niedziela, 8 czerwca 2014

|27|. Alex

Ból głowy, jedyne co mi dawało w kość po porannym przebudzeniu. Nie licząc kaca oczywiście. Jak tylko otworzyłem oczy przeciągnąłem się. Wstałem mozolnie z łóżka i podszedłem do okna. Widząc idących powoli przechodniów przypomniało mi się, że jest sobota. Prawie nic nie pamiętam z wczorajszej imprezy... Była moim zdaniem dziwna i specyficzna. Odwróciłem się i spojrzałem na łóżko. Uśmiechnąłem się sam do siebie widząc, że Diana już wstała i pewnie siedzi w kuchni popijając kawę. Wyszedłem z sypialni i rozejrzałem się po salonie i kuchni (która była połączona z salonem, dzielił ją od niego tylko blat). Było cicho i pusto.
-Pewnie ją wywiało do sklepu. - Powiedziałem sam do siebie.
Głowa bolała mnie coraz bardziej więc podszedłem do szafki i wyjąłem z niej jakieś leki przeciwbólowe. Zażyłem jedną tabletkę i usiadłem na sofie wzdychając. Wziąłem do ręki telefon leżący na stoliku i odblokowałem klawiaturę. "Pięć nieodebranych połączeń" - Pierwsze co pojawił się na ekranie napis. Przewróciłem oczami i postanowiłem oddzwonić na ten numer. 
- No w końcu! - Usłyszałem wściekły głos Jamie'go. - Dodzwonić się do ciebie graniczy z cudem.
- Przepraszam, zaspałem. - Odpowiedziałem ospale. - Poza tym jest sobota...
- Cieszę się bardzo, że jest sobota. - Powiedział zgryźliwie. - Ale przez to, że zawaliłeś wczorajszy koncert nie będziemy już niczego grać!
- Jak to?! - Zerwałem się na równe nogi.
- Tak to! - Zamilkł na chwilę, widać musiał się uspokoić. - To był nasz ostatni koncert, który otwierał szykującą się trasę po europie. 
- Zapomniałem... 
- Sklerotyk... Mam nadzieję, że przynajmniej pracujesz nad nowym materiałem?
- Yyy... - Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Pięknie! Więc jesteśmy w plecy ze wszystkim!
- Proszę cię... Nie złość się... Łeb mi pęka...
- Umówmy się tak... - Zaczął. - Zaczniesz pisać jakieś teksty i komponować, a ja nie będę nas na nic umawiał...
- W sensie, że przerwa od koncertowania? - Spytałem z nadzieją.
- Tak. Nie będziemy podpisywać nowych umów przed skończeniem materiału. 
- Zgoda. - Cieszyłem się, że będzie można się trochę poobijać. - Słuchaj, kończę bo ktoś się dobija do moich drzwi... Pewnie Dai znowu zapomniała kluczy.
- Dobra... Zdzwonimy się. A ty pracuj! - Skarcił mnie.
- Okey, okey... Trzymaj się. - Pożegnałem się i rozłączyłem. - Chwila! - Krzyknąłem w stronę drzwi, w które ktoś cały czas pukał.
Im bliżej byłem drzwi, tym bardziej wydawało mi się, że to nie Diana.
- Kto tam?! - Zapytałem.
Cisza. Nikt nie odpowiedział, tylko po chwili znowu zaczął pukać. Wkurzyło mnie zachowanie tego kogoś więc otworzyłem gwałtownie. Przede mną stał wysoki - wyższy gdzieś o głowę ode mnie - mężczyzna, potężnie zbudowany z poważną miną.
- Pan Alex Turner? - Sprawdził z kim ma do czynienia. 
- Taaak? - Nie wiedziałem po co mnie ktoś taki nachodzi w sobotę. - Przykro mi, nie mam ochoty z nikim rozmawiać. - Powiedziałem arogancko. - Do widzenia. - Próbowałem zamknąć drzwi, ale ten mężczyzna postawił stopę na progu co uniemożliwiło moje zamiary. - Czego pan chce? - Otworzyłem ponownie na oścież. 
Nagle facet popchnął mnie wgłąb przedpokoju i szybko wszedł do mieszkania. 
- Co ty wyprawiasz?! - Oburzyło mnie jego chamskie zachowanie.
- Znasz ją? - Pokazał mi zdjęcie przed oczyma. 
- Adele... - Mruknąłem cicho pod nosem. - Ale o co chodzi?
- Bez pytań! - Rzucił szorstko. - A ją? - Pokazał kolejne zdjęcie.
- D-Dai... - Zająknąłem się. - Skąd masz to zdjęcie?! 
- Mamy tą ślicznotkę. - Zaśmiał mi się w twarz.
- CO?! - Przeraziłem się. - Jeżeli cokolwiek jej zrobiłeś, zabiję cię! - Złapałem go za kołnierz.
Niespodziewanie mężczyzna wziął zamach i uderzył mnie twarz. Upadłem na podłogę trzymając się za policzek. Po wczorajszym pijaństwie byłem bez sił... Nie mogłem wstać.
- Muszę skończyć to co zacząłem. - Burknął wyciągając nóż z kieszeni.
- Co ty robisz? - Zerwałem się z podłogi i oparłem o ścianę.
Nic nie odpowiedział, tylko podszedł i jedną dłonią chwycił mnie za gardło dociskając mnie do ściany. Nie mogłem z siebie wydusić słowa, żeby wezwać pomoc. Szarpałem się, kopałem go ale to wszystko na nic. Nieznajomy zbliżył nóż do mojej twarzy.
- Skurczybyk z ciebie. - Szepnął. - Baba, nie facet!
Próbował zadać mi cios nożem, ale przez to, że się wyrywałem drasnął mnie tylko w brew nad prawym okiem. Chyba dość głęboko, bo zacząłem się drzeć. Zakrył mi usta drugą dłonią rzucając wcześniej zakrwawiony nóż na podłogę.
- Gdybym tylko chciał, to ukręciłbym ci ten łeb. - Wymamrotał w złości. - Już jej nie zobaczysz... Tej twojej dzi*ki.
Tymi słowami doprowadził mnie do takiej wściekłości, że zebrałem w sobie siły i odepchnąłem go. Następnie podszedłem i uderzyłem go z pięści w twarz. On wziął wazon w stojący w zasięgu ręki i uderzył mnie nim w głowę. Złapałem się za stłuczone miejsce, w tym czasie kopnął mnie z kolana w brzuch i popchnął na stolik. Ściągnął mnie z blatu za koszulę i rzucił z całej siły na podłogę. Mało tego, oddał serię kopniaków w brzuch. Widząc, że ledwo co się ruszam złapał mnie ręką za policzki i zbliżył swoją twarz do mojej.
- To dopiero początek. - Syknął. - Następnym razem nie będę taki łaskawy. - Odepchnął mnie, otrzepał kurtkę i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. 
Gorzej to się chyba jeszcze nigdy nie czułem. Byłem przerażony tym, że on gdzieś przetrzymuje Dai... A może ich jest więcej? Łapiąc się za oparcie sofy podniosłem się z podłogi i podpierając się o ściany poszedłem do łazienki. Ledwo co wszedłem doleciałem do umywalki i zwymiotowałem krwią. To pewnie wszystko przez to, że mnie tak skopał. Przemyłem twarz zimną wodą. Krew cały czas lała mi się w miejscu, gdzie ten bandyta zrobił ranę. Przyłożyłem ręcznik do głowy. Wróciłem do salonu i rzuciłem się obolały na sofę. Ponownie dzisiaj usłyszałem pukanie do drzwi. Wpadłem w panikę myśląc, że on mógł wrócić. Leżąc zamknąłem oczy czekając jak na skazanie. Ktoś wszedł powoli do mieszkania, a za nim usłyszałem kilka innych kroków. 
- Alex? - Znajomy głos rozniósł się echem po mieszkaniu. 
- Matt? - Ulżyło mi, że to przyjaciel. - Błagam, pomóż. 
- Co się stało? - Spytał Nick rozglądając się po salonie. - Halo!
Nic więcej nie usłyszałem. Prawdopodobnie zemdlałem, bo jeszcze przez chwilę widziałem całą trójkę przyjaciół z zespołu. Później ogarnęła mnie ciemność.