- Zejdź ze mnie, dobra? - Przetarłem oczy dłonią. - To wszystko jest podłe...
- Co jest podłe?
- Na przykład ten pieprzony kretyn z RVR. - Syknąłem.
- Ej, ciszej... Bo tu jeszcze inni ludzie są. - Rozglądnął się po pokładzie.
- Taa... - Przewróciłem oczami. - Widziałeś jakie ma włosy?
- Co z nimi nie tak? - Spojrzał na Dianę siedzącą obok Jamie'go.
- Są jasne...
- A to źle? - Parsknął.
- Nie wiem, ale moim zdaniem w ciemniejszych jej ładniej.
- Ty, ekspert... Lepiej zajmij się sobą, bo się chyba nie uczesałeś. - Zaśmiał się.
- Jak mnie zerwałeś z łóżka twierdząc, że się spóźnimy to masz efekt. - Uniosłem ręce pokazując na swoje włosy. - Dobrze, że przynajmniej ty byłeś u fryzjera. - Powiedziałem uszczypliwie.
- A idź ty! - Machnął ręką. - Wyglądam przynajmniej lepiej. Wiesz kiedy Miles będzie w Kanadzie?
- Co ty się tak ciągle o niego pytasz?
- Jakby ci to powiedzieć... Gadałem z nim ostatnio i mówił coś, że szuka nowego perkusisty bo obecny odszedł.
- No popatrz! - Prychnąłem. - Czyżbyś w końcu znalazł pracę?
- To jeszcze nie jest pewne, ale jak wszystko wypali to kto wie...
- Obudź mnie jak będziemy mieli lądować. - Mruknąłem zamykając oczy.
- Ja ci gadam o takich poważnych rzeczach, a ty śpisz... - Oburzył się. - Okey, obudzę.
- Ładnie tu. - Przyznałem idąc za Matt'em.
Znajdowaliśmy się teraz pod jednym z hoteli w Kanadzie. Stąd wybierzemy się na ślub i nasz pierwszy koncert w trasie. Co do wesela to ponoć jest jakiś wynajęty lokal na obrzeżach miasta, w którym się zatrzymaliśmy. Toronto ogólnie było ładne. Przypominało Nowy Jork w wersji totalnie zminiaturyzowanej. Zostawiając bagaż w pokoju wyjrzałem za okno. Przed hotelem stały dwie czarne limuzyny, co oznaczało, że nie tylko my, ale jeszcze jacyś poważniejsi goście znajdują się w tym właśnie miejscu. Myślałem nad tym, gdzie Diana ma swój pokój? Może na innym piętrze? Oby, bo nie chcę się z nią sprzeczać przez najbliższe dni o to, kto ma przejść pierwszy przez korytarz, który nie był za szeroki. Jedyny minus chyba. Usiadłem na wielkim wygodnym łóżku po chwili się kładąc. Akurat teraz, gdy jesteśmy skłóceni z Dianą to jeszcze musimy być świadkami... I siedzieć obok siebie. Coraz bardziej tracę nadzieję na to, że kiedykolwiek będziemy razem. Drugi raz się nie wchodzi do tej samej rzeki...
- Żyjesz, czy mam przyjść później? - Usłyszałem głos gościa stojącego w progu.
- Miles... - Jego imię ledwo przeszło mi przez gardło. - Co ty tu robisz?
- Przyleciałem tym wcześniejszym samolotem. Czekałem i czekałem... Myślałem normalnie, że się nie doczekam!
- Dobrze cię widzieć. - Wstałem i podałem mu dłoń. - Jak tam samopoczucie? - Wolałem zapytać, bo po ostatnich wydarzeniach w jego życiu nie mieliśmy jakoś czasu, żeby poważniej porozmawiać.
- A, okey. - Pokiwał głową. - Naprawdę.
- To się cieszę. Lepiej ci już po tym... - Urwałem nie wiedząc jak skończyć.
- Po odejściu Adele? - Zaśmiał się gorzko. - Jakoś się trzymam. Dobrze, bo nawet nie zdążyłem się przyzwyczaić do jej obecności...
- A tak na serio, to coś miedzy wami było? - Spytałem z ciekawością.
- Tak... Robiliśmy coś w tym kierunku... Eh... Niepotrzebnie robiła mi nadzieję... - Posmutniał. - Ale dość tego! - Nagle wróciła mu dobra energia i humor. - Jutro wielki dzień, więc nie ma się co załamywać.
- Jasne. - Uśmiechnąłem się blado.
- Coś się stało? - Wyczuł mnie.
- Jestem świadkiem na ślubie Matt'a.
- To przecież fantastyczna sprawa! - W jego głosie było słychać szczerą radość.
- No, może... Ale świadkową jest Diana.
- O kur...
- Nie kończ. - Przerwałem mu.
- Masakra... Trzymaj się jakoś. - Poklepał mnie po ramieniu. - Lecę, bo obiecałem jeszcze pogadać z Dave'm.
- Zaprzyjaźniliście się? - Zdziwiłem się, nie powiem.
- No raczej. - Uśmiechnął się szeroko. - Świetny z niego gość.
- Powiadasz? - Rozsunąłem zamek walizki leżącej przy łóżku.
- Nawet mu zaproponowałem pracę.
- Wiem, już mi się zdążył pochwalić. - Zacząłem się śmiać. - To idź go szukaj bo sam nie wiem gdzie jest.
- Lecę, lecę. - Odparł. - Cześć.
Wyszedł szybko z pokoju zamykając za sobą drzwi. Wyjąłem swój garnitur z walizki. Trochę się pomiął, ale trudno. Może mają tu jakąś... Pralnię? W takim wypasionym hotelu to musi coś być. Nie myśląc długo wziąłem garnitur i wyszedłem z pokoju zamykając go na klucz. Idąc korytarzem przyglądałem się wystrojowi. Był taki jak lubiłem. Nic nie było przesadzone w żadną stronę, prawie idealne nie licząc tego ciasnego korytarza. A może nie był ciasny, tylko po prostu mam klaustrofobię?
- Uważaj! - Krzyknąłem na mężczyznę, który na mnie wpadł.
- Sorry, ale szedłem do ciebie... - Miles był zdyszany jakby przebiegł maraton. - Słuchaj stary, mówię ci... Bomba!
- Super... Co to za "bomba"?
- Chodź, a zobaczysz. Na własne oczy.
Poszedłem za nim korytarzem. Muszę przyznać, że byłem ciekawy co chce mi takiego ważnego pokazać. Gdy doszliśmy do szklanych drzwi na parterze oczom nie wierzyłem.
- To David? - Szepnąłem w lekkim szoku.
- No. - Odparł również szeptem. - To Dave.
- Niemożliwe...
- A jednak. - Zaśmiał się. - Miłość, bracie... Miłość.