Mam dość. Padam ze zmęczenia po dzisiejszym koncercie. Jedyne dobre co z tego wyniosłem to to, że miło było widzieć jak Dave się uśmiecha. Dawno go nie widziałem w takim stanie. Dobrze też, bo pomógł nam i organizatorom ogarnąć całą aparaturę po występie. Trzeba było poskładać wszystko i przygotować do transportu. Przecież następnym przystankiem jest Filadelfia. Muszę przyznać, że Stany Zjednoczone mnie nie kręcą. Wolę więcej spokoju tak jak w Kanadzie. No... Z tym spokojem to się umówmy. Na pech Davida musiał spotkać tu tyle złego... Ale jutro już nas tu nie będzie. Tak przynajmniej mówi Jamie. On to jest świetnym logistykiem. Zawsze wszystko szybko ogarnia. Mieliśmy pierwszy koncert w Kanadzie grać dopiero za pięć dni. Wszystko się przesunęło. Pogoda się poprawiła, choć prognozy były jednoznaczne - miało lać. I to równo. A teraz? Teraz przebrany stoję przed hotelem i patrzę, jak Nick ustala z kierowcą to, że ma po nas jutro przyjechać i zawieźć na lotnisko. Sprzęt poleci jeszcze dzisiaj. Odwracam wzrok. Widzę za sobą jak Diana rozmawia z Dave'm, Jamie'm i Matt'em. Podchodzę do nich i słucham o czym rozmawiają. Po chwili jakby mnie zauważają i milkną. Trzymają, trzymają aż nagle wybuchają śmiechem. Dlaczego?
- Co was tak bawi? - Skrzywiłem się.
- Nie, nic. Nie zrozumiesz... - Matt ociera łzy.
- Taa, jasne. - Przewróciłem oczami, czego nie było widać gdyż miałem okulary.
Odwróciłem się słysząc za sobą kroki. Nick powoli dołączał do nas.
- Załatwione. Jutro będziemy mieć transport. - Zawiadomił nas z uśmiechem na twarzy. - Co? - Zapytał widząc, jak wszyscy prócz mnie znowu wybuchają śmiechem.
- Nie przejmuj się, mają głupawkę. - Wytłumaczyłem przyjacielowi. - Moglibyście nam wytłumaczyć z czego się śmiejecie?
- Z tego. - Matt przekazuje mi swój telefon, wciąż się śmiejąc.
- Ej... Myślałem, że już o tym zapomnieliście... - Sam nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem.
- Mieliśmy zapomnieć jak przebrałeś się za pralkę? Nigdy!
- Widzę, że ty się ubawiłeś najbardziej. - Skierowałem do Dave'a.
- Tak... Nigdy wcześniej tego nie widziałem... - Pomyślał chwilę. - Jakie miałeś programy?
- Hm, miałem na przykład program... Dorwania wrednego kuzyna! - Złapałem go i poczochrałem włosy.
- A! Puść mnie! - Śmiał się.
- Słyszałam, że jutro lecimy do Filadelfii. - Wtrąciła się Diana.
- Lecisz z nami? - Miałem wrażenie, że się przesłyszałem. - Super!
- Lecę, lecę. - Zaczęła iść w stronę wejścia do hotelu. - Do zobaczenia później.
- Gdzie idziesz? - Zaciekawiłem się.
- Zacząć się powoli pakować. - Odparła z uśmiechem.
- Czekaj... - Podszedłem do niej zostawiając przyjaciół za sobą. - Wybrałabyś się gdzieś później ze mną?
- A gdzie? - Szliśmy już razem po schodach.
- Może do jakiegoś klubu?
- Z Dave'm? - Spytała cicho, jakby mógł usłyszeć.
- Nie... Sami. Przecież on jest dorosły to po pierwsze, po drugie nie potrzebuje niańki, a po trzecie...
- Po trzecie ma już chyba dość klubów w tym mieście. - Dokończyła za mnie.
- Dai... - Zatrzymałem ją. - Co z... Operacją?
- Wszystko pod kontrolą. - Odwróciła wzrok. - Naprawdę.
- Gdybyś tylko potrzebowała pomocy to... Wiesz gdzie mnie szukać.
- Dzięki. - Otworzyła drzwi od swojego pokoju.
- To o której po ciebie przyjść?
- Około dziewiętnastej?
- Za godzinę? - Dopytałem patrząc na godzinę w telefonie.
- Tak. To cześć. - Weszła do pokoju zamykając za sobą drzwi.
- Cześć... - Powiedziałem już bardziej do siebie niż do kogoś innego. Byłem sam na korytarzu.
Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Tracąc czucie w nogach łapałem się stoliczka stojącego za mną. W sumie niewiele mi to pomogło. Przewróciłem się wraz z stoliczkiem, a wazon znajdujący się na nim roztrzaskał się o podłogę. Odłamki szkła poharatały moją rękę. Zawyłem z bólu, który przeszywał moją klatkę piersiową. Może to przez papierosy? Lekarz mówił, żebym nie palił po operacji. Nie posłuchałem go.
Poczułem jak ktoś klepie mnie po policzku. Ocknąłem się widząc jakiegoś mężczyznę.
- Halo, proszę pana!
- Co ja? O co chodzi? - Mrużyłem oczy, światło na korytarzu raziło mnie.
- Proszę to zażyć. - Wcisnął mi jakąś tabletkę w dłoń.
- Ale czym popiję...?
- Proszę to dać pod język. - Nieznajomy dawał instrukcję.
- Co to jest?
- Lekarstwo. - Zapewnił.
Ból był tak silny, że posłuchałem go i dałem tą tabletkę pod język. Była cholernie gorzka... Po kilku minutach poczułem, jak wracam do życia.
- Pomóc ci wstać? - Podał mi rękę. - Jak coś to jestem Andy.
- Alex. - Przedstawiłem się stojąc już na własnych nogach. - Co mi dałeś, że pomogło praktycznie od razu?
- Ziołowy lek. - Wyjął tego więcej z kieszeni. - Chcesz?
- A ile mam ci za to zapłacić? - Zacząłem szukać portfela.
- Nic. Masz. - Wyciągnął dwa listki. - Jak na początek dwadzieścia tabletek. Jedna rano codziennie i będziesz zdrów jak ryba.
- Jaki to ma skład? - Przyglądnąłem się ubogiemu opakowaniu.
- Nie produkuję tego, więc nie wiem. - Uśmiechnął się. - Kolega się tym zajmuje.
- Mhm. - Zastanawiałem się co zrobić.
- Bierzesz, czy nie?
- Biorę... Ale jak mi coś po nich będzie to...
- To tu masz do mnie kontakt. - Podał wizytówkę. - Dzwoń jak coś. Gdybyś chciał więcej...
- Tylko, że ja nie jestem stąd. - Wzdychnąłem.
- A skąd?
- Z Anglii. - Byłem już gotów mu oddać te pastylki.
- A konkretniej?
- Z Sheffield. High Green. To znaczy... Teraz mieszkam w centrum...
- Luz! Mam kolegę w High Green. - Poklepał mnie po ramieniu. - Jak coś to masz tu do niego numer. - Wyjął długopis z kieszeni i napisał numer na odwrocie swojej wizytówki, którą wcześniej sprytnie mi wyrwał.
- Dzięki. - Odebrałem ponownie karteczkę. - Akurat jutro stąd wylatuję...
- Trasa? - Założył ręce na piersi i zaczął się baczniej przyglądać.
- Yyy, tak. Skąd wiesz?
- Mieszkam w tym hotelu praktycznie odkąd wy tu jesteście. Znam was... Arctic...
- Arctic Monkeys. - Uśmiechnąłem się.
- Zabawna nazwa. - Parsknął śmiechem. - Kto ją wymyślił?
- Właściwie to... Ja, ale wiesz... Inni musieli to zaakceptować albo odrzucić.
- Rozumiem. To w takim razie szerokiej przestrzeni powietrznej jutro życzę. - Zasalutował, co wydawało mi się śmieszne.
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc... I... - Uniosłem tabletki trzymane w ręce.
- Drobiazg. Cześć. - Machnął ręką i poszedł korytarzem do końca znikając mi z pola widzenia.
Znowu zostałem sam. Wracając do pokoju myślałem o tych niby ziołowych tabletkach. Ile w tym prawdy, że leczą? Cóż... Skoro mi je dał na spróbowanie, to czemu nie skorzystać?