Obudziłam się przez koszmar. Popatrzyłam po pokoju w którym leżałam. Tak... Była to szpitalna sala... A myślałam, że to już jest koszmar. Usiadłam na łóżku i wzięłam kubek stojący na szafce obok mnie. Na szczęście była jeszcze w nim woda. Po napiciu się kilku łyków spojrzałam na zegarek. Było po pierwszej w nocy. Drażniło mnie to, że światło nie było całkowicie zgaszone. Musiało trochę świecić w razie gdyby mi się coś działo. Poczułam kłucie na ramieniu. Przejechałam po tym miejscu ręką i zauważyłam coś dziwnego. Mianowicie szwy... Nie wiedziałam, że mnie szyli... Odkryłam się spod pościeli i zaczęłam dokładnie - w miarę możliwości, bo wciąż mnie wszystko bolało - oglądać swoje ciało. Było na nim pełno zadrapań i siniaków. Odwróciłam wzrok zakrywając się z powrotem. Wzięłam gazetę z szafki, którą Matt zostawił będąc tu ze swoją nową dziewczyną. Przeczytałam krótki artykuł o nas. O naszym wypadku. Wtedy przypomniało mi się, że Matt mówił coś o ratowaniu życia. "Ciekawe czy on żyje?" - Pomyślałam. Na samą myśl, że umarł zrobiło mi się niedobrze. Nie chciałam takiego końca... Moje rozmyślania przerwał lekarz wchodzący do salki.
- Jak się pani czuje? - Zapytał sprawdzając parametry.
- Źle, bardzo źle. - Patrzyłam pusto przed siebie.
- To znaczy co pani jest? - Powiedział zmęczony.
- Wszystko mnie boli, w dodatku nie wiem czy mój chłopak żyje... - Powiedziałam, a łzy cisnęły mi się na oczy.
- Mhm. A jak chłopak się nazywa? Sprawdzę czy wszystko z nim dobrze.
- Turner. - Dopiero teraz spojrzałam na lekarza. Był młody i przystojny, widać, że dopiero co po studiach.
- Okey. - Uśmiechnął się. - To zaraz wracam.
Gdy wyszedł znowu popatrzyłam na zegarek. Zbliżała się druga w nocy, a ja nie mogłam spać. Chciałabym wstać i wybiec stąd... Uciec daleko. Po jakichś piętnastu minutach lekarz wrócił. Usiadł na krześle obok mojego łóżka i wzdychnął głośno.
- I co z nim? - Zapytałam piskliwym głosem.
- Hmm... Nie będę pani oszukiwał.
- Nie... - Osunęłam się od niego. - Niech pan nie mówi, że on...
- Spokojnie. - Przerwał mi kładąc dłoń na mojej. - Żyje, ale jest w kiepskim stanie.
- Co to znaczy "kiepskim stanie"?
- Było z nim sporo problemów, ledwo mu przywrócili czynności życiowe. - Powiedział medycznym językiem. - Oddycha przez respirator.
- Respirator? Ale... Nie jest w śpiączce?
- Nie, jest na granicy śpiączki. Można to tak nazwać.
- Przeżyje? Wybudzi się? - Zaczęłam go wypytywać.
- Nie mogę pani nic obiecać. Teraz będą godziny decydujące o wszystkim. Inni lekarze mówią, że ma silny organizm. - Zaśmiał się gorzko. - Wykryli u niego też, że ma uszkodzoną wątrobę, ale nie w wyniku tego wypadku. Wie coś pani o tym?
- Niedawno ktoś go pobił... Czy to może być to?
- Naturalnie. Był z tym w szpitalu?
- Chyba był... Znając życie wypisał się na żądanie. - Parsknęłam śmiechem. - On zawsze był chory... Na głowę.
- I o to chodzi. - Zaśmiał się. - Nie wolno tracić nadziei. Będzie dobrze. - Wstał, rozprostowując swój kitel. - Idę na dalszy obchód.
- Dziękuję za informacje! - Krzyknęłam za nim.
Pierwszy raz odkąd tu jestem uśmiechałam się. Ten lekarz "naładował" mnie pozytywną energią. Dzięki niemu czuję, że wszystko będzie dobrze. A gdy Alex wyzdrowieje pojedziemy gdzieś razem... Zamknęłam oczy by wyobrazić sobie nas podczas kolejnego leniwego dnia.
Poczułam jak ktoś mnie szturcha w ramię. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam znajomą twarz lekarza. Był już ranek, stwierdziłam patrząc na okno.
- Przepraszam, że panią budzę. Mam dobre wieści.
- Tak? Nic się nie dzieje. Proszę mówić. - Otrząsnęłam się z resztek snu.
- Może pani zobaczyć się ze swoim chłopakiem. Jego stan się poprawił.
- Naprawdę? - Zerwałam się na łóżku do pozycji siedzącej, czego za chwilę żałowałam bo ból przeszedł przez całe moje ciało.
- Tak. - Podał mi rękę. - Zaprowadzę panią.
Z pomocą lekarza wstałam z łóżka. Odłączył mnie od kroplówki i aparatury. Poszliśmy długim korytarzem kierując się na OIOM. Będąc już na oddziale stanęliśmy przy jednych z zamkniętych drzwi.
- Leży tutaj. Zostawię was samych.
- Jeszcze raz dziękuję.
On zaśmiał się tylko i poszedł do dyżurki. Położyłam rękę na klamce i nabrałam powietrza. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Nacisnęłam ją lekko i zajrzałam do salki. W końcu weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Alex leżał z maseczką na twarzy, podłączony do jakichś aparatur. Zauważając mnie przechylił głowę.
- Alex... - Mruknęłam siadając na krześle obok jego łóżka.
On w odpowiedzi złapał moją dłoń i trzymał ją dopóki nie zdecydował się zdjąć maseczki.
- Pewnie wyglądam okropnie. - Powiedział zmęczonym lekko zachrypniętym głosem.
- Jak my wszyscy. - Uśmiechnęłam się do niego. - Nie powinieneś mieć tego cały czas? - Wskazałam maseczkę.
- Wkurza mnie już. Niby się łatwiej oddycha ale... - Urwał.
- Ale?
- Czekaj... - Wymamrotał odwracając ode mnie głowę z trudem łapiąc powietrze. - Jak się czujesz? Nic nie jest? Martwię się o ciebie... - Zapytał znów patrząc na mnie.
- Ze mną w porządku. - Nagle zauważyłam, że po drugiej stronie głowy ma dość duży biały plaster. - Co to? - Wskazałam.
- A... Nic. Miałem rozbitą głowę.
- Nie rozumiem dlaczego ciebie tak pokiereszowało, a ja wyszłam z tego bez szwanku.
- Mówili, że moja poduszka powietrzna się nie otworzyła. - Mruknął.
- Matt był u mnie z tą swoją nową dziewczyną.
- U mnie też. - Uśmiechnął się blado. - Mówili coś ciekawego?
- Że cię reanimują. - Zaśmiałam się.
- A poza moim umieraniem coś mówili? - Sam z trudem zmusił się do śmiechu.
- Nie wiem. Usnęłam.
- To tak jak ja. Widać nudna z nich para. - Mrugnął do mnie uśmiechając się.
- Nawet tutaj nie tracisz poczucia humoru... - Potrząsnęłam głową.
- On nigdy nie traci humoru. - Usłyszałam za sobą głos. - Jak się masz kaliko? - Zaśmiał się.
- Miles, wróciłeś! - Wstałam i uścisnęłam go. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale nawet się za nim stęskniłam.
Siedzieliśmy w trójkę przez całe popołudnie rozmawiając o różnych rzeczach. Miles opowiedział nam o "ślepym daltoniście" co rozbawiło nas do łez. Niby taka bzdura a śmialiśmy się. Niestety nasz dobry humor rozwiał się szybko.
- Alex! - Krzyknęłam a Miles trzymał mnie. - On się dusi! Pomocy! - Wołałam.
Do salki wpadli lekarze, którzy od razu zaczęli go reanimować.
- Na blok, nie ma co czekać! - Rzucił jeden z nich.
Zawieźli Alexa na łóżku na blok operacyjny. Miles przytulił mnie głaszcząc po plecach.
- Uratują go... - Powiedział smutno.
Nie mogłam nic powiedzieć. Szlochałam wtulając się w jego pierś. W końcu zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zemdlałam.