- Przepuścisz mnie w końcu, czy mam użyć bardziej drastycznych metod? - Zaczęła się śmiać a razem z nią ja.
- Hm, a jakie to metody? - Przymrużyłem oczy patrząc na nią.
- Zsuń się Alexandrze! - Powiedziała władczym tonem.
- Ej... Wiesz, że nie lubię jak się tak do mnie mówi. - Udawałem obrażonego dalej nie zmieniając swojej pozycji. - Ciesz się, że nie mam kilku imion bo trochę by ci zajęło ich mówienie.
- Alex... - Westchnęła. - Zechcesz ruszyć swoje łaskawe cztery litery i...
- I? No właśnie... I? - Pytałem zaczepnie.
- Nie mam do ciebie sił. - Rozbawiona przewróciła oczami.
- Pójdźmy na pewien układ. - Teraz to ja miałem głos w tej sprawie. - Przepuszczę cię pod jednym warunkiem.
- Już się zaczynam bać. - Poprawiła swoje włosy i ustawiła się jakby gotowa do ataku.
- Udostępnię ci mój pokój. - Uśmiechnąłem się.
- A ty gdzie będziesz spał? - Cała ta sytuacja zaczynała się robić zabawna. Przygryzła dolną wargę wyczekując mojej odpowiedzi.
- Z tobą. - Odparłem jakby nigdy nic. - Jakieś przeciwwskazania?
- Jesteś podpity. - Jej głos zabrzmiał nieco melodyjnie.
- Toś ty taka?! - Ugiąłem nieco nogi w kolanach i chwyciłem ją tak jak ja to nazywam: chwytem przenoszenia panny młodej przez próg.
- Puść mnie! - Nasze śmiechy obijały się echem po korytarzu.
Niosłem ją w stronę mojego pokoju z trudem utrzymując równowagę.
- Nie wierć się! - Sapnąłem wspinając się po schodach. - Bo cię wyrzucę przez barierkę.
- Nie! - Wyraźnie słabła.
Gdy dotarliśmy do mojego pokoju już zupełnie nie miała siły się szamotać. Weszła na własnych nogach po tym jak postawiłem ją przed drzwiami pokoju.
- Więc. - Zaczęła, przestawiając poduszki na łóżku. - To moja połowa. - Wskazała na część z większą ilością poduszek. - A to twoja. - Moja połowa łóżka miała tylko jedną płaską poduszę.
- Tego już za wiele! - Parsknąłem śmiechem.
Podjąłem próbę przerzucenia kilku poduszek, żeby było po równo. Niestety bez większych rezultatów. Po kilku minutach wraz z Dianą zachowywaliśmy się jak dzieci. Wyrywaliśmy sobie najlepszą i najmiększą poduszkę. Dałem za wygraną puszczając poduszkę. Dai opadła plecami na łóżko.
- I co teraz? - Mruknąłem nachylając się nad nią.
- Wygrałam, więc twoje zdanie się nie liczy... - Wyszczerzyła swoje śnieżnobiałe zęby.
- Jesteś pewna? - Zbliżyłem się do jej twarzy tak, że moje włosy muskały ją po czole.
- Łaskoczesz! - Roześmiana próbowała mnie odepchnąć. - Idź do fryzjera!
- A może mi się nie chce? - Pocałowałem ją w usta.
Nie protestowała. I całe szczęście. Brakowało mi jej. Przez tą chwilę myślałem, że koszmar się już skończył. Ciężko mi było funkcjonować bez niej, w dodatku jak odeszła do Damien'a. Oj... Nie lubimy się z Damien'em. Zawsze nasze zespoły rywalizowały. Zwykle to my wygrywaliśmy z czego byliśmy dumni.
Nim się obejrzałem nie miałem już koszuli.
Diana mówiła coś o fryzjerze... Przecież nie mam długich włosów! Mam takie jak zawsze. W ogóle nigdy nie byłem krótko ścięty... Albo po prostu zapomniała jak wyglądam z bliska. Damien - eh, znowu on - ma krótkie blond włosy. To nas wyróżnia. Ja jestem brunetem, on blondynem. A tak naprawdę wiele nas łączy. Branża? Tak... Zdecydowanie. I coś jeszcze. A właściwie ktoś. Dai.
Zbliżała się czwarta nad ranem. To najbardziej nieprzespana noc w ostatnim czasie. Zwykle kładę się spać po 23:00.
Co mnie zdziwiło z samego rana? Po pierwsze to, że Diana spędziła ze mną noc a teraz śpi obok mnie w łóżku, a po drugie... Słońce! Prognozy na ten tydzień nie były obiecujące, więc myślałem nad tym czy zapowiadana trasa w ogóle się rozpocznie. A tu proszę... Słońce. Wstałem powoli z łóżka. Ucieszył mnie fakt, że nie musiałem się nie wiadomo jak ubierać. Spałem w jeansach co mi się nie zdarza. Po cichu, żeby nie obudzić Dai podszedłem do szafy w celu znalezienia jakiejś koszuli. Wyjąłem jakąś w kratkę, nieco pomiętą i włożyłem na siebie. Zapinając guziki zamknąłem drzwi szafy i spojrzałem na łóżko. Siedziała na nim Diana z nieco zaspanym wzrokiem.
- Dzień dobry, jak się spało?
- Dobrze, dziękuję. - Miło było zobaczyć jej uśmiech.
- Słuchaj... Umówiłem się dzisiaj z Matt'em, chciał ze mną pogadać. Więc jak chcesz to zostań tu ile ci się podoba. - Dopiąłem ostatni guzik.
Idąc do drzwi zgarnąłem z komody telefon i dałem go do tylnej kieszeni. Zatrzymałem się w połowie drogi i poszedłem do łazienki się uczesać. Gotowy i wyglądający w miarę przyzwoicie chciałem opuścić pokój. Znowu się zatrzymałem, ale tym razem z innego powodu. Podszedłem do Dai.
- Kocham cię. - Cmoknąłem ją w policzek i wyszedłem.
Schodząc po schodach włożyłem okulary przeciwsłoneczne. Pogoda poprawiła się na taką, o jakiej marzyliśmy na pierwszy koncert. Może zagramy już jutro? Zamyślony wpadłem na Matt'a stojącego przy barierce na parterze.
- Hej, jak tam? - Zapytałem widząc jego minę. - Coś się stało?
- Tak jak wczoraj mówiłem... Musimy pogadać. Jakby ci to powiedzieć... Poprzedniego dnia byliśmy wstawieni i nie było jak...
- Spokojnie. - Przerwałem mu. - Kupię tylko wodę bo inaczej mnie kac wykończy i możemy iść na zewnątrz.
- Dzięki. - Ucieszył się, że ma z kim porozmawiać. - Też sobie coś kupię.
Podeszliśmy oboje do niewielkiego baru znajdującego się przy recepcji. Kupiliśmy coś do picia i wyszliśmy z budynku. Okrążyliśmy cały hotel aż doszliśmy do basenu na który było bezpośrednie wyjście z którego nie skorzystaliśmy. Woleliśmy się przejść.
- Coś jest nie tak... - Widząc jak nie reaguję na jego rozpoczętą opowieść szturchnął mnie w ramię. - Czemu jesteś taki nieprzytomny?
- Nieprzespana noc. - Skróciłem nie chcąc się rozpowiadać.
- Przez co? - Zdziwił się popijając swój napój.
- Raczej przez kogo. - Uśmiechnąłem się.
- Uuu... Stary! No weź! - Zaśmiał się. - Diana?
- A któż by inny? - Oburzyłem się, jakbym co najmniej sypiał co noc z inną kobietą.
- Wiedziałem, że do siebie wrócicie. - Zatrzymał się przy basenie. Słońce schowało się za chmurami, przez co zrobiło się nieco chłodniej.
- Jeszcze nie wróciliśmy ale... Wszystko na to wskazuje. Mam wobec niej pewne plany. - Stojąc obok niego bujałem się na stopach to w przód, to w tył.
- Jakie? - Zapytał z ciekawością.
- Myślałem oświadczyć się jej. - Powiedziałem, a serce zaczęło mi bić szybciej.
- Super! Kiedy? Gdzie? - Zasypywał mnie pytaniami.
- Jak skończymy koncerty w Kanadzie i USA. Następny przystanek to Paryż. Miasto zakochanych, no nie? - Coraz bardziej się stresowałem. Ten temat budził we mnie pewne lęki.
- Chcę być świadkiem! - Podniósł rękę jak uczeń chcący zabrać głos.
- Nieee... - Przekomarzałem się z nim. - Wezmę każdego, tylko nie ciebie.
- Jak możesz... Po tylu latach przyjaźni... - Odwrócił wzrok. - I tak zostanę świadkiem! - Fuknął.
- Jak sobie chcesz. - Otworzyłem wodę i wypiłem kilka dużych łyków. - To o czym chciałeś pogadać?
- O Breanie. - Uśmiech zszedł z jego twarzy.
- Co z nią nie tak?
- Kombinuje jak koń pod górę... - Teraz to się naprawdę zachmurzył jak niebo nad nami.
- To znaczy?
- Zadzwoniłem do niej, czy doleciała bezpiecznie do domu a ona na to, że "Nie może teraz rozmawiać".
- To przecież o niczym nie świadczy. - Prychnąłem. - Popadasz w paranoję.
- Masz rację. Ale w tle słyszałem jakiś głos.
- Głos?
- Tak... To był głos mężczyzny...
- Przecież dopiero co się pobraliście. Nie może cię zdradzać! Wyluzuj, zapewne zdawało ci się.
- Tak. Zdawało mi się. - Chciał wierzyć w to, że tak było. Chciał.