Ciemność otaczała mnie dookoła. Stałem przed lokalem The Grapes i wpatrywałem się w niebo. Była pełnia księżyca, on był naturalnym światłem w tym mroku. Oglądnąłem się za siebie. Przez duże okno widziałem jak wszyscy się dobrze bawią - na przykład Alex wywijał na parkiecie z Breaną. Ciekawe, ale nie wiedziałem, że z niego taki tancerz... To chyba przez to, że razem z Matt'em i resztą zespołu wypili już z pół zapasu alkoholowego tej restauracji. Dziwne, ale nie widziałem w tym towarzystwie Miles'a. Jakby się gdzieś ulotnił.
- Co to tak sterczysz sam? - Znajomy głos przerwał ciszę w jakiej się znajdowałem.
- Hey, właśnie myślałem gdzie jesteś. - Uśmiechnąłem się do Miles'a. który stał teraz obok mnie.
- Palisz? - Wyjął paczkę papierosów z kieszeni.
- Nie. - Odpowiedziałem stanowczo. - Albo... Daj jednego, w końcu dzisiaj szalejemy.
- Nie tylko my. - Zaśmiał się częstując mnie ogniem.
- O matko... - Wydusiłem z siebie kaszląc. Nie mogłem złapać oddechu. - Mogłeś mnie ostrzec, że są mocne!
- Zapomniałem. - Przyglądał mi się bacznie. - Nie paliłeś nigdy?
- Nie... - Burknąłem z trudem łapiąc oddech.
- Hah! Fajnie, jestem przy twoim pierwszym papierosie!
- Nie wiem czy jest powód do śmiechu. - Zaciągnąłem się kolejny raz w następstwie wypuszczając dym z ust. - Co wy w tym świństwie widzicie?
- Mnie się pytasz? Ja palę okazyjnie. Myślę, że Alex powinien się wypowiedzieć w tej kwestii.
- Teraz jest pijany... W dodatku tańcuje.
- Dobrze, że już może grać. - Kiwał się na nogach to do przodu, to do tyłu.
- Nie rozumiem.
- Nie pamiętasz jak ten facet w Grecji w ramach "zemsty" przydepnął mu dłoń?- A... Było coś takiego. I?
- I ucieszył się po kilku dniach, że nimi rusza. To było tylko, że tak to nazwę lekkie pogruchotanie. Mówił, że bolało jak cholera. Kurde, on to ma zawsze pecha! Przez całe życie musi iść pod wiatr.
- Chyba tajfun. - Zaśmiałem się cicho. - Czemu w ogóle rozmawiamy o nim?
- Nie wiem. - Parsknął. - Za niedługo rozpoczynam trasę koncertową. Liczę na ciebie.
- Już tak szybko? Ale... - Zakłopotałem się.
- No co "ale". - Przedrzeźniał mnie. - Byliśmy przecież umówieni.
- Wiem, wiem. Nie mam przecież zamiaru zrywać naszej umowy. Tylko... Ja się stąd za szybko nie ruszę. Przyleciałem tu z Alex'em i mam zamiar zostać z nim przez całą trasę.
- A planują coś jeszcze poza Ameryką?
- Hm... Słyszałem jakieś plotki, które Jamie rozpowiadał, że planują kilka państw Europy a potem powrót do kraju.
- Kupa roboty. - Przyznał wyrzucając niedopałek, a ja zrobiłem to samo. - Wracamy?
- Jasne, choć i tak pewnie nie zauważyli naszej nieobecności.
Myliłem się. Jak tylko weszliśmy do budynku w progu powitał nas rozemocjonowany Alex. Był tak pijany, że chyba bardziej nie mógł... Podziwiałem go, że tak dzielnie trzyma się na nogach. Oparł się o futrynę dużego przejścia na salę taneczną, torując nam przy tym drogę.
- Witam szanownych panów. - Wymamrotał uśmiechając się. Zauważyliśmy idącego Matt'a w takim samym stanie. Podparł się o wieszak obok Alexa lustrując nas uważnie. - Co was tu sprowadza?
- No nie wiem, może wesele? - Odparłem udając błyskotliwego.
- A czyje? - Zaśmiał się tępo Matt.
- Twoje ośle. - Alex uderzył go żartobliwie w ramię.
- Nie macie jeszcze dość? - Miles zabrał głos w tej sprawie. - Może pójdźcie się położyć?
- Idę... Idę do żony. - Helders minął nas dukając i wrócił do stołu przy którym siedziała Breana.
Tak samo Miles mnie zostawił tłumacząc się zmęczeniem. Poszedł się położyć na górę restauracji, gdzie znajdowały się pokoje. Wracanie do hotelu, z którego tu przyjechaliśmy było niedorzecznością. Chyba, że byłbym za kierowcę wszystkich gości bo jako jedyny nie piłem. To wina złego samopoczucia, a raczej choroby. Czułem jak gorączka wraca.
- Co ci? - Kuzyn wyrwał mnie z zamyślenia. Zapomniałem, że wciąż stał obok mnie.
- Nic. - Burknąłem odchodząc od niego.
Zobaczyłem Dianę siedzącą obok Breany. Po drugiej stronie panny młodej siedział jej niesforny mąż.
- Mogę prosić do tańca? - Spytałem wyciągając rękę w kierunku kobiety.
- Mnie? - Diana szczerze się zdziwiła. - Dobrze. - Zdziwienie ustąpiło uśmiechowi.
Poszliśmy razem na parkiet. Melodie wygrywane przez orkiestrę wydawały mi się tandetne - jak to na weselach - ale każdy miał chyba takie wrażenie.
- Nie wiedziałam, że umiesz tańczyć. - Powiedziała gdy płynnie przesuwaliśmy się na parkiecie.
- Nie takie rzeczy się robiło. - Zaśmiałem się obracając ją w rytm muzyki.
- Dave... - Mruknęła tak cicho, że ledwo ją dosłyszałem. - Pomóż. - Zaczęła się osuwać na nogach.
- Dai, co się dzieje?! Słyszysz mnie?! - Z trudem próbowałem ją utrzymać. - Alex! - Krzyknąłem widząc jak przechodzi obok.
- Coś ty jej zrobił?! - Podszedł do nas pomagając mi z Dianą.
- Nie ja... Ona... Zemdlała... Tak nagle... To chyba przez tą chorobę... - Słysząc swój płytki oddech nie mogłem się uspokoić.
- Chodź za mną. - Skierował do mnie niosąc Dianę na rękach.
W korytarzu stała sofa, na której goście mogli usiąść odpoczywając od zgiełku panującego w pomieszczeniu obok. Alex położył ją na kanapie i podłożył jej poduszkę pod stopy.
- Nogi muszą być wyżej od serca... - Mówił coś pod nosem. Podziwiałem go za to, że choć był pijany to myślał trzeźwo. - Poradzę sobie. - Zerknął na mnie. - Możesz iść.
Pokiwałem tylko głową i odwróciłem się idąc na salę. Opadłem na krzesło obok Breany, na którym wcześniej siedziała Dai. Nie zwrócili na mnie uwagi. I dobrze. Chciałem odpocząć... Od wszystkich.