić.
- Dave? - Odezwałem się nie słysząc sygnału.
- Jestem, jestem.
- Dotarłeś do domu? - Zapytałem dając papierosa do ust.
- Tak. Słuchaj... Nie mogę teraz rozmawiać.
- Czemu? - Zapaliłem papierosa i zaciągnąłem się.
- Jak by ci to powiedzieć. - Zniżył ton. - Miles tu jest.
- Jak to? - Starałem się nie wyprowadzić z równowagi. - Odpowiadaj mi teraz na pytania, ale tylko Tak lub Nie. Żeby się nie połapał. Więc... Ma dobry humor?
- Nie.
- Cholera... A ma broń?
- Nie.
- Na pewno?
- Tak.
- Okey... - Pomyślałem chwilę. - Dobra, to będę tam za niedługo. Dobrze?
- Mhm.
- Uważaj na siebie. - Ostrzegłem go i rozłączyłem się.
Wyrzucając niedopałek myślałem o tym co powiedział David. Po co on tam przylazł? Więcej z nim problemów, jak z małym dzieckiem. Wróciłem do budynku i poszukałem lekarza, do którego miałem iść.
- Obudziła się. - Odpowiedziałem, jak mnie spytał co z Dai.
- Myślę, że możemy ją wypuścić.
- Jest pan pewien?
- Tak. Ma szwy... Chociaż nie. Nie możemy.
- Czemu?
- To rana po postrzale. Takie rzeczy musimy zgłaszać policji. Bezzwłocznie.
- Chyba pan żartuje... - Zaśmiałem się gorzko. - Nie możemy tego jakoś inaczej załatwić?
- Jak? - Przymrużył oczy.
- No wie pan... - Dyskretnie wskazałem na kieszeń w moim spodniach.
- W sensie, że łapówka? - Założył ręce na piersi.
- Oj, tam! Jaka znowu łapówka... Po prostu zapłaciłbym panu za dochowanie tajemnicy.
- Przemyślę to. - Burknął. - Jak na razie to proszę do niej wrócić i pomóc się ogarnąć.
- Czyli się pan zgadza? - Dało się słyszeć nadzieję w moim głosie.
- Powiedzmy. - Skrzywił się lekko.
- Dzięki! - Uścisnąłem mu dłoń. Chociaż to w ostatnich dniach poszło po mojej myśli.
Wróciłem do sali, w której była Diana z uśmiechem na ustach.
- Wypuszczają cię dzisiaj.
- Żartujesz? Przecież nie mam siły.
- W dzisiejszych czasach szybko wyganiają ze szpitali. - Podszedłem do niej wyciągając rękę. - Złap się.
- Eh... - Chwyciła moją dłoń i pomogłem jej wstać do pozycji siedzącej.
- Jak noga?
- Boli. Jak wrócimy? Nie masz samochodu...
- Taksówką. - Wzruszyłem ramionami. - Nie mamy wyjścia.
Staliśmy oboje przed szpitalem czekając na taksówkę. Dai podpierając się o kuli wpatrywała się przed siebie. W pewnym momencie dostrzegliśmy taksówkę. Pomogłem dziewczynie do niej wsiąść.
- Dokąd? - Zapytał kierowca. Wyglądał na sympatycznego.
- Na razie do centrum, a potem pana pokieruję.
- Dobrze.
Rozsiedliśmy się na tylnych siedzeniach. Obydwoje wyglądaliśmy przez szyby po swoich stronach. W tej ciszy przypomniały mi się dawne czasy... Choć w sumie nie tak odległe. Zamknąłem na chwile oczy. Ujrzałem pewne obrazy... Czasy, które najbardziej odbiły się w mojej pamięci.