- Dzisiaj, rano. Obudziłem się i już jej nie było. Myślałem, że jest w kuchni... Wyszedłem z sypialni i rozejrzałem się... Jak już wspomniałem nie było jej. Nigdzie. - Powiedziałem.
- To gdzie może być teraz? - Zapytał policjant.
- Jakbym wiedział, to bym tu nie przychodził! - Wściekłem się na jego głupie pytanie.
- Uspokój się! - Miles warknął na mnie.
- Jest za wcześnie, żeby zgłosić zaginięcie. Nie minęły jeszcze dwadzieścia cztery godziny. Założę się, że pani... Diana Chantell wyszła gdzieś, i nie zostawiła żadnej wiadomości.
- Boże, człowieku... - Przewróciłem oczami. - Oni ją porwali!
- Skąd pan wie, że ja porwali jak nie ma pan dowodów? - Policjant był nadal spokojny jak do mnie mówił.
- A jakbym powiedział, że jestem żywym dowodem, to jest sens dalej prowadzić rozmowę? - Spojrzałem na niego pytająco.
- Co pan chce przez to powiedzieć? - Zmierzył mnie wzrokiem.
- Rano, zaraz po tym jak odkryłem, że Diany nie ma przyszedł do mnie do mieszkania jakiś facet z zakazaną mordą...
- Wyrażaj się... - Miles cały czas mnie upominał siedząc obok mnie.
- Przepraszam. - Ciągnąłem dalej. - Spuścił mi lanie. Do teraz nie czuję narządów wewnętrznych, i cały czas wymiotuję krwią. Wystarczy?
- Rozumiem, że chce pan złożyć zawiadomienie o pobiciu? - Mundurowy zaczął szukać pod biurkiem jakiejś kartki.
- Ja pier... - Urwałem jak zobaczyłem minę Miles'a. - Drogi panie komisarzu. - Oparłem się łokciami o jego biurko. - Ja tu przyszedłem, żeby zawiadomić zaginięcie, porwanie... Czy jak to inaczej nazwać. Jacyś bandyci uprowadzili moją dziewczynę...
- Czyli nic pana nie łączy z porwaną? - Zdziwił się.
- Trochę łączy. Chodzą ze sobą. - Powiedział za mnie przyjaciel.
- To za mało. O jej zaginięciu musi powiadomić nas jej rodzina. Nie pan.
- Ale... Jak to? - Z nerwów złapałem się ręką za brzuch. Wciąż mnie bolał.
- Ponieważ. - Zaczął tłumaczyć. - Pan jest dla niej obcy. Nie łączy was małżeństwo, ani nie jesteście rodziną.
- Yyy... - Zupełnie nie wiedziałem co powiedzieć. - Ale jej rodzice nie żyją. - Starałem się uratować sytuację.
- A rodzeństwo?
- Ma... Starszego brata. Tylko że on mieszka w Stanach...
- Mhm... - Policjant odwrócił od nas wzrok i popatrzył za okno.
- Niech pan się tym zajmie... - Zacząłem go błagać. - Jak oni jej coś zrobią, to...
- Skąd pan wie, ilu ich jest? - Spytał podejrzliwie.
- Nie wiem. Strzelam, że więcej niż jeden. - Wzruszyłem ramionami.
- Dlatego nie może pan złożyć zawiadomienia. Równie dobrze może być pan w to zamieszany...
- Do widzenia! - Wstałem energicznie z krzesła, a to samo zrobił Miles.
Wyszedłem szybkim krokiem z komisariatu i pokierowałem się do swojego samochodu na parkingu. Idąc zauważyłem, że na przedniej szybie za wycieraczką jest jakaś kartka. Gdy podszedłem wystarczająco blisko wyjąłem ją zza wycieraczki i przeczytałem co było na niej napisane.
- "Złe posunięcie, za błędy trzeba płacić". - Przeczytałem na głos. Rozglądnąłem się, ale nikogo nie zobaczyłem. - Cholera... - Mruknąłem pod nosem zauważając przebitą oponę.
- Co jest? - Zapytał Miles, który wyszedł trochę później z komisariatu.
- Zobacz co mi zrobili... - Załamałem się. - Trzeba to zmienić.
- Masz koło zapasowe? - Przyglądnął się oponie z uśmiechem.
- Nie rozumiem co się tak bawi. - Burknąłem na niego.
- Pytałem czy masz oponę? - Powtórzył się.
- Tak! Mam! - Krzyknąłem na niego.
- Nie jestem głuchy! - Odkrzyknął. - Co mnie bawi? - Powiedział już spokojniej, poprawiając przy tym koszulę. - Udało mi się przekonać tego policjanta, żeby zajął się tą sprawą.
- I... Co, zgodził się? - Miałem nadzieję, że przyjacielowi się udało.
- Tak. Mówił, że chciał zobaczyć twoją reakcję jak powie, że możesz być w to zamieszany. Trochę go było jednak ciężko urobić... Ale się udało. - Powiedział z dumą.
- Dzięki stary. - Ścisnąłem mu rękę, ale za chwilę puściłem. - Przepraszam. - Odbiegłem od niego w pobliskie krzaki zakrywając usta.
Znowu krew... Dlaczego? On mi coś uszkodził? Przetarłem ręką usta wycierając je z krwi. Wracając do Miles'a, który stał przy samochodzie zachwiało mnie. Upadłem na ziemię trzymając się za brzuch.
- Alex? - Zawołał. - Co się dzieje?! - Podbiegł do mnie.
- Pomóż mi wstać. - Wycedziłem przez zęby z bólu.
- Może lepiej by było, jakbym cię zawiózł do szpitala? - Podniósł mnie za rękę.
- Nie, nie. Wykluczone. - Odpowiedziałem stojąc już na chwiejnych nogach. - Wszystko w porządku... To był jakiś chwilowy atak. - Uśmiechnąłem się krzywo.
- Znowu wymiotowałeś...?
- Jedź do Adele, zostawiłeś ją samą.
- Nie zmieniaj tematu. - Powiedział szybko. - Dobra, zmienię oponę bo widzę, że ty nie jesteś w stanie. Ale obiecaj, że pojedziesz do szpitala.
- Żadnych szpitali. - Machnąłem na niego ręką i pokierowałem się do samochodu.
Opierałem się o pobliską lampę patrząc jak przyjaciel zmienia oponę. Trzęsącą się ręką wyjąłem paczkę papierosów z kieszeni i wyciągnąłem jednego. Włożyłem go do ust, gdy Miles zauważył co robię rzucił narzędzia i energicznie podszedł do mnie.
- Pogrzało cię?! - Wytrącił mi zapalniczkę z rąk. - W takim stanie?
- W jakim znowu stanie? Dobrze się czuję. - Schyliłem się, żeby podnieść zapalniczkę.
To był błąd. Schylanie się z tak obolałym brzuchem nie było dobrym pomysłem. Wyjąłem papierosa z ust i popatrzyłem na przyjaciela.
- Dobra... Dzwoń... - Wymamrotałem.
- Dzwonić? Gdzie?
- Po karetkę...
Miles posłusznie wykonał moje polecenie, widząc, że jest ze mną coraz gorzej. Nie czekaliśmy długo, pogotowie przyjechało po pięciu minutach od telefonu. Lekarz podszedł do mnie i pytał o coś, ale to co mówił było dla mnie prawie niesłyszalne. Zacząłem upadać, gdy złapał mnie i utrzymał w pionie. Chwilę później przyszło jeszcze dwóch z noszami. Pomogli mi się na nich położyć. Gdy jechałem na noszach patrzyłem w niebo. Była to niesamowita ulga gdy leżałem. Poczułem jak wsuwają nosze do suwnic karetki. Wszystko robiło się coraz ciemniejsze... Zamknąłem oczy, nie miałem już siły patrzyć... Ból był straszny. Jadąc tak z zamkniętymi oczami lekarz myślał, że jestem nieprzytomny. Nagle zacząłem się dusić. Widząc to lekarz położył mi na twarzy maskę tlenową. Położyłem na niej dłoń, żeby nie spadła. Droga do szpitala dłużyła mi się coraz bardziej. Miałem nadzieję, że cała ta historia skończy się tym, że dostanę jakieś przeciwbólowe i wrócę do domu.