niedziela, 29 czerwca 2014

|49|. Matt

- Jak wyglądam? - Przeglądałem się w lustrze.
- Jak James Bond . - Breana przytuliła się do mnie.
- Pytam serio... - Poprawiłem koszulę.
- A ja odpowiadam serio. - Rozpięła mi pierwszy guzik. - Rozepnij to bo wyglądasz jak pajac.
- I tak wyglądam. - Schowałem koszulę do spodni. - Lepiej?
- Taaak... - Pociągnęła mnie za rękę. - Chodźmy już.
- Wzięłaś kluczyki do auta?
- Tak. - Pomachała nimi przed moją twarzą.
- To jedziemy.
Wyszliśmy na podjazd zamykając za sobą dom. Mieszkaliśmy w domu po moich rodzicach. Ponieważ go odziedziczyłem, postanowiłem go nie sprzedawać.
- Gdzie auto? - Breana rozglądnęła się dookoła.
- Wyjątkowo zamknąłem je w garażu. - Otworzyłem drzwi od garażu.
- Czemu tak?
- Słyszałaś o tej ostatniej kradzieży dwa domy obok? Nie wiem jak ty, ale nie chcę znowu wydawać kasy na nową brykę.
- Rozumiem.
- Wsiadaj. - Powiedziałem wyłączając wcześniej alarm w samochodzie.
Sam chwilę później wsiadłem na miejsce kierowcy. Położyłem ręce na kierownicy i wzdychnąłem głośno. Wyjechałem z garażu, po czym wysiadłem i zamknąłem go aby nikt się nie dostał do domu.
Gdy odjechałem z podjazdu coraz bardziej wątpiłem czy chcę jechać. Zatrzymałem się na poboczu.
- Co jest? - Kobieta spojrzała na mnie z troską.
- A co jeżeli będziemy mieć wypadek jak Diana i Alex?
- Nie sądzę. - Pogłaskała mnie po ramieniu. - Jedź.
- Okey... - Włączyłem z powrotem silnik.


- On mieszka w bloku? - Powiedziała szczerze zdziwiona.
- Tak. Widocznie mu tu wygodnie. - Odparłem parkując. - Wysiadamy.
Idąc po schodach na piętro, na którym mieszkał przyjaciel Breana złapała mnie za ramię.
- Dobrze wyglądam?
- Ślicznie. - Pocałowałem ją w usta. 
Zapukałem w drzwi i czekaliśmy. Postanowiłem zapukać jeszcze raz przestępując z nogi na nogę. W końcu drzwi otworzył blady jak ściana Alex.
- Cześć... Co wy tu robicie? 
- Witaj uciekinierze. - Zażartowałem na wejściu. - Możemy zająć chwilkę?
- Jasne, wchodźcie. - Przepuścił nas.
- Czemu uciekinier? - Zapytał na przedpokoju po tym jak zamknął za nami drzwi.
- Jamie chwalił się, że wyszedłeś ze szpitala na własne żądanie. 
- Komu to jeszcze powiedział? - Alex pokręcił głową.
- Jego zapytaj. - Usiadłem na sofie a obok mnie Breana. - Gdzie Diana?
- Nie odzywam się do niego. Mamy ciche dni. - Uśmiechnął się blado. - Dai śpi. Chcecie coś do picia?
- Nie, nie. Nie rób sobie kłopotu. - Machnąłem ręką. - Przyjechaliśmy wam coś ważnego powiedzieć.
- To wyjaśnia wasze eleganckie stroje. - Wskazał na mój garnitur, przenosząc potem wzrok na sukienkę Breany. - Może obudzić Dianę, skoro przyjechaliście do Nas. 
- Jak chcesz.
- To obudzę ja. - Powiedział i zniknął u siebie w sypialni.
Czekaliśmy z pięć minut, aż w końcu ujrzeliśmy wracającego z powrotem Alexa u boku z Dianą. Była tak samo blada jak on. W sumie im się nie dziwię. Pewnie jeszcze nie doszli do siebie.
- No... Więc... - Nie wiedziałem jak zacząć. - Wraz z Breaną, którą niestety krótko znacie...
- Wysłów się w końcu. - Alex parsknął śmiechem.
- Chcieliśmy was zaprosić na nasz ślub. - Wydusiłem w końcu z siebie. 
Przyjaciel siedział na wprost mnie z uniesionymi brwiami. Kobita siedząca obok niego miała podobny wyraz twarzy, ale bardziej obojętny. 
- I jak? - Przerwałem ciszę uśmiechając się krzywo.
- Fajnie. - Alex pokiwał lekko głową. - A kiedy?
- Za miesiąc. A, i mamy jeszcze jedną prośbę...
- Dajesz, zniosę wszystko. - Podparł ręką głowę w geście oczekiwania.
- Miło by było, jakbyście zostali naszymi świadkami. Jako, że jesteś moim najlepszym przyjacielem... I w ogóle...
- Ja z Dianą waszymi świadkami? - Wskazał na siebie nie dowierzając. 
- Nikogo innego nie mam. 
- Rany... - Rozejrzał się po pokoju. Widać, że chwilę myślał. - Zgadzamy się Dai? 
- Tak. - Mruknęła cicho pod nosem. To było jej pierwsze słowo odkąd tu jesteśmy.
- Słowo się rzekło. - Wstałem równo z przyjacielem i poklepałem go po ramieniu. - Dzięki. Jeszcze muszę jechać zaprosić Milesa. On mi tylko został. Jest w domu?
- Pewnie tak. Ostatnio zaczął koncertować więc nie wiem czy uda ci się go dorwać... Ale raczej jest w domu. 
- Mhm. Dzięki za informacje. To lecimy. Bo będziemy musieli zahaczyć jeszcze o urząd. - Tłumaczyłem stojąc już na przedpokoju.
- Miło, że nas odwiedziliście. I przekazaliście tą nowinkę. - Alex mrugnął do Breany. 
- Dobra, stary... Lecimy. Trzymajcie się. 
- No, cześć. - Zamknął za nami drzwi.
Schodząc po schodach z mojej twarzy nie znikał uśmiech.
- Gdzie mieszka ten... Miles? 
- Tak, Miles. Kilka przecznic dalej, więc nie ma co wsiadać do samochodu. Przejdziemy się.
- Jak uważasz... - Breana oplotła dłońmi moje ramię. - Jestem taka szczęśliwa.
Nic nie odpowiedziałem, szedłem prosto przed siebie wraz z kobietą. Wystrojeni tak, musieliśmy wyglądać jakbyśmy wczoraj, albo przed chwilą wzięli ślub. W duchu też byłem szczęśliwy, nie chciałem tego mówić na głos. Nie chciałem, żeby to przeminęło za szybko.