Przyglądnąłem się obu kobietom stojącym przede mną. Diana wyglądała jak zwykle olśniewająco.
- Jak się czujesz? - Zapytałem bez zastanowienia.
- Dobrze, nie rozumiem o co ci...
- Na pewno? - Przerwałem jej.
- Porozmawiajmy na osobności. - Spojrzała na koleżankę stojącą obok. Ta widocznie zrozumiała i odsunęła się idąc w kierunku jakiegoś tam sklepu. - Czego chcesz? - Burknęła niecierpliwie.
- Pomóc ci!
- Po co? Nie potrzebuję pomocy!
- Domyślam się, ale nie chcę żeby cię operowali w publicznym szpitalu... Zapłacę ci za prywatne leczenie.
- Nie, a po drugie i tak cię nie stać. - Strąciła z bluzki niewidzialny pyłek.
- Stać. - Złapałem ją za rękę. - Słuchaj mnie uważnie: Niczego więcej nie chcę, tylko ci pomóc.
- Nie! - Krzyknęła wyrywając swoją dłoń z mojego uścisku. - I daj mi spokój!
- Jak sobie chcesz! - Odsunąłem się od niej. - Jak coś to znasz do mnie numer... - Zacząłem iść w przeciwnym kierunku.
- Spieprzaj!
Nie chciałem słyszeć tego ostatniego. Ale usłyszałem i popsuło mi to humor. Schowałem ręce do kieszeni kurtki i szedłem przed siebie. Przed wejściem do hotelu spotkałem Davida drepczącego w miejscu.
- Dodzwonienie się do ciebie graniczy z cudem! - Powiedział wymachując rękami, w jednej trzymał telefon.
- Przykro mi, musiał się rozładować. - Wyjąłem komórkę z kieszeni i popatrzyłem na czarny wyświetlacz.
- Co cię ugryzło?
- Ty to masz nosa... - Prychnąłem siadając na schodach.
- No przecież widzę, że coś się stało. Co jest? - Usiadł obok mnie i przyglądał się.
- Miałeś tak kiedyś, że osoba, którą uważasz za najbliższą odwraca się do ciebie tyłkiem i ma cię w głębokim poważaniu? - Spytałem zapalając papierosa.
- Yyy, tak? Miałem.
- Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi z twojej strony. - Zaciągnąłem się kilka razy.
- Mówiłem o ojcu...
- O poczciwym wujaszku, który zawsze witał moją rodzinę z radością? - Zdziwiłem się.
- On taki był pozornie. Tak naprawdę uciekłem od niego. To nie on wysłał mnie do ciebie na musztrę. Sam się zdecydowałem zwiać.
- Serio?
- Jaki sens byłby w tym, że nie mówiłbym ci prawdy? W ogóle nic w życiu nie ma sensu...
- Nie wiedziałem o tym. Co on takiego robił, że zwiałeś? - Zaciekawiłem się tym, co kuzyn mówił.
- Znęcał się. Nade mną i nad matką. Tylko mi się obrywało bardziej, bo matka gdy znikała na wyjazdach służbowych zostawałem z nim sam.
- Ciekawe, czy mój ojciec wie co jego braciszek z tobą wyprawiał...
- Nie wie, bo od razu by przecież reagował.
- Coś w tym jest... - Pomyślałem chwilę. - Jak nie on, to ja zareaguję.
- Nie... - Jęknął. - Tylko nie to. Nikt nie może bo...
- Zamknij tą jadaczkę i przyjmij pomoc do cholery jasnej! - Krzyknąłem. - Wszyscy dzisiaj odrzucają moje propozycje pomocy jakby się zmówili. - Wyrzuciłem niedopałek przed siebie.
- Chociaż wyrzuciłbyś to do kosza. - Przewrócił oczami.
- Znalazł się! - Otrzepałem spodnie wstając ze schodów. - Jeszcze w dodatku muszę być z Dianą świadkiem na ślubie Matt'a.
- A to o nią poszło! - David pstryknął w palce.
- No... A o kogo? - Mruknąłem.
- Jak oni się pobiorą jak ceremonia ma być za niecały tydzień a wy macie trasę do Ameryki?
- Chcą, żeby ślub był w Kanadzie.
- Fajnie... - Pokiwał powoli głową. - I co dalej?
- Nie wiem. Nic nie wiem. - Przeczesałem ręką włosy. - Idziemy do Matt'a? Jest w barze na plaży.
- Jasne. - Uśmiechnął się.
Poszliśmy ścieżką w kierunku plaży przy okazji rozmawiając jeszcze chwilę o wujku. Szczerze powiedziawszy nie wiedziałem, że z niego takie ziółko... W połowie drogi do baru ktoś uwiesił nam się na szyjach stając w środku.
- Dokąd człapiecie? - Miło było widzieć rozbawionego Nick'a.
- Do baru. - Zaśmiałem się. - "Człapiesz" z nami?
- No a jak! - Uśmiechnął się szeroko i puścił nas. - Jutro ten nieszczęsny koncert.
- Czemu nieszczęsny? - Spytał David.
- Bo gra wiele zespołów, prawda?
- Taa? I co w tym dziwnego? - Nie wiedziałem o co mu chodzi.
- I będą grali RVR po nas.
- Dalej nie kapuję czemu mi to mówisz. - Parsknąłem śmiechem.
- Diana chodzi z wokalistą...
- CO?! - Krzyknąłem.
- Cicho siedź. - Przystawił palec do swoich ust. - Mówię ci to poufnie. Jamie mi powiedział.
- Masz rację... - Zacząłem kojarzyć fakty. - To przecież on stał w drzwiach jak przyszedłem do niej! - Pacnąłem się dłonią w czoło.
- Co? - Skrzywił się.
- Nie ważne... Długa historia...
- Eh... O czym gadacie? - Matt podszedł do nas.
- Jedno słowo: Diana. - David podsumował.
- A, no tak. Idziecie się czegoś napić?
- Słuchaj, a jak Diana dotrze na twój ślub w Kanadzie? - Zapytałem idąc obok przyjaciela.
- Skoro się tak nie cierpicie to jestem gotów zapłacić jej za bilet lotniczy w obie strony. - Poklepał mnie po ramieniu.
- Wiesz co? Dołożę się do tego biletu. - Pierwszy raz dzisiejszego dnia uśmiechnąłem się szczerze.
Gdy doszliśmy do baru był tam już Jamie. Super było być znowu w komplecie. Trzeba było uczcić początek nowej trasy, zapomnieć o problemach.