- Co się tak chowasz? - Kuzyn zaglądnął do mojego pokoju.
- Właź... - Zakryłem twarz dłońmi.
- Ohoho! - Wzdychnął siadając na łóżku po mojej prawej. - Ładne rzeczy!
- O co ci chodzi. - Spojrzałem na niego zły.
- Nie o co, a raczej o kogo. - Dało się dostrzec dziwny błysk w jego oczach.
- Pajac z ciebie totalny. - Skwitowałem.
- Ze mnie? - Zdziwił się. - Kim ona jest?
- Dziewczyną.
- No to widać na pierwszy rzut oka, że jest dziewczyną. - Uważał mnie za tępaka. - Chodziło mi o to, że kim ona jest dla ciebie, że tak sobie beztrosko siedzieliście na tarasie?
- No przecież ci mówię, że dziewczyną! - Wściekłem się.
- Że co? - Zamurowało go. - Ale, ale... Jak?
- Normalnie. Taka jest kolej rzeczy jakbyś nie zauważył.
- Okey, rozumiem... Ale my jesteśmy tu kilka godzin! Kiedyś ty ją zdążył znaleźć i w ogóle...
- Związek na odległość. - Pokazałem mu język. Zakryłem twarz poduszką leżącą wcześniej na fotelu.
- To ile już jesteście razem?
- Rok. Możemy już przestać o tym gadać?
- Aż rok? A gdzie się poznaliście?
- W Manchesterze, skąd pochodzę. - Przedstawiłem sprawę teatralnym głosem. - Ona wyprowadziła się stamtąd miesiąc temu. Wiedząc, że się tu pojawię powiadomiłem ją odpowiednio wcześniej.
- Czemu cię zostawiła i wyjechała z kraju? - Pytał dalej.
- Kariera. Musiałem pozwolić jej się rozwijać. Rozumiesz chyba, nie?
- Kim jest?
- Aktorką.
- I co, w Manchesterze nie ma żadnych szkół aktorskich, albo innych w ten deseń?
- Zawsze marzyła by tu trafić. Więc nic by mi nie dało zatrzymywanie jej...
- No tak. - Pomyślał chwilę. - A jak ma na imię?
- Harriet. Harriet Brown.
- Ciekawe... - Wstał i podchodząc do drzwi zatrzymał się. - Życzę ci szczęścia.
- Większego niż ty?
- Zdecydowanie.
- Dzięki. - Uśmiechnąłem się.
Jak tylko kuzyn wyszedł z mojego pokoju odetchnąłem z ulgą. Oj... Nie lubiłem jak ktoś wtrącał się w moje sprawy... Zwłaszcza, że stali z Miles'em jak banda idiotów i przyglądali się mi i Harriet. Żałosne. Niech nie myślą, że nie było ich widać... Wstałem z fotela i podszedłem do lustra wiszącego przy dużej szafie. Wyglądałem tak jak zwykle, lecz z małą zmianą. Fryzjer faktycznie dobrze podziałał na mój wygląd.
Zamknąłem oczy. Nie wiem czemu to zrobiłem...
Po przebudzeniu pierwszą rzeczą jaką widziałem były nogi łóżka. Wzrok miałem zamazany więc musiałem się dobrze przypatrzeć. Nie wiedziałem za bardzo co się stało. Musiałem zemdleć... Cud, że się w ogóle ocknąłem. Na chwiejnych nogach poszedłem do łazienki.
- Jezu... - Mruknąłem widząc się w lustrze. Wyglądałem gorzej niż wcześniej. Byłem blady jak kartka papieru.Przemyłem twarz zimną wodą i osuszyłem ją puchowym ręcznikiem z wyhaftowaną nazwą hotelu. Jutro ślub a mnie coś rozkładało... Usłyszałem pukanie do drzwi.
- Proszę! - Krzyknąłem słabym głosem nie ruszając się z łazienki.
- Dave? Jesteś tu? - To był Miles... Czego on chciał?
- Jestem, jestem. - Wyszedłem z łazienki. - Co cię do mnie sprowadza?
- Dam ci tą robotę. - Powiedział bez przedłużania.
- Naprawdę? - Uniosłem brwi.
- Tak. Należy ci się. Liczę na twoje umiejętności.
- Super, nie wiesz jak się cieszę. - Słowa wcale nie wyrażały tego jak się czułem.
- To jak, spółka? - Wyciągnął do mnie rękę.
- Spółka. - Uścisnąłem mu dłoń na znak zawiązanej umowy. - A teraz muszę cię przeprosić... Nie za dobrze się czuję.
- Właśnie miałem pytać... - Zmartwił się. - Okey, to nie zawracam ci głowy. Cześć.
- Hey... - Rzuciłem się na łóżko.
Wciąż myślałem o moim dziwnym omdleniu. Postanowiłem wypełnić myśli czymś przyjemniejszym. W końcu dzisiaj od dłuższego czasu zobaczyłem się z Harriet. Nic się nie zmieniła. Dobrze, że była w moim wieku. Bo na przykład Dai jest młodsza od Alexa, i może stąd te konflikty? "Staruch z niego" - Zaśmiałem się pod nosem. Obróciłem się przodem do okna. Rozpościerał się z niego widok na zielone tereny poza miastem. Dziwne, ale Toronto przypominało mi Sheffield. Tu niby miasto, a za chwilę zieleń. Przymknąłem oczy.
Garaż to dziwne miejsce. Jest w nim zimno i w lecie i w zimie. O każdej porze roku. Za oknem panowała ciemność. Może teraz by się udało? Teraz, kiedy nie wie, że ja tu jestem? Przydatna była latarka, drobnostki w plecaku takie jak scyzoryk, zapalniczka i inne badziewia. Otworzyłem powoli drzwi na tyłach garażu. Pusto, nikogo nie ma. Przynajmniej tak mi się wydawało. On wie, że ja coś kombinuję. Zabezpieczył się, gdybym czasami planował uciec. Pozwalał mi na wiele rzeczy. Naprawdę. Lecz na tą jedną nigdy się nie zgodził. Mieliśmy układ. Nie mogłem się wynieść, byłem mu do czegoś potrzebny. Byłem jakimś kluczem, który po pewnym czasie mógł otworzyć zamki, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Dlaczego? Bo ona też zatajała przede mną przyszłość. Tak. Też była zła, ale nie do szpiku kości jak On. Z mojej ucieczki nic nie wyszło. Zza krzaków wybiegł w moją stronę ogromny pies. Rzucił się na mnie i zaczął szarpać. Gdy już nie miałem sił się bronić ugryzł mnie w okolicach szyi.
- Nie! - Krzyknąłem budząc się z koszmaru.
Tak jak wcześniej byłem sam w pokoju. Za oknem panował półmrok. Zdyszany położyłem głowę z powrotem na poduszce. To, co przed chwilą mi się śniło miało miejsce naprawdę, czy to tylko moja wyobraźnia? Bałem się zasnąć ponownie. Nie chciałem.