poniedziałek, 7 lipca 2014

|57|. Alex

Dźgałem widelcem jakiegoś dziwnego omleta, którego miałem na talerzu. Czułem się tak podle, że miałem ochotę wskoczyć do morza i nie wypłynąć.
- Nie smakuje ci śniadanko? - Zapytał Jamie siedzący naprzeciwko mnie.
- Odpieprz się. - Burknąłem do niego.
- Mógłbyś być milszy... - Odparł Matt siedzący obok żony Jamie'go.
- Rozmawiam z tobą? - Popatrzyłem na niego wzrokiem pełnym nienawiści. - Wracam do Anglii.
- Nie ma takiej opcji. - Jamie odłożył sztućce i wziął głęboki oddech. - Za tydzień gramy koncert, przecież wiesz.
- Mam gdzieś koncert. Zagracie sobie sami, a ja beztrosko wrócę do kraju! - Zaszydziłem. - Nie mam zamiaru tu siedzieć ani chwili dłużej!
- Przymknij się. Ludzie się na ciebie patrzą. - Nick zwrócił mi uwagę.
- Serio? - Popatrzyłem na innych gości restauracji. Faktycznie patrzyli na mnie.
- Nie możesz wyjechać. - Jamie cały czas stawiał na swoim.
- Posłuchaj mnie uważnie. - Uspokoiłem się. - Muszę wracać. MUSZĘ.
- Ciekawe kto stanie na wokalu. - Parsknął śmiechem.
- Wróćmy wszyscy i nagrywajmy nową płytę. Skończyliśmy materiał przed wyjazdem.
- Wiem, ale...
- Ale to dobry pomysł. - Wtrącił się Nick. - I tak zapowiadają brzydką pogodę.
Oboje z Jamie'm popatrzyliśmy na niego błagalnym wzrokiem.
- Idę się spakować. I wam też radzę. - Wstałem od stolika.
Wychodząc z lokalu zapaliłem papierosa. Szedłem ulicą do hotelu. Przy okazji postanowiłem się zatrzymać na tarasie widokowym. Oparłem się o barierkę i popatrzyłem daleko przed siebie, tam gdzie był horyzont morza rozciągającego się przede mną.
- To ty. - Usłyszałem głos za sobą.
- Co ja? - Odwróciłem się patrząc na mężczyznę, którego już gdzieś chyba widziałem.
- Ty jesteś chłopakiem Dai. - Zacisnął pięści.
- No zgadza się. - Strzepnąłem popiół z papierosa. - O co chodzi.
- Jak mogłeś jej coś takiego zrobić! - Jedną ręką złapał mnie za koszulę, zaś drugą trzymał coś w kieszeni.
- Co tam chowasz? - Spytałem lekko przerażony patrząc raz na jego twarz, raz na kieszeń.
Mężczyzna wyjął kastet i przydzwonił mi nim prosto w twarz.
- To za Dianę. - Burknął patrząc na mnie jak leżę na ziemi. - A to nauczka. - Nadepnął mi z całej siły na lewą rękę.
- Ty idioto! Złamałeś mi palce! - Złapałem się za obolałą rękę.
- Żegnaj. - Mężczyzna odszedł jakby nigdy nic.
Łapiąc się barierki powoli wstałem z ziemi. Trzymając się ledwo co na nogach upadłem znowu. Zemdlałem uderzając głową o tą cholerną barierkę.


- Gdzie ja jestem? - Mruknąłem otwierając oczy. Jakieś światło cały czas mnie raziło.
- W samolocie. - Znajomy głos odezwał się po mojej prawej. 
- Kto cię tak pogruchotał?
- Mnie? - Otworzyłem szerzej oczy przyglądając się swojemu rozmówcy. To był Matt. - Ja... - Spojrzałem na swoją rękę owiniętą bandażem. - Ktoś mnie napadł...
- Mhm. A szwy?
- Jakie szwy?
- Te na klatce piersiowej. Trzymają się?
- Chyba tak... Wolę nie patrzeć. 
- Eh... Albo masz takiego pecha, albo jesteś tak niedorobiony, że...
- Nie kończ. - Uniosłem zdrową rękę w geście "daj spokój".
- Okey.
- Gdzie Jamie... Nick? - Rozglądnąłem się.
- Siedzą z przodu. Nam się udało znaleźć miejsca z tyłu.
- Taa? - Popatrzyłem kto siedzi obok Matt'a. - Cześć Breana. 
Kobieta tylko uśmiechnęła się i odwróciła wzrok.
- Aż tak źle wyglądam? - Spytałem przyjaciela.
- Idź do lusterka jak dasz radę i się przeglądnij.
Nie czekałem ani chwili, tylko wstałem i chwiejnym krokiem poszedłem do łazienki.
Miałem czerwony nos - jeszcze po bójce z Matt'em - i rozcięty policzek gdzieś na pięć centymetrów - to akurat sprawka tego kolesia... Prócz tego miałem podkrążone oczy i byłem blady. Do zestawu jeszcze połamane palce w lewej ręce i szwy po operacji. Obraz nędzy i rozpaczy. Mógłbym dawać przykład jak wygląda człowiek, który sięgnął dna... Brakuje tylko dużej ilości alkoholu i narkotyków. 
Wróciłem z powrotem na pokład i zająłem miejsce obok przyjaciela. Nie chciałem się nic odzywać. Chciałem znaleźć się już w domu.