- Jak się czujesz? Lot samolotem odbył się bez komplikacji? - Zapytałem.
- Lot się udał. - Adele odparła krótko. - A co do samopoczucia, to...
- Rozumiem. Rozmawiałaś już z ojcem w sprawie tej sytuacji?
- Jeszcze nie. Akurat jak przyjechałam jest na delegacji. Myślał, że go uprzedzę o swoim powrocie...
- To czemu go nie uprzedziłaś, tylko siedzisz tam teraz jak kołek? - Zaśmiałem się.
- Nie chciało mi się do niego dzwonić... W ogóle chciałam z nim zerwać kontakt, a wyszło jak wyszło.
- Mhm. W jakim jesteś mieście?
- W Paryżu.
- Ładną masz tam pogodę?
- Taką sobie.
- Boże... Nie dobrze z nami. Już zaczynamy gadać o pogodzie... - Zażartowałem śmiejąc się przy tym.
- A w Sheffield jaka pogoda?
- Nie wiem. Pewnie pochmurno.
- To gdzie ty jesteś, że nie wiesz?
- W Berlinie.
- Czy jest coś o czym nie wiem? - Spytała z podejrzeniem.
- Tak. Nie mówiłem ci, że wracam do koncertów poza Anglią.
- Koncert? - Czuć było ulgę w jej głosie. Sam nie wiem czego się spodziewała. - Kiedy gracie?
- Dzisiaj, za pół godziny. Właśnie siedzę w jakimś pokoiku nieopodal sceny, i niby mam ogarnąć listę utworów jakie będziemy grać.
- "Niby"? To może ja ci nie będę przeszkadzać...
- Nie. - Przerwałem jej. - Ty mi nigdy nie przeszkadzasz Adele. Zauważ, że to ja do ciebie zadzwoniłem.
- Hmm... Racja.
- Kiedy twój ojciec wraca z tej "delegacji"? - Żartobliwie zaakcentowałem ostatnie słowo.
- Jutro.
- Więc jutro wielki dzień. Weź się garść Adele! Dasz radę mu przemówić do rozumu...
- Chciałabym już tam wrócić...
- Gdzie? - Nie do końca zrozumiałem wypowiedź kobiety.
- Do Sheffield. Do was. Do ciebie, Alex'a... Właśnie! Powiedz mi jeszcze szybko jak tam Alex?
- Eh... - Poskrobałem się po głowie myśląc nad odpowiedzią. - On jak on... Rozmawiałem dzisiaj z Nick'iem przez telefon to mówił, że będą znowu grać.
- Naprawdę? Cóż na to Diana? - Powiedziała majestatycznie.
- Pewnie będzie jej się nudziło jak Alex wyjedzie w trasę. - Odparłem równie majestatycznym głosem. - Dobra, kończę. Obowiązki wzywają... Muszę iść na scenę.
- Okey. - Mruknęła smutno.
- Ej, nie załamuj się. Wkrótce się widzimy. - Starałem się ją pocieszyć.
- Wiem...
- Tęsknię. Buziaczki. Do zobaczenia.
Rzuciłem komórkę na stolik przede mną i potarłem dłońmi oczy. Do pokoiku w którym się znajdowałem ktoś zapukał.
- Otwarte! - Burknąłem.
- No idziesz? - Perkusista zdawał się być zdenerwowany.
- Idę, idę... - Wstałem mozolnie z fotela. - Którą dali gitarę na scenę.
- Brązowego Fendera.
- Boże kochany co za ćwoki! - Prychnąłem.
- No co... A nie tą chciałeś?
- Powiedz organizatorom, że mają daltonistów w swoich szeregach.
- To przepraszam cię bardzo, jaką gitarę chciałeś?
- Bordową. I o ile się nie mylę, pewnie nawet nie jest wyjęta z futerału...
- Pewnie tak.
- Rany... - Przewróciłem oczami. - Przecież Fender jest rozstrojony.
- To po co go brałeś? - Nie widział w tym sensu.
- Nie wiem. Uznałem, że mi się przyda. Ale czy to teraz ważne? Gdzie są ci cholerni organizatorzy?
- Tam. - Perkusista wskazał pokoik na końcu korytarza.
- Dzięki. Nie wchodźcie jeszcze na scenę.
- Dobra. - Odwrócił się i poszedł do reszty zespołu.
Powędrowałem szybkim krokiem przez korytarz. Dochodząc do wskazanego przez przyjaciela pokoju moim oczom ukazała się trzyosobowa grupka ludzi.
- Yyy... Kto z was wystawiał gitary na scenę?
- Ja? - Jeden z mężczyzn podniósł rękę. - A o co chodzi? - Przyglądnął mi się uważniej.
- O nic. Po prostu o to, że to nie ta gitara.
- Jak to? - Zerwał się na równe nogi.
- Mówiłem o bordowej a ta jest brązowa.
- Przepraszam. - Poklepał mnie w ramię. - Jestem daltonistą.
- Naprawdę? - Zacząłem się śmiać. - Ale jaja!
- Czemu to tak pana bawi? - Oburzył się.
- Nieważne. - Powiedziałem przez łzy w oczach. - Chodźmy naprawić ten błąd bo inaczej koncert nigdy się nie odbędzie.
Po chwili szliśmy razem korytarzem w stronę magazynu na instrumenty. Zawsze jak gdzieś jedziemy na koncert to przynajmniej jedno pomieszczenie jest dla naszego sprzętu. Mężczyzna otworzył drzwi, wszedł do pokoju i za chwilę wyszedł ponownie pokazując mi gitarę.
- To ta?
- Tak. - Odebrałem od niego instrument.
- Jeszcze raz przepraszam za ten błąd...
- Nic się nie dzieje. - Uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie.
- Nie dość, że jestem daltonistą to jeszcze żarówka w magazynie się spaliła i musiałem szukać gitary po ciemku.
Gdy tylko skończył mówić przyglądał mi się ze zdziwieniem. Fakt, musiał ty być dziwny widok jak "poważny muzyk" za jakich nas mają (a to nie prawda) słania się na nogach ze śmiechu.
- Na pewno wszystko w porządku? - Wolał dopytać.
- Tak, tak. Może pan wracać. Poradzę sobie.
- Dobrze, jak pan chce. - Wzruszył ramionami i odszedł z powrotem do pokoju organizatorów.
Idąc na scenę przypomniało mi się zdanie, które wymyśliłem: "Ślepy daltonista". Otarłem łzy, nabrałem powagi i wraz z zespołem czekającym przed schodkami wyszliśmy na scenę.