czwartek, 31 lipca 2014

|81|. Alex

Pogoda sprzyjała. Rano myślałem, że cały dzień przeminie wolniej... A tu już stałem przed lustrem w garniturze i zawiązywałem krawat. Nie miałem do tego daru. Ślęczałem w miejscu już chyba z pół godziny i nie mogłem go zawiązać. Już miałem się poddać, gdy przypomniałem sobie, jak David się chwalił, że potrafi wiązać krawaty. Nie było czasu na myślenie. Za godzinę powinienem być pod kościołem. Co jak co, ale spóźniony świadek to marny świadek. Zbiegłem po schodach. Kuzyn zamieszkiwał pokój piętro niżej, więc musiałem zachować trzeźwy umysł przypominając sobie, który miał numer pokoju. Stanąłem przed 256A. Nie wiem skąd taka numeracja, jak hotel nie był za duży... Nie czas o tym myśleć. Zapukałem cicho. Nic. Zapukałem więc ponownie, tym razem mocniej.
- Proszę... - Usłyszałem słaby głos.
- Dave, ja... - Zaniemówiłem ujrzawszy kuzyna leżącego w łóżku. - Nie gadaj, że zaspałeś! - Podszedłem do niego bliżej. - Ślub jest za niecałą godzinę... Rusz zadek i wskakuj w garniak.
- To mi pomóż wstać. - Wyciągnął rękę.
- Zaraz... Ty jesteś chory?
- No, a jak myślisz?
- Ale...
- Spokojnie, pójdę na ślub. Ostatnią rzeczą było by to, że bym się nie pojawił.
- W takim stanie? - Zmartwiłem się. - Chłopie, przecież ty masz z czterdzieści stopni gorączki! - Powiedziałem dotykając jego czoła.
- Trzydzieści dziewięć - trzy, dokładnie. - Uśmiechnął się blado.
- Nigdzie nie pójdziesz w takim stanie.
- Nie jesteś moim ojcem, żeby mi rozkazywać. - Poszedł do łazienki prawdopodobnie się przebrać.
Akurat teraz musiał się rozchorować... Chyba dodatkowo na głowę. On powinien leżeć i pakować w siebie leki, a nie leźć na ślub. Matt na pewno by to zrozumiał. Był inteligentny i wyrozumiały, więc gdybym mu opisał całą tą sytuację...
- Gotowy. - David uniósł ręce.
- A, właśnie... Pomógłbyś? - Spojrzałem na niego błagalnie. - Nie mogę sobie z tym poradzić... - Wręczyłem mu krawat.
- Przecież cię uczyłem... - Mruknął.
- No wiem, ale...
- Masz. - Przerwał mi oddając rzecz.
- Już?! - Zdziwiłem się. - Tak szybko?
- Żadna filozofia. - Wzruszył ramionami. - Idziemy?
- Czekaj... - Stanąłem przed lustrem pospiesznie zakładając krawat. - Dobrze jest?
- Mhm.
- To spadamy.
Wyszliśmy pospiesznie z jego pokoju. Dave zostawał za mną w tyle przez osłabienie. Nie podobało mi się to, ale cóż mogłem poradzić? Chce iść, to niech idzie... Jest wolnym człowiekiem.
- Alex... Zapomniałem czegoś... Zaczekasz chwilę?
- Jasne. A czego zapomniałeś?
- Telefonu.
- To szybko. - Dałem polecenie, po czym usiadłem na schodach.


Cała ceremonia wyszła zgodnie z planem. Było pięknie, romantycznie i takie tam. Staliśmy teraz przed kościołem. Matt z Breaną w centrum zainteresowania, ja z Dai zboku.
- Ładnie wyglądasz. - Odważyłem się do niej odezwać. 
- Dzięki. - Mruknęła. - Ty też niczego sobie.
- E, tam ja... - Machnąłem ręką. - Facet w garniturze to norma, ale jak się widzi ładną kobietę w ładnej sukience to co innego.
- Możesz przestać? - Syknęła.
- Okey. - Speszyłem się. - To, że nie jesteśmy razem nie powinno wpływać na nasze relacje.
- Teraz chcesz o tym gadać? - Była coraz bardziej zirytowana. 
- Taaak? Teraz. - Mówiłem z ociąganiem. - Słuchaj, zostańmy chociaż przysłowiowymi przyjaciółmi.
- Mhm. - Odpowiedziała tak, że nie wiedziałem, czy zatwierdziła moją propozycję, czy tylko odpowiedziała cokolwiek, żeby mnie spławić.
- Diana, myśl poważnie...
- Znalazł się spec, od poważnego myślenia! - Powiedziała podniesionym głosem. - Trzeba było się nie pakować do łóżka z tą greczynką. 
- Ja... Nie... - Zacząłem. - O rany... A ty znowu! - Prychnąłem. - Mam tego dość!
- To po co poruszałeś ten temat?!
- Ja?
- Możesz się zamknąć z łaski swojej i nie robić awantury przed kościołem. - David podszedł bliżej upominając mnie.
- Ale sam widzisz... - Chciałem się jakoś wytłumaczyć.
- Nie kończ. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. - Diana odeszła od nas idąc w stronę Jamie'go.
- Świetnie! A już z nią rozmawiałem. - Nasuwałem pewne aluzje w stronę kuzyna.
- Jeżeli to była rozmowa, to ja jestem baletnicą. - Przewrócił oczami.
Wsiadłem z nim do wynajętego samochodu. Zazwyczaj wynajmowałem jakieś osobówki za granicą. Reszta zespołu robiła podobnie. Zaproszonych na wesele było wielu. Matt miał dużą rodzinę, podobnie Breana. David siedział obok mnie w ciszy. Widziałem, że nie jest w najlepszym stanie więc nie chciałem mu zawracać głowy swoimi problemami. Wyjechałem z parkingu i pokierowałem się za innymi samochodami zmierzającymi w stronę lokalu, w którym miało się odbyć wesele. 

środa, 30 lipca 2014

|80|. Diana

stylowi_pl_Slub-i-inne-wydarzenia_18981110.jpg (500×519)
Siedziałam w pokoju hotelowym na balkonie, spoglądając na błękitne niebo, rozciągające się przede mną. Za dwie godziny miał się odbyć ślub, a następnie wesele w lokalu na obrzeżach miasta. O 17 powinnam być gotowa, bo obiecałam Breanie pomóc jej z sukienką ślubną. Rozłożyłam białą, krótką sukienkę na łóżku z koronką i kremowe buty na dwunasto-centymetrowej szpilce. Na toaletce w pokoju leżały pachnidła, lokówka i parę spinek oraz szczotka do włosów, a nawet trochę biżuterii. Założyłam sukienkę, po czym podeszłam do toaletki i zaczęłam nakładać makijaż. Już o 16:30 kończyłam związywać włosy w misternego koka i nałożyłam szpilki, przeglądając się w lustrze - o tak. Blond włosy idealnie pasowały do tej okazji. Sukienka dostawała do kolan, tworząc śliczną składankę u końców.
- Hej, nie przeszkadzam? - Usłyszałam za sobą głos. - Jak, tak to przyjdę za chwilę.
- Nie przeszkadzasz. - Odwróciłam się uśmiechając się zarazem. - Co tam?
- Eh, denerwuję się. - Breana usiadła na łóżku obok mnie i wzdychnęła głośno. - Matt chyba też, bo od rana łazi po pokoju w tę i z powrotem. - Zaśmiała się nerwowo.
- Spokojnie. - Spojrzałam jej w oczy. - Będzie dobrze. Pannie młodej nie przystoi się denerwować. Masz być piękna i uśmiechać się!
- Wiem...
- Pomogę ci w tym. - Wstałam energicznie chwytając ją wcześniej za rękę. - Chodź, czas założyć suknię.
Ona bez słowa wstała i poszła za mną. Zamknęłam swój pokój na klucz.
- Świetnie wyglądasz, gdzie ją kupiłaś? - Wskazała na moją sukienkę.
- Nie pamiętam... W jakimś tam sklepie. To tu?
- Tak, tu jest mój pokój. - Nacisnęła klamkę.
Wchodząc do środka pierwsze co zobaczyłam to piękna suknia ślubna wisząca na ramie łóżka. Breana podeszła do niej i rozłożyła ją w powietrzu.
- Ładna? - Zapytała chowając się za nią.
- Śliczna. - Mruknęłam. Sama kiedyś chciałam taką mieć... Dobra, za dużo myślę. - Okey... To od czego zaczynamy? - Spytałam.
- Jakby co to wzięłam już prysznic, także oszczędziłam ci dodatkowego czekania. - Mówiła uśmiechając się. - Więc zostaje tylko się ubrać. Dzięki, że mi pomagasz, bo sama sobie chyba z tym nie poradzę.
- Drobiazg.
Przez dłuższą chwilę mocowałyśmy się z zamkiem błyskawicznym, ale w końcu nam się udało. Po około piętnastu minutach Breana była ubrana, więc został makijaż. Przyglądałam się, jak nakładała sobie delikatne cienie do powiek i pomadkę. Włosy miała rozpuszczone, były w odcieniu ciemnego kasztana.
- Słuchaj, ty te włosy masz farbowane, czy... - Przerwałam panującą miedzy nami ciszę.
- Naturalne. - Spojrzała na mnie. Wyglądała ślicznie. - Postanowiłam ich jak na razie nie farbować, szkoda niszczyć.
- Co racja to racja.
- A ty miałaś chyba inne? - Wskazała na mojego koka. - Ciemniejsze, prawda?
- Tak... Specjalnie na twój ślub przefarbowałam na blond.
- Nie zrozum mnie źle... - Zaczęła. - Ładnie ci w takich i w ogóle pasują do twojej kreacji, ale... W ciemnych ci ładniej.
- Mhm. - Mruknęłam jakby nie słysząc tego co przed chwilą powiedziała.
- Gotowa. - Wstała od toaletki. - I jak? - Obróciła się wokół własnej osi, żeby zaprezentować swój wygląd.
- Świetnie. - Uśmiechnęłam się. - A teraz chodź, bo Matt z nerwów zje swoją muszkę jak się będziesz spóźniać na ślub.
- Ty wiesz, że nie pamiętam czy ma muszkę czy krawat? - Zaczęła intensywnie myśleć w celu przypomnienia sobie tego faktu. - Nie wiem w końcu jaką opcję wybrał. - Mówiła, gdy schodziłyśmy po hotelowych schodach.



Na zewnątrz było bardzo ciepło, ale nie gorąco. Gdy weszłam do zimnego kościoła poczułam ulgę. Było tam tak chłodno i przyjemnie. Szłam pod sam ołtarz, tam gdzie było miejsce wydzielone dla świadków. Mijałam po drodze gości siedzących już w ławkach. Trochę przykre jest to, że nie ma tu rodziców Matt'a. Na pewno cieszyli by się z tego, że ich syn znalazł żonę. Co prawda nie mogłam dać Breanie tego tytułu, ale już nie długo...
Ceremonia się zaczęła. Za nami rozbrzmiała znana melodia grana przez organistę. Siedziałam obok Alexa. Obydwoje jak tylko się dosiadłam mruknęliśmy jakieś ciche "cześć". Wszyscy goście obrócili się by spojrzeć na parę młodą. Wyglądali razem uroczo, tak świeżo i czyście. 

wtorek, 29 lipca 2014

|79|. David

Mocowałem się z zamkiem od drzwi, aż w końcu go otworzyłem. Wchodząc do pokoju ujrzałem Alexa idącego z końca korytarza. Zamknąłem szybko drzwi i miałem nadzieję, że mnie nie widział. Usiadłem w wygodnym fotelu odchylając głowę do tyłu.
- Co się tak chowasz? - Kuzyn zaglądnął do mojego pokoju.
- Właź... - Zakryłem twarz dłońmi.
- Ohoho! - Wzdychnął siadając na łóżku po mojej prawej. - Ładne rzeczy!
- O co ci chodzi. - Spojrzałem na niego zły.
- Nie o co, a raczej o kogo. - Dało się dostrzec dziwny błysk w jego oczach.
- Pajac z ciebie totalny. - Skwitowałem.
- Ze mnie? - Zdziwił się. - Kim ona jest?
- Dziewczyną.
- No to widać na pierwszy rzut oka, że jest dziewczyną. - Uważał mnie za tępaka. - Chodziło mi o to, że kim ona jest dla ciebie, że tak sobie beztrosko siedzieliście na tarasie?
- No przecież ci mówię, że dziewczyną! - Wściekłem się.
- Że co? - Zamurowało go. - Ale, ale... Jak?
- Normalnie. Taka jest kolej rzeczy jakbyś nie zauważył.
- Okey, rozumiem... Ale my jesteśmy tu kilka godzin! Kiedyś ty ją zdążył znaleźć i w ogóle...
- Związek na odległość. - Pokazałem mu język. Zakryłem twarz poduszką leżącą wcześniej na fotelu.
- To ile już jesteście razem?
- Rok. Możemy już przestać o tym gadać?
- Aż rok? A gdzie się poznaliście?
- W Manchesterze, skąd pochodzę. - Przedstawiłem sprawę teatralnym głosem. - Ona wyprowadziła się stamtąd miesiąc temu. Wiedząc, że się tu pojawię powiadomiłem ją odpowiednio wcześniej.
- Czemu cię zostawiła i wyjechała z kraju? - Pytał dalej.
- Kariera. Musiałem pozwolić jej się rozwijać. Rozumiesz chyba, nie?
- Kim jest?
- Aktorką.
- I co, w Manchesterze nie ma żadnych szkół aktorskich, albo innych w ten deseń?
- Zawsze marzyła by tu trafić. Więc nic by mi nie dało zatrzymywanie jej...
- No tak. - Pomyślał chwilę. - A jak ma na imię?
- Harriet. Harriet Brown.
- Ciekawe... - Wstał i podchodząc do drzwi zatrzymał się. - Życzę ci szczęścia.
- Większego niż ty?
- Zdecydowanie.
- Dzięki. - Uśmiechnąłem się.
Jak tylko kuzyn wyszedł z mojego pokoju odetchnąłem z ulgą. Oj... Nie lubiłem jak ktoś wtrącał się w moje sprawy... Zwłaszcza, że stali z Miles'em jak banda idiotów i przyglądali się mi i Harriet. Żałosne. Niech nie myślą, że nie było ich widać... Wstałem z fotela i podszedłem do lustra wiszącego przy dużej szafie. Wyglądałem tak jak zwykle, lecz z małą zmianą. Fryzjer faktycznie dobrze podziałał na mój wygląd.
Zamknąłem oczy. Nie wiem czemu to zrobiłem...


Po przebudzeniu pierwszą rzeczą jaką widziałem były nogi łóżka. Wzrok miałem zamazany więc musiałem się dobrze przypatrzeć. Nie wiedziałem za bardzo co się stało. Musiałem zemdleć... Cud, że się w ogóle ocknąłem. Na chwiejnych nogach poszedłem do łazienki.
- Jezu... - Mruknąłem widząc się w lustrze. Wyglądałem gorzej niż wcześniej. Byłem blady jak kartka papieru.
Przemyłem twarz zimną wodą i osuszyłem ją puchowym ręcznikiem z wyhaftowaną nazwą hotelu. Jutro ślub a mnie coś rozkładało... Usłyszałem pukanie do drzwi.
- Proszę! - Krzyknąłem słabym głosem nie ruszając się z łazienki.
- Dave? Jesteś tu? - To był Miles... Czego on chciał?
- Jestem, jestem. - Wyszedłem z łazienki. - Co cię do mnie sprowadza?
- Dam ci tą robotę. - Powiedział bez przedłużania.
- Naprawdę? - Uniosłem brwi.
- Tak. Należy ci się. Liczę na twoje umiejętności.
- Super, nie wiesz jak się cieszę. - Słowa wcale nie wyrażały tego jak się czułem.
- To jak, spółka? - Wyciągnął do mnie rękę.
- Spółka. - Uścisnąłem mu dłoń na znak zawiązanej umowy. - A teraz muszę cię przeprosić... Nie za dobrze się czuję.
- Właśnie miałem pytać... - Zmartwił się. - Okey, to nie zawracam ci głowy. Cześć.
- Hey... - Rzuciłem się na łóżko.
Wciąż myślałem o moim dziwnym omdleniu. Postanowiłem wypełnić myśli czymś przyjemniejszym. W końcu dzisiaj od dłuższego czasu zobaczyłem się z Harriet. Nic się nie zmieniła. Dobrze, że była w moim wieku. Bo na przykład Dai jest młodsza od Alexa, i może stąd te konflikty? "Staruch z niego" - Zaśmiałem się pod nosem. Obróciłem się przodem do okna. Rozpościerał się z niego widok na zielone tereny poza miastem. Dziwne, ale Toronto przypominało mi Sheffield. Tu niby miasto, a za chwilę zieleń. Przymknąłem oczy.

Garaż to dziwne miejsce. Jest w nim zimno i w lecie i w zimie. O każdej porze roku. Za oknem panowała ciemność. Może teraz by się udało? Teraz, kiedy nie wie, że ja tu jestem? Przydatna była latarka, drobnostki w plecaku takie jak scyzoryk, zapalniczka i inne badziewia. Otworzyłem powoli drzwi na tyłach garażu. Pusto, nikogo nie ma. Przynajmniej tak mi się wydawało. On wie, że ja coś kombinuję. Zabezpieczył się, gdybym czasami planował uciec. Pozwalał mi na wiele rzeczy. Naprawdę. Lecz na tą jedną nigdy się nie zgodził. Mieliśmy układ. Nie mogłem się wynieść, byłem mu do czegoś potrzebny. Byłem jakimś kluczem, który po pewnym czasie mógł otworzyć zamki, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Dlaczego? Bo ona też zatajała przede mną przyszłość. Tak. Też była zła, ale nie do szpiku kości jak On. Z mojej ucieczki nic nie wyszło. Zza krzaków wybiegł w moją stronę ogromny pies. Rzucił się na mnie i zaczął szarpać. Gdy już nie miałem sił się bronić ugryzł mnie w okolicach szyi.

- Nie! - Krzyknąłem budząc się z koszmaru.
Tak jak wcześniej byłem sam w pokoju. Za oknem panował półmrok. Zdyszany położyłem głowę z powrotem na poduszce. To, co przed chwilą mi się śniło miało miejsce naprawdę, czy to tylko moja wyobraźnia? Bałem się zasnąć ponownie. Nie chciałem.

poniedziałek, 28 lipca 2014

|78|. Alex

- Wieeedziałem, że tak będzie. - Powiedział melodyjnym głosem David siadając na miejscu wcześniej zajmowanym przez Dianę.
- Zejdź ze mnie, dobra? - Przetarłem oczy dłonią. - To wszystko jest podłe...
- Co jest podłe?
- Na przykład ten pieprzony kretyn z RVR. - Syknąłem.
- Ej, ciszej... Bo tu jeszcze inni ludzie są. - Rozglądnął się po pokładzie.
- Taa... - Przewróciłem oczami. - Widziałeś jakie ma włosy?
- Co z nimi nie tak? - Spojrzał na Dianę siedzącą obok Jamie'go.
- Są jasne...
- A to źle? - Parsknął.
- Nie wiem, ale moim zdaniem w ciemniejszych jej ładniej.
- Ty, ekspert... Lepiej zajmij się sobą, bo się chyba nie uczesałeś. - Zaśmiał się.
- Jak mnie zerwałeś z łóżka twierdząc, że się spóźnimy to masz efekt. - Uniosłem ręce pokazując na swoje włosy. - Dobrze, że przynajmniej ty byłeś u fryzjera. - Powiedziałem uszczypliwie.
- A idź ty! - Machnął ręką. - Wyglądam przynajmniej lepiej. Wiesz kiedy Miles będzie w Kanadzie?
- Co ty się tak ciągle o niego pytasz?
- Jakby ci to powiedzieć... Gadałem z nim ostatnio i mówił coś, że szuka nowego perkusisty bo obecny odszedł.
- No popatrz! - Prychnąłem. - Czyżbyś w końcu znalazł pracę?
- To jeszcze nie jest pewne, ale jak wszystko wypali to kto wie...
- Obudź mnie jak będziemy mieli lądować. - Mruknąłem zamykając oczy.
- Ja ci gadam o takich poważnych rzeczach, a ty śpisz... - Oburzył się. - Okey, obudzę.


- Ładnie tu. - Przyznałem idąc za Matt'em.
Znajdowaliśmy się teraz pod jednym z hoteli w Kanadzie. Stąd wybierzemy się na ślub i nasz pierwszy koncert w trasie. Co do wesela to ponoć jest jakiś wynajęty lokal na obrzeżach miasta, w którym się zatrzymaliśmy. Toronto ogólnie było ładne. Przypominało Nowy Jork w wersji totalnie zminiaturyzowanej. Zostawiając bagaż w pokoju wyjrzałem za okno. Przed hotelem stały dwie czarne limuzyny, co oznaczało, że nie tylko my, ale jeszcze jacyś poważniejsi goście znajdują się w tym właśnie miejscu. Myślałem nad tym, gdzie Diana ma swój pokój? Może na innym piętrze? Oby, bo nie chcę się z nią sprzeczać przez najbliższe dni o to, kto ma przejść pierwszy przez korytarz, który nie był za szeroki. Jedyny minus chyba. Usiadłem na wielkim wygodnym łóżku po chwili się kładąc. Akurat teraz, gdy jesteśmy skłóceni z Dianą to jeszcze musimy być świadkami... I siedzieć obok siebie. Coraz bardziej tracę nadzieję na to, że kiedykolwiek będziemy razem. Drugi raz się nie wchodzi do tej samej rzeki...
- Żyjesz, czy mam przyjść później? - Usłyszałem głos gościa stojącego w progu.
- Miles... - Jego imię ledwo przeszło mi przez gardło. - Co ty tu robisz?
- Przyleciałem tym wcześniejszym samolotem. Czekałem i czekałem... Myślałem normalnie, że się nie doczekam!
- Dobrze cię widzieć. - Wstałem i podałem mu dłoń. - Jak tam samopoczucie? - Wolałem zapytać, bo po ostatnich wydarzeniach w jego życiu nie mieliśmy jakoś czasu, żeby poważniej porozmawiać.
- A, okey. - Pokiwał głową. - Naprawdę.
- To się cieszę. Lepiej ci już po tym... - Urwałem nie wiedząc jak skończyć.
- Po odejściu Adele? - Zaśmiał się gorzko. - Jakoś się trzymam. Dobrze, bo nawet nie zdążyłem się przyzwyczaić do jej obecności...
- A tak na serio, to coś miedzy wami było? - Spytałem z ciekawością.
- Tak... Robiliśmy coś w tym kierunku... Eh... Niepotrzebnie robiła mi nadzieję... - Posmutniał. - Ale dość tego! - Nagle wróciła mu dobra energia i humor. - Jutro wielki dzień, więc nie ma się co załamywać.
- Jasne. - Uśmiechnąłem się blado.
- Coś się stało? - Wyczuł mnie.
- Jestem świadkiem na ślubie Matt'a.
- To przecież fantastyczna sprawa! - W jego głosie było słychać szczerą radość.
- No, może... Ale świadkową jest Diana.
- O kur...
- Nie kończ. - Przerwałem mu. 
- Masakra... Trzymaj się jakoś. - Poklepał mnie po ramieniu. - Lecę, bo obiecałem jeszcze pogadać z Dave'm.
- Zaprzyjaźniliście się? - Zdziwiłem się, nie powiem.
- No raczej. - Uśmiechnął się szeroko. - Świetny z niego gość.
- Powiadasz? - Rozsunąłem zamek walizki leżącej przy łóżku.
- Nawet mu zaproponowałem pracę.
- Wiem, już mi się zdążył pochwalić. - Zacząłem się śmiać. - To idź go szukaj bo sam nie wiem gdzie jest.
- Lecę, lecę. - Odparł. - Cześć.
Wyszedł szybko z pokoju zamykając za sobą drzwi. Wyjąłem swój garnitur z walizki. Trochę się pomiął, ale trudno. Może mają tu jakąś... Pralnię? W takim wypasionym hotelu to musi coś być. Nie myśląc długo wziąłem garnitur i wyszedłem z pokoju zamykając go na klucz. Idąc korytarzem przyglądałem się wystrojowi. Był taki jak lubiłem. Nic nie było przesadzone w żadną stronę, prawie idealne nie licząc tego ciasnego korytarza. A może nie był ciasny, tylko po prostu mam klaustrofobię? 
- Uważaj! - Krzyknąłem na mężczyznę, który na mnie wpadł.
- Sorry, ale szedłem do ciebie... - Miles był zdyszany jakby przebiegł maraton. - Słuchaj stary, mówię ci... Bomba!
- Super... Co to za "bomba"? 
- Chodź, a zobaczysz. Na własne oczy. 
Poszedłem za nim korytarzem. Muszę przyznać, że byłem ciekawy co chce mi takiego ważnego pokazać. Gdy doszliśmy do szklanych drzwi na parterze oczom nie wierzyłem. 
- To David? - Szepnąłem w lekkim szoku.
- No. - Odparł również szeptem. - To Dave.
- Niemożliwe...
- A jednak. - Zaśmiał się. - Miłość, bracie... Miłość. 

niedziela, 27 lipca 2014

|77|. Diana

Siedziałam w łazience i nakładałam blond farbę na włosy. Miałam nadzieję na jasne włosy na wesele - takie złociste. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam nakładać kolejną warstwę. Zawinęłam je w folie i odczekałam 20 minut, po czym dokładnie spłukałam. To miało być idealne wesele.

Siedziałam na łóżku, a przede mną leżały dwie piękne sukienki - ta, którą kupiłam z Damien'em, i moja ulubiona kupiona wcześniej. Przekrzywiłam głowę i uśmiechnęłam się sama do siebie,
- Ta będzie na wesele - spojrzałam na moją ulubioną, wskazując następnie kolejną - a ta na poprawiny.
Zadowolona z siebie spakowałam je do podręcznej walizki, podobnie jak ubrania na zmianę (czyt. jeszcze więcej sukienek) oraz przybory do mycia. Szczotkę i notebooka schowałam do podręcznej torby, podobnie jak wodę do picia.
- O Boże - poczułam nagły ból w brzuchu i jęknęłam, upadając na ziemię. Doczołgałam się do torebki i wyciągnęłam dwie pastylki, następnie je połykając.
Leżałam na plecach przez całe pięć minut, kiedy w końcu poczułam się lepiej. Oddychając głęboko spojrzałam w lustro, widniejące na szafie w pokoju. Nie wyglądałam jeszcze na chorą - wychudzone i blade ciało jeszcze się nie pojawiło, ale czułam, że to będzie już niedługo. Dzisiaj rano byłam na zdjęciu szwów, więc noga wyglądała idealnie. Nie widać było śladów po postrzale.
- Diana, jesteś gotowa? - Damien wszedł do mojego pokoju i przyjrzał mi się uważnie, po czym zmarszczył brwi - wszystko w porządku?
- Tak - uśmiechnęłam się lekko - wszystko gra.
- No to chodź, bo spóźnimy się na samolot. - Objął mnie w pasie i wyszliśmy z domu.


Weszłam do samolotu z gorącą czekoladą w ręce. Usiadłam na wyznaczonym mi miejscu przy oknie, chowając torbę pod nogi i zapinając pas w oczekiwaniu na start. Odchyliłam głowę do tyłu. Wreszcie byłam sama i wolna - wolna od okłamywania Damien'a. Zamknęłam oczy i odpłynęłam. Nie wiem, ile czasu minęło, ale obudził mnie hałas startowania samolotu. Otworzyłam oczy, ciekawa kto siedzi obok mnie. Okazało się, że dopiero ktoś wszedł do środka, głośno przepraszając za spóźnienie. Przewróciłam oczami i już miałam ponownie zapaść w sen, kiedy do środka weszli wszyscy z zespołu Arctic Monkeys. Zakryłam twarz, mając nadzieję, że żaden z nich obok mnie nie siądzie. Oczywiście musiało mnie to spotkać, bo obok mnie usiadł sam Alex. Nie rozpoznał mnie jeszcze, więc było spokojnie, miałam nadzieję że już do końca tak będzie.
- Witam - Alex najwyraźniej zdecydował się zapoznać z, jak myślał, nieznajomą "współlokatorką".
- Cześć - mruknęłam cicho, mając nadzieję że zniechęcę go do rozmowy.
Ten natomiast chyba mnie rozpoznał, bo chwycił broszurę, za którą schowałam twarz i wziął ją delikatnie do góry, po chwili patrząc mi głęboko w oczy. Samolot był już w powietrzu, więc można było odpiąć pas, co zrobiłam z przyjemnością.
- Cholera, Dai - jęknął cicho. - Czemu mi nic nie powiedziałaś?
- Żebyś co zrobił? Zamienił się z kolegami miejscem? - prychnęłam - nie, dzięki.
- Nie zamieniłbym się - chwycił mnie mocno za rękę.
Odwróciłam wzrok, zaniepokojona jego zachowaniem. Czy chciał wracać wspomnieniami do naszego pocałunku? Ale ja przecież miałam chłopaka!! Potrząsnęłam głową - nie mogę teraz o tym myśleć! Powoli Alex puścił mnie i zajął się przeglądaniem ekranu telewizora, znajdującego się w siedzeniu przed nim.
- Aha, a wracając do leczenia - spojrzałam na niego - stać mnie, dziękuje. Jestem zawodową siatkarką a nawet nie raz grałam w turnieju narodowym. Dam sobie radę,
- Widzę - mruknął cicho.
Wyciągnęłam laptopa z torby i podłączyłam się do sieci. Zaczęłam od portalu plotkarskiego - od czasu kiedy widnieć zaczęło coraz częściej moje nazwisko, wolałam patrzeć, co kłamcy znowu wymyślą. Już na pierwszej stronie straciłam humor.

"Diana Castelio, znana siatkarka i była modelka, przez całe parę miesięcy umawiała się z Alex'em Turnerem, wokalistą Arctic Monkeys. Dlatego jakim zaskoczeniem było to, że po koncercie dobroczynnym na rzecz sierot, odeszła wraz z Damien'em Johnsonem, znanym wokalistą konkurującego zespołu Alexa - RVR. Cóż to się stało? Czy modelka zakończyła swój związek i plotka o ich zerwaniu jest prawdziwa, a może Damien to tylko znajomy? Już nie możemy się doczekać, żeby jej spytać! Obiecujemy postawić wszystkich paparazzi na nogi, żeby dowiedzieli się co nieco o tej pikantnej plotce. 

Zobacz też >>> Lady Gaga kupuje dom za 20 000 000?"

Z trzaskiem zamknęłam notebook'a i schowałam do torby. Odchyliłam fotel lekko do tyłu - musiałam się uspokoić. Za bardzo mnie to zdenerwowało. A co ich obchodzi moje życie osobiste? Pewnie sami swojego nie mają... Ugh, i po co ja sobie na to odpowiadam? To miało być pytanie retoryczne...
- Wszystko w porządku? - Obok siebie usłyszałam zatroskany głos Alexa.
- Owszem. - Zamknęłam oczy - muszę tylko chwilę odpocząć.
- Okay... - westchnął ciężko.
- Coś ci nie pasuje? - Zapytałam cicho.
- Miałem nadzieje, żeby porozmawiać o tym, co jest między nami..
- A co jest między nami, Alex?
- To w hotelu...
- Cholera jasna! Próbuje o tym zapomnieć od tamtego czasu! Czemu nie pozwolisz mi zapomnieć? I najlepiej jak sam to zrobisz!
- Nie chcę zapomnieć - chwycił mnie ponownie za rękę - i nie chcę, żebyś i ty zapomniała.
Prychnęłam cicho i wyrwałam rękę z jego uścisku, po czym przecisnęłam się obok niego i już po chwili znalazłam Davida, siedzącego obok Jamie'go.
- Idź do swojego kuzyna - powiedziałam do Davida.
- Jasne... - mruknął - Hej, Diana.
- Dai? Co ty tu robisz?
- Lecę samolotem aktualnie - zaśmiałam się lekko histerycznie. - Chciałabym iść spać, mogę?
- Pewnie. - Odparł, a ja zwinęłam się w kłębek na fotelu.
Poczułam tylko jak Jamie okrywa mnie swoją kurtką.

sobota, 26 lipca 2014

|76|. David

Znowu ten sam scenariusz. A może trochę inny? Uciekałem z matką przez jakieś chaszcze. Prawdopodobnie to był las koło domu. Można to nazwać lasem? Jakieś gęste krzaki? Nie o tym mowa. On biegł za nami. Wiedzieliśmy oboje z matką czego chciał. Pieniędzy? Zrozumienia? Nie. On chciał władzy. Władzy nad ludźmi, z którymi przebywał. Którymi się zajmował. Czemu właśnie my? Czemu nikt o tym nie wie? Dogonił mnie. Matka na to pozwoliła. Złapał za moją bluzkę i ciągną z powrotem do domu. Ona się przyglądała. Nic nie robiła. Dlaczego? Dlaczego nie chciała mi pomóc widząc co się dzieje?

Otworzyłem oczy. Ujrzawszy znajome otoczenie odetchnąłem z ulgą. Jak dobrze było czuć się bezpiecznym. Usiadłem na łóżku i przeczesałem ręką włosy. Wciąż nie mogłem dojść do siebie.
- O, już nie śpisz? - Usłyszałem radosny głos Alexa z kuchni.
- Tak...
- Koszmary? - Dopytał spoglądając na mnie zza blatu.
- Skąd wiesz? - Odwróciłem się do niego przodem.
- Mamrotałeś coś przez sen, więc się domyśliłem. Kawy?
- Chętnie. - Wstałem i poszedłem do niego. - Masakra... - Mruknąłem siadając na wysokim krześle.
- Jakbym znał jakiś przepis na pozbycie się koszmarów to bym ci powiedział. - Zaśmiał się podając mi kubek z kawą.
- Dzięki. - Od razu napiłem się łyka. - Robisz dobrą kawę. - Uśmiechnąłem się.
- To nie ja. To ekspres. - Parsknął śmiechem. - Ja praktycznie nic nie potrafię robić w kuchni.
- Jak to? - Zdziwiłem się. - A to jak ciągle gotujesz?
- Zjadliwe to w ogóle jest?
- Skoro jeszcze żyję, to... Tak.
- Pocieszające. - Skrzywił się lekko.
- Kontaktowałeś się z Milesem? - Zapytałem bawiąc się widelcem leżącym na blacie.
- Tak. Wylatuje jutro jak my wszyscy.
- A Diana?
- Eh... Powiedziała, że dostanie się tam na własną rękę.
- Liczysz na to, że poleci innym lotem?
- Może troszkę. - Klasnął w dłonie. - No, to jedziemy kupić garnitur.
- Ale... Przecież powiedziałeś, że dasz mi jakiś swój. - Wolałem przypomnieć. Nie lubiłem jeździć na zakupy.
- Nie pozwolę Dave, żebyś szedł w jakimś ubraniu po mnie.
- A mi się nie podoba to, że mnie utrzymujesz... - Burknąłem. - To, że kupujesz mi ciuchy, że zapłaciłeś za pobyt w hotelu i w ogóle...
- Spokojnie. - Uniósł dłoń. - Mi to nie przeszkadza. Mam dość pieniędzy, żeby utrzymać siebie i ciebie.
- I tak mi się to nie podoba.
- To umówmy się tak. - Usiadł i wziął głęboki oddech. - Jak znajdziesz tutaj pracę to obiecuję, że będziesz zostawiony sam sobie.
- W sensie, że samodzielny? - Spodobała mi się ta opcja.
- Tak. Totalnie wolny. - Gestykulując rękami podkreślił znaczenie tych słów. - Nawet można tu znaleźć tanio mieszkanie.
- Brzmi fajnie. Dzięki. Za wszystko.
- Jeszcze nie dziękuj. Najpierw jedziemy po garnitur. - Wstał z krzesła i wyszedł do przedpokoju. - Ubierz się szybko i chodź. Czekam na dole.
Zostałem sam w domu. Tak jak Alex mówił, ubrałem się i wyszedłem z mieszkania zamykając je dokładnie. On czekał na mnie stojąc przy swoim motorze.
- Jedziemy tym? - Wskazałem palcem.
- Tak, a masz coś przeciwko?
- Nie. - Fajnie, dwóch kolesi na jednym motorze. Ten Alex to ma pomysły.
- Wstydzisz się staruszka? - Zadrwił z siebie.
- Oj, tak. I to bardzo. - Zaśmiałem się.
- To wsiadaj.


- Wyglądam jak pajac. - Stojąc przed lustrem marudziłem jak dziecko.
- Dobrze przecież jest. - Alex poprawił mi koszulę. - Jak będziesz marudził to spędzimy tu czas do wieczora zamiast wrócić do domu i zjeść śniadanie. 
- Na które i tak już jest za późno. 
- Sam nie chciałeś, żebym zatrzymał się przy barze, więc cierp ciało jak chciało.
- Sraty pierdaty. Chcę już stąd iść.
- Nie wybrałeś jeszcze garnituru.
- Po co mi... Na litość Boską!
- Nie pójdziesz przecież w dresie... Chłopie, rusz mózgiem!
- A może go nie mam?
- A może masz, tylko go nie używasz jak trzeba? - Wepchnął mi do rąk kolejny wieszak. - Masz, przymierz to.
- Rany... - Jęknąłem wchodząc do przymierzalni.
- Do fryzjera też cię zabiorę. - Powiedział jak tylko wyszedłem z przymierzalni.
- A jeśli zaprotestuję?
- Nie masz wyjścia. - Podszedł i przyglądnął mi się. - Ten jest dobry.
- W końcu! - Ucieszyłem się.
- Ale...
- Nie! Nie! Nie! Ten jest dobry! - Wpadłem już w histerię. 
- Żartowałem. - Zaczął się śmiać. - Chciałem zobaczyć twoją reakcję.
- Idź ty kapucynie. - Parsknąłem.
- To jak będzie z tym fryzjerem?
- Pomyślę. Jak na razie to idę się przebrać.
- Idź, tylko nie wsiąknij tam. - Klepnął mnie w ramię.
Coś w tym było. Stałem przed lustrem przebrany już w swoje ciuchy i patrzyłem na swoje odbicie. Byłem niesamowicie podobny do Alexa, jak na jego kuzyna. Czasami miałem wrażenie, że jesteśmy braćmi. Szkoda, ale to nie możliwe. Z transu myślowego wyrwał mnie głos zniecierpliwionego kuzyna. Czas iść. 

piątek, 25 lipca 2014

|75|. Diana

- Myślę, że ta jest ładna. - Stwierdziłam dotykając materiał.
- Tobie w każdej będzie ładnie. - Damien przytulił mnie od tyłu.
- Ej, nie tutaj. - Szepnęłam strącając jego ręce. - Biorę tą. - Skierowałam do sprzedawcy.
Po udanym zakupie wyszliśmy razem ze sklepu. Wróciliśmy wczoraj z Whitehaven i pierwsze co myślałam o sukience na ślub Matt'a. Jak obiecałam muszę przyjść, zresztą nie chciałabym zrobić im przykrości. W końcu z Alex'em jesteśmy świadkami...
Właśnie...
Alex...
- Coś cię trapi. - Damien stanął przede mną zatrzymując się.
- Po czym stwierdzasz? - Spojrzałam w jego oczy po czym odwróciłam wzrok.
- Widzę przecież. - Mruknął troskliwie.
- Zdaje ci się. - Zmusiłam się do uśmiechu, żeby dał mi spokój.
Otworzył drzwi do domu. Weszłam pierwsza wdychając na wejściu zapach nowości. Dom pachniał czystością, tak jak lubiłam. Mimo tego, że byłam tu wczoraj już zapomniałam jaki ma zapach. Podobnie pachniało u Al... Nieważne.
- Jemy coś? - Damien zaglądnął do lodówki, która zbytnio pełna nie była.
- Nie jestem głodna. - Usiadłam na wygodnej sofie rozprostowując zmęczone chodzeniem nogi.
- Diana...
- Co?
- Martwię się o ciebie...
- Następny... - Powiedziałam tak cicho, że chyba tego nie usłyszał. - Muszę jeszcze kupić bilet na samolot.
- Przecież ten cały... Jak mu było?
- Matt. - Dokończyłam.
- Właśnie. On dzwonił przecież do ciebie i mówił że fundnie ci bilet w obie strony.
- Jak widać nie skorzystałam z propozycji, słonko. - Uśmiechnęłam się sztucznie. - Nie chcę, żeby ktoś za mnie płacił.
- Musisz jechać? - Przeciągał wypowiadane słowa tak, że brzmiały jak błaganie.
- Muszę. - Byłam stanowcza. - Ale wrócę. Prawda?
- No nie wiem, nie wiem. A jak ci ktoś inny zawróci w głowie? - Zażartował.
Nic nie odpowiedziałam. Odebrałam ten żart bardzo "na serio". Przypomniała mi się tamta noc w hotelu. Ten pokój pełen książek...
- Jadę po ten bilet. - Wstałam przeciągając się.
- Podwieźć cię?
- Nie... Pojadę motorem. - Zgarnęłam z pobliskiej komody kluczyki.
- Nie wolisz kupić przez internet? Ponoć zmęczona byłaś...
- Przewietrzę się przynajmniej. - Tak, każda wymówka jest dobra, by zostać samemu. - Wrócę za niedługo! - Krzyknęłam, żeby mnie usłyszał i wyszłam.
Zbliżał się wieczór przez co zrobiło się chłodniej. Zakładając kask postanowiłam się nie spieszyć.
Nie wiem ile czasu minęło, ale zdawało mi się, że ta chwila trwała bardzo krótko. Może przez to, że myślami byłam gdzie indziej?
Stałam teraz przed drzwiami lotniska, gdzie jak zwykle była kilometrowa kolejka. Super! Rozglądnęłam się czy nie ma nikogo znajomego. Nie miałam ochoty nikogo spotkać.
Po jakiejś godzinie dotarłam do okienka biletowego.
- Jeden na lot do Kanady. - Powiedziałam ospale. Ta kolejka wyłączyła moją energię na dobre.
- Jaka klasa? - Kobieta siedząca w okienku miała skrzeczący głos. Siedziała tam niczym kura w kurniku.
- Chyba pierwsza...
- Chyba? Czyli pierwsza tak? - Burknęła niecierpliwie.
- Tak, tak. - Odparłam pospiesznie.


- I jak, kupiłaś ten bilet? - Damien zapytał mnie na wejściu.
- Taa... 
- Coś ty biegła, że taka zdyszana jesteś?
- Ja? Nie, no coś ty. - Zdjęłam buty i przyszłam do niego do kuchni. - Idę wziąć prysznic. - Cmoknęłam go w policzek.
- Okey.
- Co pichcisz? - Zanim wyszłam musiałam zapytać. Pachniało wspaniale.
- Niespodzianka. - Zaśmiał się. - Już zgłodniałaś?
- I to jak. - Pokiwałam głową.
Powędrowałam do łazienki zahaczając wcześniej o sypialnię. Wzięłam piżamę - krótkie spodenki i jakąś bluzkę. Zamykając za sobą drzwi do łazienki włączyłam wodę. Wchodząc do kabiny prysznicowej poczułam ulgę. Zimny prysznic robi swoje... Przez to wszystko znowu zapomniałam o szwach. Teraz myślałam tylko o jednym. A może o kimś? Sama nie wiem.

czwartek, 24 lipca 2014

|74|. David


Korytarz był ciemny, ledwo co oświetlony. Szedłem nim z nadzieją, że uciekłem przed najgorszym. Wyjście z tego mrocznego domu było już blisko. Zbyt blisko by mogło się udać. Ktoś chwycił mnie za rękę. To był On. Tak długo starałem się uniknąć tego spotkania. Niestety, nie dało się. On ściskał moją dłoń jedną ręką, w drugiej trzymając pistolet. Zza jego pleców wychyliła się matka. Myślałem, że będzie po mojej stronie. Myliłem się. Ona go jeszcze podjudzała mówiąc "Zrób to", "Pozbądź się go". Przystawił zimną lufę pistoletu do mojej skroni. Zamknąłem oczy z całej siły...


- David!
- Co?! Co się stało? - Otworzyłem oczy.
- Nic, tylko miałem wrażenie, że... - Alex urwał, był zdenerwowany. - Nieważne.
- Daleko jesteśmy? - Zapytałem go przecierając oczy z resztek snu.
- Nie, za chwilę będziemy w domu. - Na moje pytanie odpowiedział Jamie radosnym głosem, jak nigdy.
- Matko... - Mruknąłem przeciągając się na siedzeniu. - Ten samochód ma niewygodne fotele.
- Wiem. Da się to odczuć po kilku godzinach jazdy. - Alex mówiąc to patrzył na Jamie'go.
- Lepiej nie obrażaj jego bryki. - Szepnął Matt. - W przeciwnym razie obedrze cię ze skóry.
Spojrzałem na Nick'a, który siedział cicho. Auto Jamie'go było duże. Taki jakby van.
- Co mi się tak przyglądasz? - Nick wyrwał mnie z zamyślenia o vanie.
- Ja? - Próbowałem znaleźć odpowiedni argument. - Tak po prostu. - Pomyślałem chwilę. - Swoją drogą daliście wczoraj świetny koncert.
- Dzięki. - Kuzyn uśmiechnął się szczerze. - Matt, ile to zostało do twojego ślubu? - Skierował do przyjaciela. - I w ogóle jak Breana wróciła do domu?
- Zabrała się z żoną Nick'a. - Wyjaśnił. - A jak rozumiem małżonka Jamie'go też skorzystała z samochodu.
- On się pytał o ślub ciućmo. - Zaśmiał się Nick.
- A, tak... Racja... - Wzdychnął. - To już za cztery dni.
- I jak się tam dostaniecie? - Zaciekawiłem się. - Ślub ponoć w Kanadzie...
- DostanieMY. - Poprawił mnie uśmiechając się. - Czuj się zaproszony.
- Żartujesz... - Prychnąłem. - Przecież mnie nawet nie znasz...
- Jesteś kochanym - Tu popatrzył na Alexa - krewnym Turner'a, więc jak mogłoby cię nie być?
- Zabawne. - Alex przedrzeźniał jego ton.
- Miło z twojej strony. - Popatrzyłem przez szybę. - Pewnie będę potrzebował garnituru.
- Dam ci jakiś mój. - Zapewnił kuzyn.
- Aż tak często chodzisz w garniturach, że masz ich po kokardki? - Mój głos był bezbarwny.
- Nie, ale ze dwa na pewno mam. - O, tak. Miał na pewno, ale lepszy humor.
- Mhm... - Przeniosłem wzrok z powrotem za szybę.


- Pytam serio. Co się stało? - Nie dawał mi spokoju gdy tylko weszliśmy do domu.
- Nic! - Krzyknąłem mając już dość. - Alex, daj mi spokój... Rozumiesz?!
- Nie, właśnie nie rozumiem. - Powiedział spokojnie. - Od wczoraj chodzisz jakiś taki... Zmieniony. Co jest?
- Ojciec. - Burknąłem po namyśle. - Zadowolony z odpowiedzi? A teraz idź i zobacz czy cię nie ma w kuchni. - Opadłem na fotel.
- Po pierwsze szczeniaku to mój dom. - Pogroził mi palcem. - Po drugie...
- Nie przesadzasz trochę? - Przerwałem mu. - Jestem tylko sześć lat młodszy, a traktujesz mnie jak dziecko.
- Nie traktuję cię jak dziecko. - Przewrócił oczami. - Chcę ci tylko pomóc. Odkąd powiedziałeś mi całą prawdę o wuju, martwię się o ciebie.
- Obawiam się, że nie powiedziałem ci całej prawdy... - Mruknąłem pod nosem.
- Że co? - Podszedł do mnie siadając na stojącej na przeciwko kanapie. - Mów.
- Nie... - Chciałem zmienić temat, ale miałem w głowie pustkę.
- Słuchaj, to jest ważne. - Jego głos był stanowczy. Bardzo przypominał swojego ojca.
- Nie jest. - Odwróciłem od niego wzrok.
- Chcesz rozwiązać całą tą sprawę, czy wrócić do domu i udawać, że wszystko jest okey? 
- Zacznijmy od tego, że tam nie wrócę. - Syknąłem.
- Dobra... - Przeczesał ręką włosy. - Jak długo miałeś zamiar tam mieszkać? 
- Do pełnoletności. 
- Ale przecież...
- Wiem, że mam 22 lata! I co z tego? Nie mogłem od niego uciec.
- Czemu?
- Zagroził mi. Uwierz. Chciałem stamtąd zwiać jak najwcześniej, ale on twierdził, że nie pozwoli sobie na to co ty zrobiłeś swojemu ojcu.
- Czyli co? - Udawał tępego, albo naprawdę nie wiedział o co chodzi.
- Przecież zwiałeś z domu w swoje osiemnaste urodziny. Nie pamiętasz? 
- To był mój pierwszy błąd. - Zaśmiał się gorzko. - Przez to nie mam kontaktu z ojcem. Raz na jakiś czas matka do mnie dzwoni, ale to tyle... Nic więcej. Jak więc uciekłeś od niego?
- Byłem z matką w Grecji. Miała wyjazd służbowy i uparłem się, że chcę jechać. Stamtąd złapałem samolot za uzbieraną kasę i wróciłem do Anglii. Nie mając się gdzie podziać pomyślałem o tobie. Wiedziałem, że mi pomożesz...
- A właściwie Diana to zrobiła... - Patrzył pusto przed siebie. - Słuchaj David... Rozumiem cię. Naprawdę. - Wstał i idąc do sypialni jeszcze na chwilę się zatrzymał. - Teraz dam ci spokój. Już wiem wszystko. Dobranoc Dave. - Zniknął za drzwiami.
- Dobranoc. - Powiedziałem już właściwie sam do siebie.

środa, 23 lipca 2014

|73|. Alex

- No weź... Tak na pamiątkę. - Matt stał przede mną w moim pokoju hotelowym.
- Marudzisz. I to strasznie. - Zaśmiałem się stając przy oknie.
- Czekaj... Już! - Zrobił zdjęcie. - Każdy z nas ma hotelową fotkę.
- Naprawdę? - Podszedłem do niego. - Nie umiesz robić zdjęć.
- E, tam. Dobre jest. Okey, zmykam teraz do Nick'a. Tylko on mi został.
- To spadaj. - Zażartowałem po przyjacielsku. 
On tylko wystawił język wychodząc z pokoju. 
Zmęczony dzisiejszym koncertem padłem na łóżko wzdychając głośno. Jutro w południe planowaliśmy wyjazd z Whitehaven. Wstałem powoli z łóżka i poczłapałem do łazienki. Zimny prysznic pomógł mi nabrać energii. Było już po północy. Przebierając koszulę usłyszałem, że ktoś wchodzi do pokoju.
- Chwila. - Powiedziałem dopinając ostatnie guziki. - Co chcesz? - Odwróciłem się z myślą, że to Matt.
Zdębiałem widząc przed sobą kobietę, która zamknęła drzwi.
- Dai? - Zdziwiłem się. - Nie pomyliłaś pokoi?
- Nie. - Odparła stanowczo. - Musimy porozmawiać.
- Teraz? - Normalnie ręce opadają, że ludziom zachciewa się rozmawiać o tak późnych porach.
- Czemu tu u ciebie tyle książek? - Spytała podchodząc do półek. - Przecież to hotel...
- Nie było miejsc w innych pokojach, więc dostałem pokój właścicieli. - Mówiłem bezbarwnym tonem patrząc na nią.
- Serio? - Uśmiechnęła się sztywno.
- To o czym chciałaś porozmawiać? - Przetarłem dłonią oczy.
- Przyszłam cię przeprosić.
- Przeprosić? - Uniosłem brwi. - Za co?
- Za to, że się tak ostatnio na ciebie wydarłam. Nie powinnam była. - Skrzyżowała ręce na piersi.
- Chciałem tylko pomóc. Zresztą oferta nadal aktualna. - Zaśmiałem się gorzko. - Jak tam z Damien'em? - Oparłem się o meble i zamieniłem w słuch.
- A jakoś... - Nie chciała o tym rozmawiać, to było widać. - Gdyby nie ty, i ta pokojówka to nadal byśmy byli razem. 
- Przecież wiesz, że było inaczej...
- Wiem co widziałam. - Odstawiła książkę, którą trzymała w rękach na miejsce.
- Zostaw to. - Odwróciłem ją od regału. - Źle wiesz w takim razie.
- Puść mnie! - Syknęła wyrywając rękę, za którą ją chwyciłem. - Myślisz, że mi było miło jak zwiałaś do Włoch z tym kolesiem?
- To dawne czasy, a po drugie nie zwiałam.
- Tylko co zrobiłaś? - Prychnąłem. - Zostawiłaś mnie bez słowa! Spakowałaś manatki i wiśta wio za granicę! Wiesz jak się o ciebie martwiłem?!
- Taa, domyślam się. - Odparła lekceważąco. - A to co wcześniej mówiłeś Jamie'mu, że masz mnie dość i tego całego niańczenia to co?! Niby tego nie było?!
- Byliśmy pijani! Wtedy to człowiek różne rzeczy mówi!
- Ach tak... - Pokiwała powoli głową.
- Zauważ tylko, że wybaczyłem ci zdradę i to, że dałaś nogę.
- Zdradę? - Zaśmiała się. - Ja cię nie zdradziłam!
- Wcale. - Burknąłem. 
- A ty? Zdradziłeś mnie z tą dzi*ką na moich oczach! Jak to wytłumaczysz? Że też byłeś pijany?!
- Bo byłem! - Krzyknąłem. - I sam dobrowolnie bym ci tego nie zrobił! - Umilkłem na chwilę. - Przecież wiesz...
Staliśmy na wprost siebie w ciszy. Widocznie ta rozmowa, a właściwie kłótnia była nam potrzebna by "oczyścić atmosferę" jakby to nazwał David. Niewiele myśląc podszedłem do niej bliżej i pocałowałem w usta. Diana nie protestowała, nie stawiała oporów. Pocałunek był dość długi. Gdy odsunęła się lekko ode mnie przytuliłem ją.
- Kocham cię. - Szepnąłem jej do ucha. 
Ona nic nie odpowiedziała. Słysząc jak ktoś wchodzi do mojego pokoju odsunęła się ode mnie jeszcze bardziej i przyłożyła mi z liścia, po czym ze łzami w oczach minęła stojącego w progu Davida. 
- A tej co? - Zapytał mnie. - W ogóle co ona tu robiła, może tak spytam? 
- Nieważne. - Mruknąłem pod nosem nie patrząc na niego.
- Wszystko okey? - Pomachał mi ręką przed oczami.
- Tak, tak... Ja... Tylko... - Starałem się coś powiedzieć, ale nie mogłem się pozbierać z zaistniałej sytuacji.
- Masz. - Wręczył mi czerwoną puszkę coli. - Dobrze ci zrobi. - Uśmiechnął się i usiadł na krześle otwierając swoją puszkę.
- Skąd to masz?
- Z automatu hotelowego. - Wzruszył ramionami, jakby zdobycie tych napojów o północy było bułką z masłem.
Usiadłem na łóżku i napiłem się kilka łyków. Wciąż myślałem, czy Dai mi wybaczy... Choć nadal nie wierzyłem w to, że kiedyś jeszcze będziemy razem... 

wtorek, 22 lipca 2014

|72|. Alex

- Wiesz? Czasem żałuję, że w ogóle cię wziąłem. - Burknąłem.
- Zostawiłbyś mnie samego w twoim mieszkaniu? - David zrobił szyderczy uśmieszek.
- Masz rację... Lepiej byś był ze mną bo sam to...
- To? - Przerwał mi.
- Nieważne. - Machnąłem ręką.
- Kłócicie się jak baby. - Wtrącił się Nick.
- To on zaczął. - Powiedzieliśmy równocześnie.
- Coś musi być w tym całym pokrewieństwie. - Zaśmiał się Jamie.
Razem z Davidem przemilczeliśmy jego wypowiedź. Dość, że szczeniak - dobra, nie był aż taki młody - zwalił mi się na głowę to jeszcze muszę go niańczyć. Masakra.
- I kiedy wychodzicie? - Kuzyn nie dawał spokoju.
- Za kwadrans. - Odpowiedziałem w miarę opanowany. - Idź już.
- Gdzie?
- Przy scenie u góry są takie miejsca, jak ja to nazywam... Dla vip'ów. - Wskazałem palcem. - Wpuszczą cię tam bo ostrzegłem ich.
- Kogo?
- Organizatorów... - Wzdychnąłem.
- Okey, Okey. - Uniósł ręce w geście poddania się. - Już sobie idę. Pamiętajcie, będę na was patrzył z góry. - Ostrzegł nas żartobliwie kiwając palcem.
- Idź! - Krzyknęliśmy w czwórkę na niego.
Spojrzeliśmy po sobie i zaczęliśmy się śmiać z tej sytuacji.
W końcu zostało pięć minut do rozpoczęcia naszego występu. Wszyscy staraliśmy się być skupieni przed wyjściem na scenę. Tak dawno nie graliśmy, że żeby wdrążyć się z powrotem w tą rutynę potrzebny będzie czas.


Gdy byliśmy już gotowi ruszyliśmy na scenę. Było już całkowicie ciemno a ludzi - multum. Patrzyłem jak Matt siada za perkusją, Nick ustawia się z basem po mojej prawej, a Jamie po lewej ze swoją gitarą. Sam podszedłem do stojaka z gitarami obok Matt'a. 
- Damy radę, kiedyś musimy wrócić. - Uśmiechnął się do mnie.
- Jasne, że damy radę. - Starałem się powiedzieć to lekko, ale w rzeczywistości byłem zdenerwowany.
Podszedłem powoli do mikrofonu zakładając wcześniej pas z gitarą na siebie. Odwróciłem głowę w stronę Matt'a i kiwnąłem nią na znak, że możemy zaczynać. Na pierwszy ogień poszło "R U Mine?", nowa piosenka.



Pod koniec koncertu miałem już dość. Graliśmy tylko godzinę, ale same "szalone" utwory, jakby to powiedział Nick. 
Trzymając gryf gitary akustycznej zapowiadałem ostatnią piosenkę. Nosiła tytuł "I wanna be yours". Gdy tylko go wypowiedziałem ujrzałem przed sobą Dianę. Nie wiem czy to było złudzenie, czy prawda... Podszedłem do Nick'a odwracając od niej wzrok. 
- Czy ty też ją widzisz? - Spytałem dyskretnie. 
- No... Tak? - Umilkł na chwilę patrząc w stronę kobiety. - Jest tu od początku koncertu.
- Eh... Pewnie czeka na RVR. - Przewróciłem oczami.
Wróciłem przed mikrofon. Po chwili zaczęliśmy grać. Piosenka była moim zdaniem smutna. Za bardzo przypominała klimat, jaki był między mną a Dai w ostatnich dniach...

"I wanna be your Ford Cortina
I will never rust
If you like your coffee hot
Let me be your coffee pot
You call the shots babe
I just wanna be yours

 Secrets I have held in my heart
Are harder to hide than I thought
Maybe I just wanna be yours"

poniedziałek, 21 lipca 2014

|71|. Diana

Zniesmaczona rozmową z Alex'em ruszyłam do nowego sklepu z butami. Nie wiedziałam szczerze, czemu się tak zachowałam w stosunku do mężczyzny. Czy to dlatego, że próbował się nade mną zlitować, dając te pieniądze, a może wtedy po prostu moja duma na to nie pozwoliła? Nie miałam zielonego pojęcia.
- Coś taka zamyślona? - Selene przyglądnęła mi się uważnie.
- Ja? - Odparłam. - Nie, po prostu... Jakoś tak...
- Dobra nie tłumacz się. - Zaśmiała się.


- Jesteś gotowa? - Damien stał już w progu hotelowego pokoju.
- Momencik. - Przechodząc między walizkami chwyciłam torebkę leżącą na stole. - Już. - Uśmiechnęłam się podchodząc do niego.
- W takim razie idziemy.
Wyszliśmy przed hotel gdzie czekał na nas samochód, w którym była reszta zespołu Damien'a. Wsiedliśmy do środka i w wesołej atmosferze pojechaliśmy w kierunku gdzie była rozłożona scena. 
- To tutaj? - Zapytałam wyglądając przez szybę.
- Tak. 
- Fajnie to wygląda. - W tym momencie przypomniały mi się wspólne koncerty z Alex'em. Szybko wyrzuciłam tą myśl z głowy.
- Najpierw grają jacyś smętni dziadkowie, potem Arctic Monkeys i my.
- Mhm...
Wysiedliśmy z samochodu. Wieczorne powietrze było chłodne, a wszędzie unosił się dym z pieczonych kiełbasek. 
- Ten koncert dobroczynny to taka duża skarbonka. - Zaśmiałam się gorzko.
- Tak. Wszystko idzie na jakiś "szczytny cel". - Damien podkreślił znaczenie ostatnich słów mówiąc niższym tonem.
- Podoba mi się taki układ. - Pokiwałam powoli głową.
- Cieszę się. - Cmoknął mnie w policzek. - Chodź, pójdziemy do naszej przyczepy. 
- Przyczepy? - Powtórzyłam zdziwiona.
- Tak to nazywamy. W rzeczywistości to duży przenośny budynek w kształcie kontenera. - Parsknął śmiechem.
- A, wiem. - Pstryknęłam palcami. 
- Nie jest ci zimno? - Zapytał trzymając przy tym drzwi od "kontenera".
- Troszkę. Wygląda, jakby zaraz miało padać... - Przed wejściem spojrzałam w niebo. 
Usiadłam w fotelu i patrzyłam jak chłopaki z RVR się przygotowują. Perkusista stukał pałeczkami o blat stołu, gitarzyści ćwiczyli sobie na niepodłączonych gitarach. Szczególnie przyglądałam się Damien'owi, który kreślił coś na kartce.
- Co robisz? - Podeszłam do niego bliżej siadając mu na kolanach.
- Rozpiskę. - Odparł.
- Czego? - Dopytałam spoglądając to na kartkę, to na niego.
- Utworów jakie będziemy grać. Każdy zespół musi coś takiego zrobić przed występem. Po coś im to tam jest.
- Im?
- Organizatorom. Po to chyba, że w razie problemów technicznych na scenie naprawią szybko powstały problem.
- Aha. - Trochę mnie to wkurzyło, że tłumaczy mi jak małemu dziecku.
- Damien, już pora. Lista gotowa? - Basista podszedł do nas.
- Tak, tak. - Wstaliśmy oboje.
Nie wiem ile czasu spędziliśmy w tym budyneczku, ale zdążyło się już ściemnić. Nie całkowicie, lecz dało się odczuć jeszcze bardziej chłodny wieczorny klimat. 
Poszliśmy wszyscy w kierunku sceny. Zauważyłam, że Damien niesie parasol w barwach flagi brytyjskiej. Ciekawe, skąd taki wziął? - Pomyślałam. 
Dochodząc pod scenę rozglądałam się patrząc na ludzi. Całe szczęście nie widziałam Alex'a. Nie chciałam by doszło między nami do spotkania. Nie teraz.
- Poczekasz chwilkę? - Damien odezwał się przerywając moje rozmyślania. - Idę to tylko zanieść i już wracam. - Uśmiechnięty machał listą.
- Tak, jasne... Idź. - Również się uśmiechnęłam.
- Masz. - Dał mi parasol. - Przyda ci się. - Powiedział po czym odwrócił się i poszedł.
Rozłożyłam parasol ponieważ zaczęło padać. Spojrzałam na scenę, na której już stał pierwszy w kolejności zespół. 

niedziela, 20 lipca 2014

|70|. Alex

Przyglądnąłem się obu kobietom stojącym przede mną. Diana wyglądała jak zwykle olśniewająco.
- Jak się czujesz? - Zapytałem bez zastanowienia.
- Dobrze, nie rozumiem o co ci...
- Na pewno? - Przerwałem jej.
- Porozmawiajmy na osobności. - Spojrzała na koleżankę stojącą obok. Ta widocznie zrozumiała i odsunęła się idąc w kierunku jakiegoś tam sklepu. - Czego chcesz? - Burknęła niecierpliwie.
- Pomóc ci!
- Po co? Nie potrzebuję pomocy!
- Domyślam się, ale nie chcę żeby cię operowali w publicznym szpitalu... Zapłacę ci za prywatne leczenie.
- Nie, a po drugie i tak cię nie stać. - Strąciła z bluzki niewidzialny pyłek.
- Stać. - Złapałem ją za rękę. - Słuchaj mnie uważnie: Niczego więcej nie chcę, tylko ci pomóc.
- Nie! - Krzyknęła wyrywając swoją dłoń z mojego uścisku. - I daj mi spokój!
- Jak sobie chcesz! - Odsunąłem się od niej. - Jak coś to znasz do mnie numer... - Zacząłem iść w przeciwnym kierunku.
- Spieprzaj!
Nie chciałem słyszeć tego ostatniego. Ale usłyszałem i popsuło mi to humor. Schowałem ręce do kieszeni kurtki i szedłem przed siebie. Przed wejściem do hotelu spotkałem Davida drepczącego w miejscu.
- Dodzwonienie się do ciebie graniczy z cudem! - Powiedział wymachując rękami, w jednej trzymał telefon.
- Przykro mi, musiał się rozładować. - Wyjąłem komórkę z kieszeni i popatrzyłem na czarny wyświetlacz.
- Co cię ugryzło?
- Ty to masz nosa... - Prychnąłem siadając na schodach.
- No przecież widzę, że coś się stało. Co jest? - Usiadł obok mnie i przyglądał się.
- Miałeś tak kiedyś, że osoba, którą uważasz za najbliższą odwraca się do ciebie tyłkiem i ma cię w głębokim poważaniu? - Spytałem zapalając papierosa.
- Yyy, tak? Miałem.
- Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi z twojej strony. - Zaciągnąłem się kilka razy.
- Mówiłem o ojcu...
- O poczciwym wujaszku, który zawsze witał moją rodzinę z radością? - Zdziwiłem się.
- On taki był pozornie. Tak naprawdę uciekłem od niego. To nie on wysłał mnie do ciebie na musztrę. Sam się zdecydowałem zwiać.
- Serio?
- Jaki sens byłby w tym, że nie mówiłbym ci prawdy? W ogóle nic w życiu nie ma sensu...
- Nie wiedziałem o tym. Co on takiego robił, że zwiałeś? - Zaciekawiłem się tym, co kuzyn mówił.
- Znęcał się. Nade mną i nad matką. Tylko mi się obrywało bardziej, bo matka gdy znikała na wyjazdach służbowych zostawałem z nim sam.
- Ciekawe, czy mój ojciec wie co jego braciszek z tobą wyprawiał...
- Nie wie, bo od razu by przecież reagował.
- Coś w tym jest... - Pomyślałem chwilę. - Jak nie on, to ja zareaguję.
- Nie... - Jęknął. - Tylko nie to. Nikt nie może bo...
- Zamknij tą jadaczkę i przyjmij pomoc do cholery jasnej! - Krzyknąłem. - Wszyscy dzisiaj odrzucają moje propozycje pomocy jakby się zmówili. - Wyrzuciłem niedopałek przed siebie.
- Chociaż wyrzuciłbyś to do kosza. - Przewrócił oczami.
- Znalazł się! - Otrzepałem spodnie wstając ze schodów. - Jeszcze w dodatku muszę być z Dianą świadkiem na ślubie Matt'a.
- A to o nią poszło! - David pstryknął w palce.
- No... A o kogo? - Mruknąłem.
- Jak oni się pobiorą jak ceremonia ma być za niecały tydzień a wy macie trasę do Ameryki?
- Chcą, żeby ślub był w Kanadzie.
- Fajnie... - Pokiwał powoli głową. - I co dalej?
- Nie wiem. Nic nie wiem. - Przeczesałem ręką włosy. - Idziemy do Matt'a? Jest w barze na plaży.
- Jasne. - Uśmiechnął się.
Poszliśmy ścieżką w kierunku plaży przy okazji rozmawiając jeszcze chwilę o wujku. Szczerze powiedziawszy nie wiedziałem, że z niego takie ziółko... W połowie drogi do baru ktoś uwiesił nam się na szyjach stając w środku.
- Dokąd człapiecie? - Miło było widzieć rozbawionego Nick'a.
- Do baru. - Zaśmiałem się. - "Człapiesz" z nami?
- No a jak! - Uśmiechnął się szeroko i puścił nas. - Jutro ten nieszczęsny koncert.
- Czemu nieszczęsny? - Spytał David.
- Bo gra wiele zespołów, prawda?
- Taa? I co w tym dziwnego? - Nie wiedziałem o co mu chodzi.
- I będą grali RVR po nas.
- Dalej nie kapuję czemu mi to mówisz. - Parsknąłem śmiechem.
- Diana chodzi z wokalistą...
- CO?! - Krzyknąłem.
- Cicho siedź. - Przystawił palec do swoich ust. - Mówię ci to poufnie. Jamie mi powiedział.
- Masz rację... - Zacząłem kojarzyć fakty. - To przecież on stał w drzwiach jak przyszedłem do niej! - Pacnąłem się dłonią w czoło.
- Co? - Skrzywił się.
- Nie ważne... Długa historia...
- Eh... O czym gadacie? - Matt podszedł do nas.
- Jedno słowo: Diana. - David podsumował.
- A, no tak. Idziecie się czegoś napić?
- Słuchaj, a jak Diana dotrze na twój ślub w Kanadzie? - Zapytałem idąc obok przyjaciela.
- Skoro się tak nie cierpicie to jestem gotów zapłacić jej za bilet lotniczy w obie strony. - Poklepał mnie po ramieniu.
- Wiesz co? Dołożę się do tego biletu. - Pierwszy raz dzisiejszego dnia uśmiechnąłem się szczerze.
Gdy doszliśmy do baru był tam już Jamie. Super było być znowu w komplecie. Trzeba było uczcić początek nowej trasy, zapomnieć o problemach.

sobota, 19 lipca 2014

|69|. Diana

Leżałam na hamaku nad morzem - drzewa stanowiły za idealny cień, a prywatna plaża sprawiała, że nie było tu takiego tłumu, jak w innych miejscach. Nałożyłam okulary przeciwsłoneczne i chwyciłam za książkę. Noga, zwisająca z hamaku, poruszała się w rytm piosenki lecącej z słuchawek w uszach. Krótkie spodenki nie zasłaniały niestety okropnej rany na nodze, zasłoniętej w tej chwili bandażami. Co chwila jednak odrywałam się od powieści, by zanucić parę wersów piosenki, tak dobrze znanego mi zespołu. Arctic Monkeys - Arabella. Zamknęłam oczy i odrzuciłam książkę, zanurzając się w błogiej nieświadomości.

My days end best when this sunset gets itself behind 
That little lady sitting on the passenger side
It's much less picturesque without her catching the light
The horizon tries but it's just not as kind on the eyes
As Arabella, oh
As Arabella

Po chwili widziałam już przed oczami jak bawiliśmy się, kręcąc to. Wtedy wciąż byłam z Alex'em. Tęskniłam za tymi czasami. Wiem, że źle zrobiłam, zostawiając go po tym ile dla mnie zrobił, ale przecież też mnie zranił. Spięłam włosy na czubku głowy w niesfornego koka i zdjęłam letnią sukienkę, zostając w czarnym bikini, po czym ruszyłam w stronę morza. Musiałam przestać myśleć. Zupełnie przestać. W jednej chwili szłam w stronę wody a w drugiej biegłam ile sił miałam w nogach. Gdy tylko znalazłam się w wodzie na wysokości ud, skoczyłam do środka nurkując. Zostałam przez chwilę pod wodą i otworzyłam oczy. Morze było przezroczyste i czyste, jednak silny wiatr powodował spore fale. Nie przeszkadzał mi rwący ból w nodze ani lekkie zawroty głowy - to drugie oznaczało tylko, że brak mi żelaza, przez cholerną anemię. Zaczęłam płynąć dalej przed siebie, chcąc uciec przed ludźmi kąpiącymi się w wodzie. Nagle coś złapało mnie za ramię i - coś, a raczej ktoś - i podniósł tak, że wynurzyłam się z wody. Przed sobą zobaczyłam Jamie'go. 
- Jamie? - Zmarszczyłam brwi zdziwiona.
- Czyś ty do jasnej cholery zgłupiała?! - Krzyknął. 
- Hę? 
- Pływać ze szwami?! - Warknął. - Jesteś zupełnie jak Alex! Oboje w ogóle nie myślicie!
- Będę robiła, co mi się będzie podobać! 
- Nie, dopóki ja tu jestem - chwycił mnie na ręce i wyniósł z morza, mimo moich dość głośnych protestów.
- Co. Ty. Tu. Robisz? - Wysyczałam.
- Przyjechaliśmy z kapelą do Whitehaven na pierwszy koncert. Zatrzymaliśmy się tutaj - wskazał na budynek hotelu. 
- Zajebiście po prostu - jęknęłam. 
- Co?
- My też tu jesteśmy - mruknęłam.
- My, czyli ty i...
- RVR. 
- Nie mów mi, że chodzisz z którymś z nich... - jęknął. - Przecież wiesz, że to nasi najwięksi rywale. Nie wierzę, Dai!
- Damien to mój partner - powiedziałam cicho - ale widocznie Alex go nawet nie rozpoznał, jak był u mnie w domu. 
- Wokalista? - Jęknął jeszcze bardziej, po czym przejechał dłonią po włosach. - Widocznie zbyt się zmienił. Zobaczymy jak Alex zareaguje, widząc go na scenie jutro.
- Macie razem koncert? - Kiwnął głową.
-To koncert dobroczynny, dlatego wiele kapel zagra na nim. Reszta, to już nasza i tylko nasza trasa.
-  A gdzie reszta waszej ekipy? - Zapytałam.
- Matt z narzeczoną jest w barze obok...
- Matt! - Pisnęłam, zakrywając dłonią usta.
- Coś się...
- Do zobaczenia! - Krzyknęłam i poleciałam przed siebie.
Ślub Matta! Zupełnie zapomniałam, że miałam tam wystąpić jako świadkowa...Ale jak teraz Matt zareaguje na to, że nie jestem z Alex'em? Już nie mam szans, żeby nią zostać? No ale przecież, mimo że nie jesteśmy razem, zależało mi na nich, na ich małżeństwie... Znalazłam ich przy hotelowym barku na plaży. Breana siedziała na stołku, podczas gdy Matt poszedł zamówić coś do picia. Podeszłam do niego i chyba go wystraszyłam swoją obecnością, bo gdy tylko dotknęłam jego ramienia, odskoczył jak poparzony.
- Diana?? 
- Hej, Matt - uśmiechnęłam się lekko.
- No cześć. Nie sądziłem, że cię tu spotkam.
- Ja też nie. Niestety nie mam czasu na rozmowę, bo umówiłam się z Selene na wypad na zakupy, dlatego mam jedno pytanie. Co z tym że...
- Miałaś zostać świadkową? 
- Dokładnie.
- Oferta aktualna, Dai. To, że nie jesteś z Alex'em, nie znaczy, że nagle zrezygnuje z tego pomysłu.
- Skąd wiesz...
- Alex już nam to powiedział. 
- Rozumiem... - Zaczęłam się oddalać - to ja lecę, spotkamy się może jeszcze, baj!
Ruszyłam w stronę hotelu, chcąc przygotować się na miasto. Selene obiecała, że mnie oprowadzi, jako mieszkanka. Musiałam trzymać ją za słowo.



Szłyśmy promenadą z masą zakupów. Co chwila ktoś się zatrzymywał i na nas spojrzał, a wzrok mężczyzn nie opuszczał nas na krok. Nie mówię, że nie było to miłe, ale jednak trochę denerwowało. Postanowiłam jednak że nie będę się tym przejmować. 
- Diana, czy to nie ten twój były? - Zapytała cicho Selene. 
- Kto? - Spytałam zdziwiona, zatrzymując się.
- No tam - wskazała dyskretnie mężczyznę idącego w naszą stronę i faktycznie.
Alex zatrzymał się przed nami i uśmiechnął lekko.
- Hej, Dai. 
- Hej...? - Wiem, że nie powinnam się dziwić jego obecnością tutaj, jednak nadal nie mogłam pozbierać się po rozstaniu. 
Teraz pewnie powiecie, że przecież to ja zerwałam. No i co z tego? To nie znaczyło, że nie mam uczuć.

piątek, 18 lipca 2014

|68|. Matt

- Widziałaś gdzieś może moją białą koszulę? - Zapytałem przegrzebując chyba całą szafę.
- W praniu jest. - Breana odparła krótko. - A po co ci ona?
- Chciałem dzisiaj jakoś wyglądać. Idę z Jamie'm do radia. Na wywiad.
- Naprawdę? - Uniosła brwi. - Czemu nic mi o tym nie mówiłeś?
- Jakoś nie było okazji... - Przyglądnąłem się jednej z wyciągniętych koszul. - Może być ta?
- Hm, sama nie wiem. Chyba tak.
- Dobra jest. - Machnąłem ręką. - Wrócę później. - Pocałowałem ją w czoło i wyszedłem z domu.


- Można na ciebie czekać i czekać. - Powiedział Nick gdy tylko wysiadłem z samochodu.
- Korki były. - Mruknąłem.
- Korki powiadasz? - Spytał szyderczo. - Czy ten korek miał na imię Breana?
- Dokładnie. - Pstryknąłem palcami. - Alexa i Jamie'go nie będzie?
- Nie. Jamie powiedział, że lepiej żebyśmy my szli. Chyba nie chciałbyś, żeby Alex palnął coś głupiego. Ostatnio ma urwanie głowy.
- Mam nadzieję, że przez to urwanie głowy nie opuści mojego ślubu. - Prychnąłem. 
- A właśnie. Ile to zostało?
- Napisałem ci na zaproszeniu tępaku! - Zaśmiałem się, a przyjaciel zrobił to samo. - Za tydzień cały ten cyrk się zacznie...
- Breana ma już suknię? - Nick idąc aż podskakiwał. Nie mógł się doczekać, jakby to był co najmniej jego ślub.
- Ma. Była z przyjaciółką kupić, żebym jej nie widział. Ponoć to przynosi pecha, czy coś tam...
- Witam was! - Przywitał nas rozemocjonowany mężczyzna czekający na nas przed wejściem do budynku. - Zapraszam.
Szliśmy najpierw holem, a później długim korytarzem. Po chwili dotarliśmy do niewielkiej salki, w której siedziało jeszcze dwóch innych mężczyzn. Po bliższym przyjrzeniu się wiedziałem kim są.
- Jamie? Alex? Co wy tu robicie? - Zaśmiałem się do nich.
- Taka mała niespodzianka. - Jamie wyprostował się na krześle.
- Przecież mówiłeś, że... - Zaczął Nick.
- Wiem. Ale postanowiłem ściągnąć Alexa i jesteśmy dzięki temu w komplecie.
Zobaczyłem jak Alex wstaje i podchodzi do mnie.
- Przepraszam. - Wyciągnął do mnie rękę. - Za to w Grecji, i w ogóle.
- Stary! Przecież ja się nie gniewam! - Uściskałem go. - Mam nadzieję, że już się z Dianą pogodziliście i będziecie oboje na ślubie.
- No... Właśnie w tym problem... - Skrzywił się.
- Panowie! - Mężczyzna, który nas tu przyprowadził wrócił do salki i klasnął w dłonie. - Pogadacie sobie później. Czas na wywiad. - Dziwne... Ale temu kolesiowi chyba uśmiech nigdy nie schodził z twarzy.
Usiedliśmy w piątkę przy okrągłym stole i założyliśmy wszyscy duże słuchawki na uszy. 
- Trzy, dwa, jeden... Jesteście! - Usłyszeliśmy głos jakiegoś faceta z dyżurki.
- Dzień dobry państwu, wita was radio muzyczne DominoRadio. Mam zaszczyt gościć Arctic Monkeys w swoich skromnych progach. - Miejsce na śmiech. - Zapytam więc może, co Małpki planujecie na ten rok ciekawego? 
- Dobre pytanie. - Prychnął Jamie. - Otóż mamy zamiar wydać nową płytę. Być może stanie się to jeszcze w tym miesiącu.
- Hm, widzę, że wciąż jesteście w formie. 
- Jak najbardziej. - Odezwał się Alex. - Mamy mnóstwo świeżych pomysłów, które naszym zdaniem powinny ujrzeć światło dzienne. 
- To dobrze. Który to już będzie krążek?
- Piąty.
- Taki jakby jubileusz? 
- Coś w tym stylu. Co jak co, ale ten album będzie się różnił od poprzednich. - Wtrąciłem. - Będzie w nim więcej dynamiki.
- Ciekawe... Kiedy zamierzacie ruszyć w trasę koncertową?
- To jeszcze nie pewne, ale prawdopodobnie w tym tygodniu. - Nick wyręczył nas wszystkich tą odpowiedzią.
- Tak? A co z nagrywaniem materiału?
- Będziemy mieli zamiar robić to w trakcie trasy koncertowej. - Jamie zawsze znał plan działania.
- W jaki sposób?
- Studio w którym zazwyczaj nagrywamy ma też swoją siedzibę w Ameryce. Koncerty są średnio co kilka dni, więc można jakoś je wypełnić nagrywaniem nowego materiału.
- Sprytne. To jeszcze na koniec zapytam, gdzie będzie wasz pierwszy przystanek.
- Na razie w kraju. - Powiedział szybko Alex. - W Whitehaven. Startujemy za dwa dni.
- W takim razie życzę wam powodzenia i... Sukcesów.
Gdy zakończyliśmy wywiad - który był na szczęście krótki - poprosili nas, żebyśmy się ustawili do wspólnego zdjęcia. Czas wrócić do obowiązków. Czas wrócić do gry.

czwartek, 17 lipca 2014

|67|. Alex

Zatkało mnie. Nie wiedziałem co jej mam właściwie powiedzieć...
- Dobra. Trzymaj się. - Mruknąłem rozłączając się.
Wzdychnąłem głośno odkładając telefon na stolik.

- Co jest? - Zapytał David przeżuwając jakiegoś tosta na śniadanie.
- Eh... Diana nie chce mi powiedzieć o tej chorobie...
- A ty dalej o tym? - Przewrócił oczami.
- Mimo tego, że jej nienawidzę za to co zrobiła to i tak chcę jej pomóc w tej chorobie.
- Puknij się w łeb. - Postukał się ostentacyjnie po czole.
- No co?
- Ty jej pomożesz, a ona jeszcze bardziej się do ciebie odwróci zadkiem.
- Coś w tym jest... - Pomyślałem chwilę. - Ale przynajmniej będę miał satysfakcję, że jest zdrowa.
- Aaa. - Machnął ręką. - Rób co chcesz. - Wstał i włożył talerz do zmywarki. - Jedziesz ze mną?
- Gdzie?
- Mam dla ciebie niespodziankę. - Potarł dłonie jakby był na mrozie.
- Dajesz, co to jest? - Usiadłem na krześle barowym kładąc rękę na blat.
- Jakbym ci powiedział, to by nie było niespodzianki! - Uśmiechnął się. - No rusz te cztery litery, chyba, że się chcesz zestarzeć. - Pociągnął mnie za rękę.
- Okey. Idę. - Pierwszy raz od wczorajszego feralnego dnia się uśmiechnąłem.
Zeszliśmy na dół, przed blok. David prowadził mnie do jakiegoś znajomego samochodu. Gdy zaglądnąłem przez szybę ujrzałem Milesa.
- Chyba żartujesz. - Szepnąłem nerwowo do kuzyna.
- Wsiadaj, nie gadaj. - Otworzył drzwi jak damie.
- Rany... - Wgramoliłem się na tylne siedzenie. - Hej Miles. - Burknąłem.
- Witaj Alex, dawno się nie widzieliśmy. - Odwrócił głowę patrząc na mnie.
- Nie aż tak dawno. - Zapiąłem pas.
- To jaki jest plan? Jedziemy tam? - David zapytał Milesa siadając z przodu i podobnie jak ja zapinając pas.
- W co wy mnie pakujecie?
- Zobaczysz. - Odparli równo.


Była brzydka pogoda. Słońce świeciło słabo, sprawiało, że robiło się naprawdę ponuro. Nie zdziwiłbym się jakby zaraz zaczęło padać. Wjechaliśmy samochodem w osiedle domków jednorodzinnych połączonych ze sobą. Takie dłuuugie bliźniaki. Lubiłem ten widok. W podobnym domu się wychowałem. Przypomniałem sobie jak byłem mały i ojciec zawsze siedział z matką w ogrodzie. Był to miły widok.
- Żyjesz? - David zaśmiał się w moją stronę.
- Yyy, co? - Wyrwałem się z zamyślenia. - A, tak. Żyję. - Przeczesałem ręką włosy.
- To dobrze, bo jesteśmy na miejscu. - Miles wjechał na podjazd przed jednym z domów.
- Co tu robimy? - Spytałem jak już wysiedliśmy i szliśmy w kierunku drzwi.
- Już nie pytaj tyle, bo ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - Zażartował kuzyn.
Miles postukał w drzwi kołatką i czekaliśmy na reakcję. Po chwili drzwi otworzył starszy mężczyzna w okularach.
- Dzień dobry. - Powiedział David. - My w tej sprawie. To ja do pana dzwoniłem.
- Aha, tak. - Mężczyzna podał mu rękę. - Zapraszam, prosto i na lewo do ogrodu. - Odsunął się z progu.
Szedłem na samym końcu oglądając po drodze mieszkanie. Urządzenie było proste, ale ładne. Troszkę w starym stylu. Dochodząc do wyjścia do ogrodu przystanąłem na chwilę widząc zdjęcie w szklanej ramce. Był na nim ten sam mężczyzna co nas przyjął i jakaś kobieta. Wtedy skapnąłem się, że są oni podobni do moich rodziców. Wspomnienia znowu wróciły...
- Idziesz? - David wrócił się po mnie. - Co ty się tak dzisiaj chłopie zawieszasz. - Zapytał jak razem szliśmy przez ogród.
- Nie wiem. - Mruknąłem. - To wszystko jest jakieś...
- Jest! - Przerwał mi wskazując na motor stojący przed nami.
Miles już czekał na nas oglądając maszynę.
- I jak ci się podoba? -  Kuzyn uśmiechnął się jeszcze szerzej niż wcześniej.
- No... Super jest, ale nadal nie wiem co my tu robimy.
- Przyjechaliśmy po twój motor. - Miles założył ręce na piersi przyglądając się mi.
- Jaja sobie robicie. - Parsknąłem.
- Nie, to naprawdę jest twój motocykl. - Kuzyn poklepał mnie po ramieniu.
- A-Ale... - Zająknąłem się. - Przecież... On musiał kosztować... W ogóle skąd wiedzieliście jaki mi się marzy?
- Się ciebie zna, się wie. - Przyjaciel bujał się to w przód to w tył.
- Dalej, zobacz czy ci spasuje. Siadaj. - David popchnął mnie lekko w stronę motoru.
- Hah! Czy mi się spodoba... - Powiedziałem zniżając głos. - Jest genialny!
- Wiesz, jak ciężko było nam go znaleźć? W Sheffield tylko jeden gościu takiego miał. Chodzi o rocznik. To nie podróba. - Mówił dumnie David.
- Jesteście wielcy. - Z wrażenia nie było mnie stać na bardziej treściwą wypowiedź.

środa, 16 lipca 2014

|66|. Diana


Po wyjściu Alexa, atmosfera była ciężka, dlatego postanowiliśmy pojechać gdzieś i się odprężyć. Z Damien'em, Samuelem, Nathanielem i innymi chłopakami z drużyny Damiena - całą kapelą RVR - pojechaliśmy nad morze Irlandzkie, do Whitehaven. Wynajęlkoje w hotelu i spotkaliśmy się u nas w pokoju. 
- Dawno się nie widzieliśmy - powiedział Nathan i przytulił mnie mocno. 
Odwzajemniłam gest i przywitałam się z resztą zespołu. Damien był dość popularnym muzykiem - nie wiem, czy Alex pamiętał, bo była to jednorazowa współpraca, ale razem zagrali nawet koncert w Kanadzie. Westchnęłam cicho i opadłam na kanapę, podczas gdy reszta rozsiadła się na puchowych fotelach. 
- Nadal nie masz dziewczyny? - Spojrzałam na Federico, perkusistę. 
- A co, chętna? - Zapytał żartobliwie.
- Nie. - Odparłam obojętnie - ale chyba każdy już znalazł kogoś na stałe. Tylko ty wciąż miewasz przygodne romanse. 
- Ej, ej, ej - zaśmiał się - z Damienem jesteście dopiero od dwóch dni, nie wiem, czy można nazwać to stałym związkiem. 
- Jeszcze zobaczysz - powiedziałam i przypomniałam sobie o Alexie. 
Zrobiło mi się ciężko na sercu, jednak żeby o tym nie myśleć, wstałam i usiadłam u Damiena na kolanach, na co ten uśmiechnął się szeroko. 
- Nie pamiętam, żebyś była na naszych ostatnich koncertach - zauważył w którymś momencie Nathan. 
- Bo mnie nie było. - Mruknęłam cicho - byłam zajęta. 
- Aż tak bardzo, że nie mogłaś przyjść na występ swojej ulubionej kapeli? - Mimowolnie prychnęłam na te słowa.
- Możemy o tym nie rozmawiać? - Zapytałam.
- Okay, okay - Mężczyzna podniósł ręce w geście poddania. 
- Wziąłeś Rockiego?! - Krzyknęłam, podbiegając do małego, białego psa. Mopsa 
dokładniej.
- Owszem. - Odparł Samuel. 
- A właśnie! - Damien wstał i chwycił mnie za rękę - zaraz wrócimy. 
Zaczął prowadzić mnie w stronę recepcji. 
- O co chodzi? - Zapytałam.
- Mam dla ciebie niespodziankę - powiedział i ciągnął dalej.
Podeszliśmy do recepcjonistki która podała Damien'owi jakiś złoty klucz i ruszyliśmy w stronę nieznanego mi pokoju. Gdy tylko weszliśmy do środka, mężczyzna zapalił światła, a moim oczom ukazał się mały pokój, a na jego środku siedział 
piękny siberian Husky. 
- Wiem, że zawsze chciałaś mieć psa. 
Kucnęłam, a pies podbiegł do mnie machając ogonem. 
- Jak się zwie? - Zapytałam.
- Musisz to sama ustalić - powiedział, a ja zarzuciłam się mu na szyję.
- Dziękuje! - Podniósł mnie i okręcił.
- Nie ma za co - pocałował mnie w czoło. 
- Więc niech będzie... Zephyr.
- Zephyr? 
- Tak! Pasuje mu! - Uśmiechnęłam się.
W tym samym momencie zadzwonił mój telefon. Wyciągnęłam IPhone'a z kieszeni i odebrałam.
- Halo?
- Diana? - Usłyszałam głos Alexa.
- Czego chcesz? - Zmarszczyłam brwi.
- Spotkać się z tobą i porozmawiać - oznajmił.
- Nie mamy o czym.
- Mieliśmy porozmawiać o chorobie. 
- Wciąż cię to interesuje?
- Tak.
- Jestem obecnie w Whitehaven, więc nie wiem, kiedy się spotkamy.
- Naprawdę? My mamy tam koncert za trzy dni.
- W takim razie może się spotkamy, na razie kończę, pa.
- Ale Dai...
- Co?