piątek, 15 sierpnia 2014

|85|. Alex

Data koncertu przełożona na za tydzień. Czemu? Wszystko się opóźniło przez pogodę i inne problemy techniczne związane ze sceną. Musimy oczywiście zaczynać trasę pechowo, bo inaczej się nie dało. Mam normalnie "pechowiec" napisane na czole. Zły siedziałem w pokoju hotelowym i patrzyłem przez okno. Po ładnej pogodzie z poprzednich dni został tylko ślad w pamięci. Niebo było zachmurzone, co sprawiało, że w pokoju było dość ciemno. Stróżki deszczu ściekały po szybie. Nie padało. To wyglądało na deszcz stulecia. Ponoć w Kanadzie nie często zdarzają się takie ulewy ze względu na klimat. Niech mówią co chcą... Wiem swoje widząc co się dzieje na zewnątrz. W dodatku gdy było wesele to było gorąco. A teraz? Teraz siedzę w podkoszulku i bluzie. Schłodziło się, i to tak z dnia na dzień. "Pogoda zmienną jest" - Zaśmiałem się pod nosem zmieniając nieco kultowe przysłowie. Przez to, że się pierwszy koncert przesunie o tydzień od razu wszystkie inne zrobią to samo. Nie cierpiałem tego, że w tak łatwy sposób można komuś zniszczyć plany. Nagle wpadłem na pomysł. Może pójdę do Diany? Nie wiedziałem w którym mieszka pokoju, ale zapytałbym najwyżej w recepcji. Odszedłem od okna i zdjąłem bluzę. Nie cierpiałem dresów, ale to było jedno z cieplejszych ubrań jakie wziąłem. Przebrałem tylko górę - na czarny podkoszulek i skórzaną kurtkę. Dołu nie musiałem, bo zawsze chodzę w jeansach. Jakby to powiedział David "Kwestia gustu". Zszedłem na dół po schodach czując jak mnie dopada zimno. Doszedłem do recepcji i zadzwoniłem małym złotym dzwoneczkiem postawionym na blacie.
- Słucham? - Z kantorka połączonego z recepcją wyszła młoda kobieta.
- Ja... - Tak mnie zmroziło, że trzęsłem się jak galareta. - Czemu tu jest tak zimno? - Na myśl przyszło mi inne pytanie, które powiedziałem od razu.
- Przykro nam. - Odpowiadała jakby za całą obsługę hotelu. - Mamy awarię ogrzewania. Zdarza się to niestety, gdy mamy załamanie pogody z dnia na dzień... Wtedy urządzenia padają nie wiadomo czemu.
- Rozumiem. Chciałbym jeszcze zapytać jaki numer pokoju ma Diana Castelio?
- Nie możemy udzielać takich informacji. - Uśmiechnęła się.
- Ale to ważne. Jesteśmy tu razem, ale mamy osobne pokoje i... - Zacząłem tłumaczyć.
- Mhm. - Zaglądnęła do dużego zeszytu. - 122B. - Uniosła wzrok znad zeszytu.
- Dziękuję. - Odszedłem szybkim krokiem od lady.
Wchodząc z powrotem po schodach miałem nadzieję, że chociaż trochę się rozgrzeję.
- Ładnie to tak nie zauważać przyjaciela? - Usłyszałem głos za sobą.
- Nick? - Zatrzymałem się w połowie schodów. - Przepraszam, nie widziałem cię.
- Aż taki mały jestem, że mnie trzeba z lupą szukać? - Zażartował. - Głupio wyszło z tym koncertem. - Spoważniał.
- Trochę... - Oparłem się o poręcz. - Tobie też jest tak zimno?
- Nie. Może zaraziłeś się od Davida?
- Może... Ja mu dam mnie zarażać. - Uśmiechnąłem się.
- Lecę, obiecałem Jamie'mu, że zagram z nim w brydża.
- Umiesz grać w brydża? - Zdziwiłem się.
- Żartuję przecież. - Zaczął się śmiać. - Dzwoniłem do żony i skończyła mi się kasa na koncie.
- I w taką pogodę lecisz po kartę?
- A mam inne wyjście? - Zszedł już kilka schodów niżej.
- A nie może ona zadzwonić?
- Może, ale wiesz... Za granicą to co innego.
- Jasne... To nie zatrzymuję.
Rozstaliśmy się na półpiętrze i chwilę później byłem przy pokoju Dai. Zapukałem i czekając na reakcję rozglądałem się po korytarzu. Miał inny kolor niż ten na którym znajduje się mój pokój.
- Hey, co chcesz? - Zapytała zaraz po otwarciu drzwi.
- Zmieniłaś kolor? - Wskazałem na jej włosy.
- Tak. Blond był tylko na ślub. Czas wrócić do rzeczywistości. - Zdawała się być zniecierpliwiona. - O co chodzi? - Opadła się o framugę.
- Przyszedłem cię odwiedzić. - Uśmiechnąłem się. - Jak się czujesz?
- Lepiej. - Przyglądnęła mi się uważniej. - Strasznie blady jesteś.
- To przez tą pogodę. - Taa, zwaliłem wszystko na jedno. - Nie będę ci przeszkadzał, bo widzę, że masz gościa. - Powiedziałem widząc Breanę, która podeszła do drzwi i z ruchu jej warg odczytałem "cześć". - Cześć wam.
Nie miałem innego wyjścia. Z totalną pustką w głowie wracałem do swojego pokoju. Po drodze mijałem drzwi Davida. Zaniepokoiło mnie to, że były uchylone. Stanąłem w miejscu patrząc na klamkę. W końcu zdecydowałem się, że zaglądnę do środka. Popchnąłem lekko drzwi uchylając je szerzej i popatrzyłem po pokoju. Nikogo nie było. Wszedłem do środka i kręcąc się po pomieszczeniu zauważyłem Dave'a leżącego na podłodze przy łóżku. Leżał z drugiej strony, przy oknie, więc jak tu zaglądałem to się nie dziwię, że uznałem pokój za pusty.
- Dave. - Szturchnąłem jego nogę swoją. - Żyjesz? - Zażartowałem.
Nic. Nie odzywał się. Oczy miał zamknięte, wyglądał jakby spał.
- Dave! - Powtórzyłem jego imię głośniej.
Dalej nic. Kucnąłem przy nim i dopiero wtedy zauważyłem, że coś ściska w ręce. Było to jakieś białe pudełeczko po lekach. Wyjąłem je z jego zaciśniętej dłoni i przeczytałem co było na nim napisane. Były to leki nasenne.
- Wstawaj... - Wystraszony klepałem go dłonią po policzku. - Słyszysz?! Halo... Dave!
Na nic moje starania. Spał jak zabity. Położyłem dłoń na jego nadgarstku, żeby sprawdzić puls. Żył... Całe szczęście! Co go doprowadziło do takiego stanu? Z trudem podniosłem go i położyłem na łóżku. Był zupełnie bezwładny, jak marionetka. Przykry widok... Nie chciałem dzwonić na pogotowie... Zgarnąłem jego telefon, który leżał na komodzie. Może tam znajdę powód jego samobójczych zamiarów? Otworzyłem skrzynkę odbiorczą.

"Dave, przepraszam ale... Ale nie możemy być dalej razem. Wiem, że jestem okropna przez to co mówię i robię. Poznałam kogoś nowego, kogoś, kto mieszka tu. W Toronto. Byłam zmęczona już tym związkiem na odległość. Widywaliśmy się za rzadko. Potrzebuję miłości. Takiej prawdziwej. Jeszcze raz przepraszam, i proszę, nie miej mi tego za złe. Harriet."