Siedziałam nad hotelowym basenem, uśmiechając się do siebie. Odchyliłam głowę po czym zamknęłam oczy. Dawno się tak dobrze nie czułam. Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz;
5 nieodebranych i 10 nowych sms'ów.
Wszystko to od Damiena. Otworzyłam skrzynkę i z zaskoczeniem zauważyłam, że wszystkie sms'y miały tą samą treść "Przepraszam za rozmowę przez telefon. Porozmawiajmy."
Zaśmiałam się pod nosem. Nie ma mowy. Odłożyłam IPhone'a na stolik i ponownie oddałam się całkowicie opalaniu w promieniach słonecznych. Nagle ktoś zasłonił mi słońce. Otworzyłam leniwie oczy i zobaczyłam nad sobą zaniepokojonego obcokrajowca.
- C-Co się dzieje?! - Zapytał po angielsku.
Spojrzałam na niego jak na wariata, a wtedy pokazał mi swoje odbicie w czarnym wyświetlaczu jego telefonu. Z trudem zdusiłam krzyk, kiedy zobaczyłam krwawe łzy na policzkach. Chwyciłam torebkę i zapewniając mężczyznę że nic mi nie jest, odbiegłam do pokoju. Wbiegłam do łazienki i zaczęłam obmywać twarz. Już po chwili ślady krwi zniknęły, a ja z ulgą oparłam się o wannę. Cholera! Pomyślałam, bijąc o ścianę z frustracją. Cholera! Cholera! Odgarnęłam ręką włosy z twarzy i poszłam się przebrać ze stroju kąpielowego. Założyłam na siebie krótkie, białe, poszarpane shorty i czarny top bez ramiączek, odsłaniający brzuch, z kolcami na dekolcie. Założyłam jeszcze tylko dżinsową, jasną kamizelkę, wzięłam torebkę i wyszłam, zamykając drzwi. Botki stukały donośnie, kiedy mijałam główny hol i wychodziłam na główną ulicę miasta. Zatrzymałam taksówkę i wsiadłam, od razu podając kierunek. Jechaliśmy dość długo - może coś powyżej dwóch godzin - aż w końcu dojechaliśmy do Moraine Lake w Banff National Park, w stanie Alberta (dokładnie: Park Narodowy Banff, Improvement District No. 9, AB T0L, Kanada). Do jeziora było jeszcze pół godziny pieszo, więc ruszyłam w drogę.
Po pół-godzinnej drodze w końcu usiadłam na ławeczce, obserwując widok zachodzącego słońca na tle pięknego jeziora. Dedukując po tym, że jest już dość późno, postanowiłam zatrzymać się w pobliskiej stancji, a dopiero rano wrócić do hotelu. Wyciągnęłam ręce przed siebie, strzelając palcami, i kładąc się na ławce. Miło było poczuć spokój i ciszę, rozkoszować się brakiem tłumu i problemów. Spojrzałam na dłoń. Na jednym z palców widniał brylantowy pierścionek - prezent od Damien'a, a na drugim srebrny pierścionek od Alexa - prezent na święta, które razem przeżyliśmy. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc w głowie wspomnienie Alexa w czerwonym sweterku, który niemal siłą wcisnęłam na niego. Westchnęłam i już po chwili odpłynęłam.
Gdy się obudziłam, była późna noc. Na telefonie widniała dziesiąta w nocy i - niestety - brak zasięgu. Zmarszczyłam brwi i wstałam, wyciągając się. Zimny wiatr zaczął wiać, przez co zrobiło mi się zimno. Przez kawałek drogi musiałam iść przez ciemny las - co nieco napawało mnie strachem - ale nie byłam paranoiczką. Chwyciłam mocniej torebkę i oświetlając sobie drogę lampką ze smartphone'a przeszłam parę kroków. Nagle usłyszałam szelest. To tylko wiatr albo zwierzęta - Dai, to jest las! Upomniałam się i ruszyłam nieco szybciej, kiedy znowu usłyszałam szelest. Mimo próby uspokojenia się, ruszyłam pędem, nie raz potykając się o gałęzie czy wystające konary drzew. Szelest nasilał się coraz bardziej i już po krótkiej chwili byłam pewna, że ktoś mnie goni. Mając słabe światło za przewodnika, biegłam przed siebie, raniąc sobie ręce o igły i gałęzie. Byłam głupia, że przyjechałam tu o tej porze. W którymś momencie znalazłam zasięg. Wybrałam numer do Alexa, próbując nie zwalniać. Chciałam mu powiedzieć, gdzie jestem. Bałam się, a nie wiedziałam co robić. Z daleka widziałam światła jakiś domków, niestety, droga była kręta i długa, na oko 15 minut drogi biegiem, a ja czułam już że nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Po pięciu sygnałach odebrał Alex - był zaspany i usłyszałam niepokój w jego głosie (zapewne moim zniknięciem) oraz wyraźnego kaca, gdy powiedział "Halo". Oddychając głęboko próbowałam coś powiedzieć, ale gardło miałam suche.
- Alex? - Wychrypiałam, skacząc nad jakimś konarem i niemal przewracając się na drugim.
- Diana, coś się dzieje?! - Natychmiastowo się rozbudził.
- Ktoś mnie goni... - Wyszeptałam, zwalniając już przez ból w nogach.
Miałam szczęście, bo napastnik także się zmęczył, jednak wciąż szelest nie odchodził. Zbliżałam się do wyjścia z lasu, ale do domków było jeszcze daleko.