niedziela, 31 sierpnia 2014

|101|. Diana

Zastanawiając się nad słowami Matta, ruszyłam ulicami Filadelfii. Ekipa szła powoli za mną, bo chyba nie wiedzieli gdzie się znajdują. I tak dobrze, że wybłagałam pójście pieszo, bo oni woleli taksówkę. Po chwili zadzwonił telefon. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni nowych jeansów i odebrałam, nie patrząc na wyświetlacz.
- Tak?
Diana? - Usłyszałam znajomy głos Damien'a. - Długo nie odbierałaś, martwiłem się.
- Przepraszam, straciłam głowę chyba - uśmiechnęłam się słabo.
Czemu postanowiłaś zostać w trasie z nimi? - Zapytał.
- Uznałam, że trochę odpoczynku dobrze mi zrobi... - Czułam się źle z tym kłamstwem.
- To może wróć do domu?
- Wiesz, chyba tak zrobię - posmutniałam lekko - musimy porozmawiać.
- A o czym? - Zdziwił się.
- No wiesz... O nas.
- Ach, no... Dobrze, to zadzwoń, gdy już coś zdecydujesz.
- Yhym, okay, buziaki - rozłączyłam się i spojrzałam na wyświetlacz.
Podczas wywiadu przyszła mi jedna nowa wiadomość. Zakryłam dłonią usta i podbiegłam do chłopaków.
- Nie uwierzycie, co się stało... - Mruknęłam cicho.
- No mów.
- Miles zostanie ojcem.

- Jak to wciąż utrzymujesz z nią kontakt?! - Alex wściekał się już od godziny, kiedy zamknął nas w pokoju na, jak on to nazwał, "szczerą rozmowę".
- W prawdzie powiedziawszy to od jej wyjazdu nasze stosunki się poprawiły... - Mruknęłam cicho.
- Przecież wiesz co ona mu zrobiła!
- Wiem, Nie jestem głupia.
- Najwyraźniej tak, skoro się przyjaźnicie.
- Nie będziesz mi wybierał znajomych! - nie wytrzymałam.
- Boże, jak on zareaguje na to? - Mówił sam do siebie.
- Nie wiem, ale Adele prosiła mnie, żebym przekazała mu nowinę.
- I zrobisz to?
- Oczywiście! - Krzyknęłam.
- Głupia! - Dostałam z liścia.
Pewnie po to, żeby ochłonąć. Od jakiegoś czasu Alex nie zachowywał się normalnie.
- Nie pamiętasz co ostatnio ci zrobił?!
- Przez przypadek!
- Faktycznie, akurat celował w swoją głowę.
- Wychodzę. - Ze łzami w oczach i ręce na piekącym policzku, przecisnęłam się obok Alexa, otworzyłam drzwi i wybiegłam.
Biegłam przez korytarz prosto do swojego pokoju. Po drodze wpadłam na Davida. Nawet nie wiedziałam kiedy się wymknął i go z nami nie było. Widząc jego zdziwienie przytuliłam się do niego.
- Co się stało? - Objął mnie pytając z troską. 
- Alex... On... - Zaczęłam dukać przez szloch.
- Coś ci zrobił? 
- Uderzył mnie. - Spojrzałam na niego zapłakana. - Co się z nim dzieje?
- Jak to cię uderzył? - Robił się coraz bardziej zły. - Spokojnie, pogadam z nim. - Puścił mnie. - Poradzisz sobie? - Zapytał oddalając się.
- Jasne. - Uśmiechnęłam się przez łzy.
Weszłam do swojego pokoju, zdjęłam buty i usiadłam na łóżku. Cały czas ciążyła nade mną odpowiedzialność, żeby powiedzieć Milesowi. Obiecałam Adele. Właściwie nie zrobiłam tego wprost. Ona prosiła mnie, żebym to ja mu przekazała tą wiadomość. Gdyby to zrobiła, zapewne zostało by to źle odebrane przez niego. Eh... I tak się przerazi. Dlatego, że wiem pierwsza o takich rzeczach. A on powinien. Położyłam się w poprzek na łóżku i wpatrując się przez dłuższą chwilę w sufit usnęłam.

sobota, 30 sierpnia 2014

|100|. David

Myślałem, że normalnie padnę. Dzień przed koncertem zaproszono Arctic Monkeys na wywiad do telewizji. Z Dianą co prawda oglądaliśmy wszystko z dyżurki, ale i tak oboje mieliśmy łzy w oczach.

- Zaraz, ale ile wy macie lat? - Prezenterka nie do końca rozumie co Alex wygaduje.
- Mam 29 lat. - Mówi. - Nie... Czekaj... - Wyciąga przed siebie dłoń i liczy na palcach. - 86'... Mam 28 lat. Przepraszam, zapomniałem.
Śmiech, na sali.
- To znaczy zachowuję się i wyglądam na 42, ale mam 29. Yyy, 28. Tak. 28.
- Nie pogrążaj się. - Matt nie wytrzymał i zaczął się śmiać. 
- Okay. - Zmartwił się.
- To może zadam jeszcze pytanie... Od ilu lat gracie na swoich instrumentach?
- Od sześciu. - Alex znowu wyrywa się do odpowiedzi.
- Jak to? Przecież jesteście zespołem już 12 lat. - Ta kobieta to już chyba nic nie rozumie. Kuzyn robi jej takie pranie mózgu i mętlik w głowie, że za chwilę chyba wstanie i wyjdzie.
- Em... - Wszyscy patrzą na ciężkie myślenie Turnera. - Oczywiście! - Pstryknął palcami. - Gramy od szóstego roku życia. W sensie, jak byliśmy tacy mali. - Uniósł rękę nad podłogą, żeby choć w części zobrazować jacy to my byliśmy mali.
- Mhm. - Przewróciła kartkę. - Matt, dobrze mówię?
- Tak. - Matt zareagował.
- Ponoć ostatnio wziąłeś ślub. I to w Kanadzie. Czemu aż tak daleko od domu?
- Ja wiem czy daleko? - Popatrzył po członkach zespołu. - Mieliśmy tam pierwszy koncert. W Toronto. Więc postanowiłem załatwić to i to. Poza tym Sheffield nam już się trochę przejadło...
- Mów za siebie. - Naburmuszył się Alex przerywając mu.
- Więc postanowiliśmy wziąć ślub za granicą.
- Fajna sprawa. - Prezenterka powoli pokiwała głową. - Jak ma na imię twoja wybranka?
- Breana. - Powiedział z dumą.
- To Alex... Jesteś jakby takim rodzynkiem w zespole?
- Hm? - Spojrzał na nią nie wiedząc o co pyta. 
- No... Jako jedyny nie jesteś żonaty.
- Ej, przestań. - Uśmiechnął się głupkowato. - Nie moja wina.
- Ostatnią płytę wydaliście trzy lata temu, zgadza się? - Szybko zmieniła temat.
- Nie, dwa. - Alex nie powinien się wypowiadać w pytaniach z obliczeniami, bo dziś mu to nie idzie.
- Trzy. - Poprawił go Nick. - Umiesz liczyć?
- Tak. Zupełnie nie rozumiem o co ci teraz chodzi?
Znów wszyscy się śmieją. Chyba po to, żeby rozładować napięcie wiszące w powietrzu. 
- Kiedy planujecie wydać kolejny album?
- Wkrótce. - Jamie doszedł do głosu wyprzedzając zapewne głupią odpowiedź kuzyna.
- Co rozumiesz mówiąc Wkrótce?
- Jesteśmy w fazie nagrań. Zostało nam jeszcze kilka utworów do skończenia krążka. 
- Kiedy macie zamiar to dograć? - Pytała dalej.
- W trasie. Na nasze szczęście wytwórnia i menedżer są jakby to powiedzieć... Mobilni.
- Ciekawe. Zdradzicie chociaż, ile płyta będzie mieć utworów?
- Nie ma tu nic do ukrycia. - Parsknął Jamie. - Trzynaście.
- O, to standard. - Przewinęła następną kartkę. - Czy któryś z nowych utworów pojawi się na jutrzejszym koncercie?
- Nie jestem pewien. - Cook poskrobał się po głowie. - Lista już prawdopodobnie została ułożona. Tak, na pewno już jest ustalone co będziemy grać. Ale urwij mi głowę, nie pamiętam czy było tam coś nowego.
- Było. - Alex ułatwił mu sprawę. - W Toronto graliśmy już kilka nowych piosenek.
- Aha, no tak. - Jamie zaczął się śmiać z siebie. - Z tego co widzę to pamięć mi nawala tak samo jak tobie.
- Nie gadajcie, że tylko ja zapomniałem ile mam lat? - Wydawał się szczerze zdziwiony, lecz po chwili na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek.
- Dobrze chłopaki, kończymy dzisiejszą edycję wiadomości ze świata muzyki. Życzę wam powodzenia w jutrzejszym koncercie i połamania gryfów. 
Wstali wszyscy i podawali po kolei dłonie prezenterce. Weszli za kulisy i natknęli się na nas. Już na nich czekaliśmy.
- Jesteście nienormalni. - Pokręciłem głową śmiejąc się.
- Uwierz, stać go na więcej. - Jamie wskazał na Alexa.
Wszyscy mieliśmy dobry humor.
- Co ty o mnie wiesz? - Prychnął Alex udając osobistość. 
- Słyszałaś? Jako jedyny nie jest żonaty. - Matt mrugnął do Diany.
- O co mu chodzi? - Dai była zdezorientowana.
- O nic. - Kuzyn starał się być obojętny na słowa przyjaciela. - Po prostu też mu dzisiaj woda sodowa uderza do głowy.
Rozbawieni wyszliśmy ze studia. Na zewnątrz było dużo chłodniej i spokojniej.

piątek, 29 sierpnia 2014

|99|. Alex

Mijam już chyba z dziesiąty raz ten budynek. Cholera... Zgubiłem się! Szukając sklepu w tym zakichanym mieście nie zauważyłem, jak znikają mi znajome ulice. Byłem tu już kiedyś wraz z zespołem. Ale Diana jest najlepszym przewodnikiem... Stany Zjednoczone nie są jej obce, w końcu stąd pochodzi. Może byłoby mi łatwiej, gdyby było jasno. A tu? Ciemno i późno. Jedyny plus tej wyprawy to to, że mam nowiuśką paczkę papierosów, z której wypaliłem już trzy. Jeden z nerwów... Drugi i trzeci tak samo. Poczułem jak łapią mnie duszności. Zacząłem pospiesznie szukać - w kieszeniach nowej marynarki - tego leku, który mi dał ten facet. Już nawet nie pamiętam jak ma na imię. Jest! Znalazłem. Wyjąłem szybko jedną pastylkę i tak jak jest to zalecane dałem pod język. Zatrzymałem się na chwilę i podparłem o stojącą przy drodze latarnię. Gdzie ja jestem?! Ponownie już dzisiaj spojrzałem na wyświetlacz telefonu, jakby szukając tam odpowiedzi. Sytuacja była o tyle trudniejsza, że nie mogłem do nikogo zadzwonić. Telefon nawalił, czego się nie spodziewałem i miałem tylko numery alarmowe. Rany... Przecież nie zadzwonię na policję i nie powiem, że się zgubiłem... A może jednak? Nie.
Tabletka pomogła. Znowu. Ruszyłem więc dalej, szukając znajomych ulic. O, jakiś znak życia! Przez ulicę po mojej lewej jechała taksówka. Wybiegłem pomiędzy zaparkowanymi samochodami na poboczu.
- Dzień dobry... To znaczy... Dobry wieczór... - Motałem się. - Mógłby mi pan powiedzieć gdzie ja jestem? - Zapytałem po tym jak otworzył szybę.
- W Filadelfii. - Burknął.
- Tyle to ja też wiem. - Uśmiechnąłem się rozbawiony. - Chodzi mi o to, że na jakiej ulicy?
- Ma pan napisane praktycznie na każdym budynku jaka jest ulica.
- Mógłby mnie pan zawieźć do hotelu...
- Przykro mi, ćpunów nie zabieram. - Przerwał mi, zamkną szybę i odjechał.
Stałem na środku ulicy jak wryty. Ćpunów? - Powtórzyłem w myślach. Jakiś zdrowo pokręcony ten taksówkarz.
Zszedłem z jezdni i nie mając wyjścia kierowałem się dalej w tą stronę, co wcześniej. Przeczytałem nazwę ulicy na której się znajduję. Skądś kojarzę... Zaraz... Hotel jest kilka przecznic dalej! Nie wiem czemu, ale zacząłem biec.
Zdyszany zatrzymałem się u celu. Pamięć mnie jednak nie zawiodła.
Wszedłem do hotelu przez główne wejście i odebrałem kluczyk w recepcji. Z tego co widziałem, to klucze Diany, Dave'a, i reszty zespołu jeszcze wiszą. To znaczy, że ich nie ma. Chyba mnie zabiją za to, że nie wróciłem, ale przynajmniej mam wymówkę. Otwierając drzwi do pokoju nie mogłem trafić kluczem do zamka. Dwoiło mi się w oczach, jakbym wypił co najmniej pół flaszki jakiegoś mocnego alkoholu. W końcu udało mi się otworzyć drzwi. Padłem na łóżko. Dawno nie byłem taki zmęczony. Chciałem się chociaż przebrać z tych eleganckich ciuchów, które Diana pomogła mi dzisiaj wybrać. Jakby mi było mało garniturów... Nie ważne.
Wstałem z łóżka i poczłapałem do łazienki. Powoli zdejmowałem marynarkę, spodnie... Aż zostałem w samych bokserkach. Zwróciłem uwagę na moje odbicie w lustrze. Mało tego, że byłem blady. Oczy miałem czarne, jakbym miał szkła kontaktowe. Dlatego mnie światło razi. Wszystko jasne. Moje źrenice były tak rozszerzone, że się wcale nie dziwię taksówkarzowi, że mnie olał i zwiał.
- Jestem na haju... - Zaśmiałem się do lustra. Nie wiem, czy poprawnie to nazwałem.
Ubrałem na siebie jakiś czarny podkoszulek. Chyba przedawkowałem dzisiaj te tabletki... Zażywałem je jedna za drugą w obawie, że znowu będę mieć atak. Dzięki tym lekom mogę palić i nie martwić się o duszności. Żyć nie umierać.
Wróciłem do pokoju i położyłem się na łóżku. Zgasiłem lampkę stojącą na szafce nocnej i usnąłem.
Nie wiem ile minęło czasu, ale obudziły mnie głosy. Otwierając oczy uniosłem głowę znad poduszki.
- Więc tu jesteś! - Dave jako jedyny podszedł do mnie. - Miałeś tylko iść po papierosy. Martwiliśmy się o ciebie, że nie wracasz, nie odbierasz... A ty sobie beztrosko śpisz!
Reszta zespołu wraz z Dianą weszła podobnie jak Dave do pokoju. Jamie zamknął drzwi. Wszyscy czekali na wiarygodne wyjaśnienie. Jesteśmy przecież jak rodzina...
- No więc... - Podniosłem się i usiadłem na łóżku. - Zgubiłem się.
- Zgubiłeś się? - Parodiował mnie Jamie. - A można wiedzieć gdzie?
- Jakbym wiedział gdzie, to bym nie błądził po okolicy jak ostatni osioł! - Wściekłem się.
- A gdzie twój dobry humorek? Też się zgubił?
- To jakieś przesłuchanie jest? - Zwróciłem mu uwagę. - Zgubiłem się, a telefon się zrąbał i nie mogłem do nikogo zadzwonić!
- Taa... - Jamie znowu swoje... - Pokaż ten telefon.
- Zostawiłem w spodniach, w łazience. - Mruknąłem nie patrząc na nich.
- Masz. - Diana postawiła niewielką torbę przy łóżku. - Twoje zakupy.
- Dzięki. - Uśmiechnąłem się do niej. - Naprawdę chciałem do was wrócić, ale się zgubiłem... Słowo! A poza tym pytałem taksówkarza o drogę, ale... - Urwałem.
- Ale? - Matt czekał na dalszą część wypowiedzi.
- Ale... - Myśl, myśl! - Powiedział, że na każdym budynku jest napisana nazwa ulicy i odjechał. - Uf, wybrnąłem z tego.
- Albo kłamiesz, albo masz nierówno pod sufitem. - Jamie wrócił do pokoju z moim telefonem. - Wszystko działa.
- Jak to?! - Zdziwiłem się. - Musicie mi wierzyć...
- Ja ci wierzę. - Dave stanął po mojej stronie. - Jak do niego dzwoniłem to odezwała się poczta głosowa. A z tego co wiem, Alex zawsze odbiera telefon. Prawda?
- Prawda... - Wszyscy się z nim zgodzili.
Zaczęli wychodzić z pokoju. Jako ostatni mój kuzyn. Zatrzymał się na chwilę.
- Widzimy się jutro na śniadaniu. Pamiętaj, jest o dziewiątej. - Powiedział, po czym zamknął za sobą drzwi.
W pokoju znowu zrobiło się pusto i cicho... Pierniczę! Nie zażywam tych leków. Po nich tylko wyglądam jakbym brał. A nie chcę tak wyglądać. Nie chcę skończyć jak co poniektórzy znani muzycy, którzy zaćpali się na śmierć...

czwartek, 28 sierpnia 2014

|98|. Diana

Nie zauważyłam chwili, kiedy zaczęliśmy śpiewać. Pasażerowie przysłuchiwali się nam. Wiem, że nie mam jakiegoś ultra-pięknego głosu, ale każdy mówił, że umiem śpiewać.
- Ekhm... - Alex nachylił się nad nami.
Przez chwilę spojrzeliśmy na niego z Davidem i nagle wybuchnęliśmy śmiechem.

Patrzyłam w wyświetlacz telefonu, a Damien wciąż nie odbierał. Mój eks, a w zasadzie przyszły eks, o którym mimo wszystko myślałam. Nie wiedziałam skąd ta myśl, żeby się z nim rozstać, ale po prostu nie potrafiłam tak grać. Kochałam Alexa, mimo wszystko.
Mój przyjaciel, który poszedł po szklankę wody, jeszcze nie przyszedł.
Ciekawe, czy w ogóle wróci?

Po zameldowaniu w hotelu wybrałam się z całą kapelą do pasażu handlowego. Chłopcy od razu polecieli do sklepu muzycznego, więc stałam obok Alexa, trzymając go za rękę i przebierałam w płytach Guns n' Roses.
- Dobra! - Krzyknęłam, kiedy oni już wyszli - to teraz prawdziwe zakupy!
- Prawdziwe? - Matt usiadł na ławce - to ja tu poczekam.
- Nope. - Chwyciłam go za rękę i zaczęłam ciągnąć, a reszta poszła za nami. - Więc, czas wam kupić nowe ciuchy.
- Ja lubię swoje - Jamie się naburmuszył.
- Wasze są wytarte i sprane - skrzywiłam się, a oni mimowolnie przyznali mi rację.
- No więc - pokazałam im design'erski sklep głównie z skórzanymi kurtkami i dodatkami. Były też normalne ciuchy. Od razu ściągnęłam z wieszaków mnóstwo kurtek i podałam je chłopakom, po czym skierowałam ich do przymierzalni. Sama wybrałam Botki z kolcami, długie, czarne, poszarpane jeans'y i czarną katanę a do tego białą bokserkę. Od razu poszłam do kasy, bez przymierzania - znałam ten sklep i jego właściciela, więc wiedziałam że rozmiarówka jest okay, a jakby co mogę wszystko zwrócić.
Po chwili wyszli oni z przymierzalni w nowych kurtkach i spodniach, które im wcisnęłam.
- Alex ma idealną...  - mówiłam do siebie. - I Dave też, ale reszta nie... Nick, nie za duże te spodnie?
- Może trochę...
- Dobra, to wy dwaj bierzecie kurtki a reszta spodnie, Nick - o rozmiar mniejsze.
- Te, Pani Stylistko - Alex podszedł do mnie i mnie pocałował.
- Bez gadania, teraz coś na elegancko - powiedziałam lekko i zaczęłam przeglądać ubrania.

Po zakupach od razu przebrani poszliśmy do jakiegoś baru, odstresować się. Mieliśmy iść do klubu, ale ze względu na Davida, zrezygnowaliśmy z tego pomysłu.
Znaleźliśmy dość fajną knajpkę. Mężczyźni są jak dzieci. Pominę fakt, że Nick, Dave i Matt łączyli słomki do napojów w konkursie "Kto zrobi dłuższą", zaś Jamie i Alex siedzieli obrażeni. Jeden na drugiego.
- O co się pokłóciliście? - Zapytałam w końcu, bo inaczej siedzieli by tak do jutra.
- O nic. - Jamie odwrócił wzrok patrząc na przechodzącą obok naszego stolika kelnerkę.
- Alex? - Zwróciłam się do mężczyzny siedzącego naprzeciwko mnie.
- Bo... - Myślał nad odpowiedzią. - Bo chcę iść zapalić, a on mi nie pozwala. A jak powiedziałem, że zapalę tutaj, to wyrwał mi paczkę i wyrzucił do śmieci.
- I dobrze zrobił. - Skwitowałam.
- No nie... Ty też po jego stronie?! - Załamał się podpierając ręką głowę. - Muszę wyjść... - Jego głos brzmiał coraz bardziej rozpaczliwie.
- To idź... - Jamie przewrócił oczami. - Nic ani nikt cię nie trzyma. Droga wolna!
- Zaraz wracam. - Wstał od stolika, przeszedł za krzesłem Jamie'go i pokierował się do wyjścia.
- Też zauważyłaś, że od wczoraj coś go nosi? - Jamie zniżył głos.
- Co masz przez to na myśli? - Podobnie jak on pochyliłam się nad stolikiem.
- No... Skąd on ma tyle energii? Zazwyczaj jest zmęczony i marudzi... A teraz?
- Nie wiem. - Odparłam szczerze.
Czekaliśmy już z godzinę na zamówione przekąski i drinki i chyba się nie doczekamy. Razem z chłopakami stwierdziłam, że wyjdziemy stamtąd i wrócimy do hotelu. Właśnie... Tu hotel podobał mi się dużo bardziej niż w Toronto. 

środa, 27 sierpnia 2014

|97|. David

<br/><a href="http://files.tinypic.pl/i/00566/p094zac6y1nw.jpg" target="_blank">Zobacz oryginalne zdjęcie</a>Niewyjaśnione jest to dlaczego tu nie ma światła. Skradam się po ciemnym korytarzu mijając stół bilardowy. Nagle słyszę za sobą jakiś szmer. Odwracam się i rozglądam. Nic praktycznie nie widać w tej ciemności! Kroki... Te kroki są coraz głośniejsze... Ktoś niespodziewanie chwyta mnie za ramię. Spoglądam na niego z przerażeniem. To Drake. Myślałem, że udało mi się od niego zwiać raz na zawsze... Widocznie się myliłem. "Zabij go" - Mówiła kobieta, która wyszła zza niego. To Harriet. Od początku wiedziałem! I on i mój ojciec... Oni chcą mnie zabić! To paranoja... Wyrywam się mu i biegnę na oślep. Widzę dwa niewyraźne światła w oddali. Zbliżają się. Wkrótce jestem w stanie dostrzec, że to reflektory samochodu. Kierowca gwałtownie hamuje i wysiada. To ten co prawie mnie potrącił przy parku! Jestem w pułapce... Z jednej strony Drake, z drugiej ten kierowca... Słychać kogoś jeszcze. Odwracam się. To on. Mój ojciec.

Otwieram oczy. Całe szczęście, że samolot wpadł w turbulencje... Inaczej bym się nie obudził z tego koszmaru. Mam już ich po dziurki w nosie. Chcę chociaż jedną noc normalnie śnić! Ta nocna mara niszczy moją psychikę coraz bardziej, i bardziej... Odwracam głowę patrząc na siedzenia z tyłu. Matt i Nick śpią. Przede mną Alex i Jamie też śpią. Gdzie poszła Diana? Obok mnie puste siedzenie. Przecież podczas turbulencji nie można wstawać... Rozglądnąłem się czy nie ma jakiejś stewardessy i dyskretnie odpiąłem pas. Wstałem i poszedłem w stronę toalet. Wiedziałem, gdzie jej szukać. Siedziała na niskim stołeczku a obok niej stała stewardessa z szklanką wody.
- Diana? - Kobiety spojrzały na mnie. - Stało się coś?
- Dave... - Uśmiechnęła się. Była blada. - Po prostu źle znoszę latanie samolotem.
- Alex wie? - Kucnąłem przed nią.
- Nie, nie chciałam go budzić. Śpi jak dziecko. - Przyglądnęła mi się dokładniej. - Chcesz? - Wskazała na szklankę trzymaną teraz przez siebie.
- Chętnie... - Wziąłem i wypiłem kilka łyków zimnej wody.
- Coś nie tak? - Spytała, a stewardessa odeszła.
- Wiesz... Te koszmary... One mnie kiedyś wykończą.
- Może powinieneś z tym iść do... Psychologa? - Widziałem jak z trudem powstrzymała się od powiedzenia: Psychiatry.
- Nie wiem. - Wstałem rozprostowując nogi. - Idziesz? - Wyciągnąłem do niej rękę.
Pomogłem jej wstać, i razem wróciliśmy na nasze siedzenia. Alex już nie spał. Wstał gwałtownie i podszedł do nas. Przyglądał mi się chwilę.
- Kręgle? - Zapytał pochylając się, żeby nie uderzyć głową o niższy sufit nad siedzeniami.
- Jakie znowu kręgle? - Zdziwiłem się.
- No... Jak będziemy na miejscu to pójdziemy na kręgle?
- Coś tak wyskoczył z propozycją jak Filip z konopi? - Skrzywiłem się patrząc na niego.
- A co, nie można? - Zasmucił się.
Zauważyłem, że w ręce trzyma telefon. Z tej samej ręki zwisają też słuchawki. Wyrwałem mu urządzenie z ręki i spojrzałem na wyświetlacz: The Beatles.
- Nie wiedziałem, że słuchasz Beatlesów. - Powiedziałem z uznaniem.
- Świetny zespół! - Zachwycił się. - Inspirujemy się ich niektórymi utworami, tak samo Miles. Owszem, mamy własny styl, ale zapożyczamy od nich wariactwo. Poza tym miałem zaszczyt i przyjemność śpiewać kiedyś na koncercie ich piosenkę.
- Jaką? - Włożyłem jedną słuchawkę do ucha, żeby zobaczyć jaka aktualnie idzie piosenka.
- "All My Loving" - Spojrzał na Dianę, a ona uśmiechnęła się.
- Ciekawe... - Pokiwałem powoli głową. - Mogę? - Wskazałem na telefon.
- Jasne, słuchaj sobie. - Alex z uśmiechem na twarzy wrócił na swoje miejsce w równie żywy sposób.
- Co mu odbiło? - Diana szepnęła do mnie zanim założyłem drugą słuchawkę.
- Nie wiem. Od rana się tak zachowuje. Jest jakby... Szczęśliwszy? Żywszy? Eh... Nie nadążam za nim.
- Dziwne. - Pomyślała chwilę. - Daj jedną słuchawkę.
- Okay, masz.
Siedzieliśmy w ciszy słuchając kolejnych piosenek Beatlesów. Aktualnie szło "Yellow Submarine". Utwór moim zdaniem wesoły... Świetny! Wsłuchałem się dokładnie w tekst uśmiechając się do siebie.

"In the town when I was born
lived a man, who sailed to sea
and he told us of his life,
in the land of submarines.
So we sailed on to the sun,
till we found the sea of green
and we live beneath the waves
in our yellow submarine.

We all live in a yellow submarine,
yellow submarine,
yellow submarine"

wtorek, 26 sierpnia 2014

|96|. Alex

Mam dość. Padam ze zmęczenia po dzisiejszym koncercie. Jedyne dobre co z tego wyniosłem to to, że miło było widzieć jak Dave się uśmiecha. Dawno go nie widziałem w takim stanie. Dobrze też, bo pomógł nam i organizatorom ogarnąć całą aparaturę po występie. Trzeba było poskładać wszystko i przygotować do transportu. Przecież następnym przystankiem jest Filadelfia. Muszę przyznać, że Stany Zjednoczone mnie nie kręcą. Wolę więcej spokoju tak jak w Kanadzie. No... Z tym spokojem to się umówmy. Na pech Davida musiał spotkać tu tyle złego... Ale jutro już nas tu nie będzie. Tak przynajmniej mówi Jamie. On to jest świetnym logistykiem. Zawsze wszystko szybko ogarnia. Mieliśmy pierwszy koncert w Kanadzie grać dopiero za pięć dni. Wszystko się przesunęło. Pogoda się poprawiła, choć prognozy były jednoznaczne - miało lać. I to równo. A teraz? Teraz przebrany stoję przed hotelem i patrzę, jak Nick ustala z kierowcą to, że ma po nas jutro przyjechać i zawieźć na lotnisko. Sprzęt poleci jeszcze dzisiaj. Odwracam wzrok. Widzę za sobą jak Diana rozmawia z Dave'm, Jamie'm i Matt'em. Podchodzę do nich i słucham o czym rozmawiają. Po chwili jakby mnie zauważają i milkną. Trzymają, trzymają aż nagle wybuchają śmiechem. Dlaczego?
- Co was tak bawi? - Skrzywiłem się.
- Nie, nic. Nie zrozumiesz... - Matt ociera łzy.
- Taa, jasne. - Przewróciłem oczami, czego nie było widać gdyż miałem okulary.
Odwróciłem się słysząc za sobą kroki. Nick powoli dołączał do nas.
- Załatwione. Jutro będziemy mieć transport. - Zawiadomił nas z uśmiechem na twarzy. - Co? - Zapytał widząc, jak wszyscy prócz mnie znowu wybuchają śmiechem.
- Nie przejmuj się, mają głupawkę. - Wytłumaczyłem przyjacielowi. - Moglibyście nam wytłumaczyć z czego się śmiejecie?
- Z tego. - Matt przekazuje mi swój telefon, wciąż się śmiejąc.
- Ej... Myślałem, że już o tym zapomnieliście... - Sam nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem.
- Mieliśmy zapomnieć jak przebrałeś się za pralkę? Nigdy!
- Widzę, że ty się ubawiłeś najbardziej. - Skierowałem do Dave'a.
- Tak... Nigdy wcześniej tego nie widziałem... - Pomyślał chwilę. - Jakie miałeś programy?
- Hm, miałem na przykład program... Dorwania wrednego kuzyna! - Złapałem go i poczochrałem włosy.
- A! Puść mnie! - Śmiał się.
- Słyszałam, że jutro lecimy do Filadelfii. - Wtrąciła się Diana.
- Lecisz z nami? - Miałem wrażenie, że się przesłyszałem. - Super!
- Lecę, lecę. - Zaczęła iść w stronę wejścia do hotelu. - Do zobaczenia później.
- Gdzie idziesz? - Zaciekawiłem się.
- Zacząć się powoli pakować. - Odparła z uśmiechem.
- Czekaj... - Podszedłem do niej zostawiając przyjaciół za sobą. - Wybrałabyś się gdzieś później ze mną?
- A gdzie? - Szliśmy już razem po schodach.
- Może do jakiegoś klubu?
- Z Dave'm? - Spytała cicho, jakby mógł usłyszeć.
- Nie... Sami. Przecież on jest dorosły to po pierwsze, po drugie nie potrzebuje niańki, a po trzecie...
- Po trzecie ma już chyba dość klubów w tym mieście. - Dokończyła za mnie.
- Dai... - Zatrzymałem ją. - Co z... Operacją?
- Wszystko pod kontrolą. - Odwróciła wzrok. - Naprawdę.
- Gdybyś tylko potrzebowała pomocy to... Wiesz gdzie mnie szukać.
- Dzięki. - Otworzyła drzwi od swojego pokoju.
- To o której po ciebie przyjść?
- Około dziewiętnastej?
- Za godzinę? - Dopytałem patrząc na godzinę w telefonie.
- Tak. To cześć. - Weszła do pokoju zamykając za sobą drzwi.
- Cześć... - Powiedziałem już bardziej do siebie niż do kogoś innego. Byłem sam na korytarzu.
Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Tracąc czucie w nogach łapałem się stoliczka stojącego za mną. W sumie niewiele mi to pomogło. Przewróciłem się wraz z stoliczkiem, a wazon znajdujący się na nim roztrzaskał się o podłogę. Odłamki szkła poharatały moją rękę. Zawyłem z bólu, który przeszywał moją klatkę piersiową. Może to przez papierosy? Lekarz mówił, żebym nie palił po operacji. Nie posłuchałem go.
Poczułem jak ktoś klepie mnie po policzku. Ocknąłem się widząc jakiegoś mężczyznę.
- Halo, proszę pana!
- Co ja? O co chodzi? - Mrużyłem oczy, światło na korytarzu raziło mnie.
- Proszę to zażyć. - Wcisnął mi jakąś tabletkę w dłoń.
- Ale czym popiję...?
- Proszę to dać pod język. - Nieznajomy dawał instrukcję.
- Co to jest?
- Lekarstwo. - Zapewnił.
Ból był tak silny, że posłuchałem go i dałem tą tabletkę pod język. Była cholernie gorzka... Po kilku minutach poczułem, jak wracam do życia.
- Pomóc ci wstać? - Podał mi rękę. - Jak coś to jestem Andy.
- Alex. - Przedstawiłem się stojąc już na własnych nogach. - Co mi dałeś, że pomogło praktycznie od razu?
- Ziołowy lek. - Wyjął tego więcej z kieszeni. - Chcesz?
- A ile mam ci za to zapłacić? - Zacząłem szukać portfela.
- Nic. Masz. - Wyciągnął dwa listki. - Jak na początek dwadzieścia tabletek. Jedna rano codziennie i będziesz zdrów jak ryba.
- Jaki to ma skład? - Przyglądnąłem się ubogiemu opakowaniu.
- Nie produkuję tego, więc nie wiem. - Uśmiechnął się. - Kolega się tym zajmuje.
- Mhm. - Zastanawiałem się co zrobić.
- Bierzesz, czy nie?
- Biorę... Ale jak mi coś po nich będzie to...
- To tu masz do mnie kontakt. - Podał wizytówkę. - Dzwoń jak coś. Gdybyś chciał więcej...
- Tylko, że ja nie jestem stąd. - Wzdychnąłem.
- A skąd?
- Z Anglii. - Byłem już gotów mu oddać te pastylki.
- A konkretniej?
- Z Sheffield. High Green. To znaczy... Teraz mieszkam w centrum...
- Luz! Mam kolegę w High Green. - Poklepał mnie po ramieniu. - Jak coś to masz tu do niego numer. - Wyjął długopis z kieszeni i napisał numer na odwrocie swojej wizytówki, którą wcześniej sprytnie mi wyrwał.
- Dzięki. - Odebrałem ponownie karteczkę. - Akurat jutro stąd wylatuję...
- Trasa? - Założył ręce na piersi i zaczął się baczniej przyglądać.
- Yyy, tak. Skąd wiesz?
- Mieszkam w tym hotelu praktycznie odkąd wy tu jesteście. Znam was... Arctic...
- Arctic Monkeys. - Uśmiechnąłem się.
- Zabawna nazwa. - Parsknął śmiechem. - Kto ją wymyślił?
- Właściwie to... Ja, ale wiesz... Inni musieli to zaakceptować albo odrzucić.
- Rozumiem. To w takim razie szerokiej przestrzeni powietrznej jutro życzę. - Zasalutował, co wydawało mi się śmieszne.
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc... I... - Uniosłem tabletki trzymane w ręce.
- Drobiazg. Cześć. - Machnął ręką i poszedł korytarzem do końca znikając mi z pola widzenia.
Znowu zostałem sam. Wracając do pokoju myślałem o tych niby ziołowych tabletkach. Ile w tym prawdy, że leczą? Cóż... Skoro mi je dał na spróbowanie, to czemu nie skorzystać?

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

|95|. David

- Puść go rozumiesz! Zostaw! - Harriet odciągała ode mnie Drake'a. Przynajmniej się starała.
Ten psychol przygwoździł mnie do ściany i zbliżył twarz do mojej.
- Mało ci? - Szepnął. - Ostatnia nauka nie dotarła do ciebie? Tak? - Wziął zamach.
- Czekaj! - Udało mi się go zatrzymać by nie uderzał. - Chciałem z nią tylko porozmawiać...
- Porozmawiać? - Wściekł się jeszcze bardziej. To był zły pomysł. - Trzymanie za ręce nazywasz rozmową?! Nie dociera do ciebie, że to teraz moja dziewczyna?!
- Dociera, dociera. - Odparłem pospiesznie. - Ale zrozum, że ona nie jest rzeczą! Nie należy do nikogo.
- Ty gnido! - Zaczął mnie szarpać przewracając na chodnik.
Ludzie przechodzący obok nie zwracali uwagi. Widocznie bójki w ich okolicy były normą.
- Oduczysz się raz na zawsze trzymać z daleka od mojej dziewczyny! - Rzucił się na mnie okładając mnie pięściami.
Nie mogłem sobie poradzić. Znowu. Próbowałem chronić twarz.
- Ekhm... - Ktoś przyglądający się nam postanowił się wtrącić.
- Co jest? - Drake przestał mnie uderzać patrząc na mężczyznę stojącego za nami.
- Mógłby go pan zostawić z łaski swojej? - Pokazał ostentacyjnie telefon. - Już mam wykręcony numer na policję.
- Okay, okay. - Podniósł się unosząc ręce w obronnym geście. - Bez takich...
- Wiesz co? - Zbliżył się do Drake'a. - Spieprzaj stąd puki mam ochotę z tobą rozmawiać, bo za chwilę może być nieciekawie. - Zza zakrętu wyszło jeszcze trzech innych mężczyzn.
- Pamiętaj. - Drake pogroził mi palcem. - Spróbuj się do niej zbliżyć, a...
- A? - Matt podszedł do niego mierząc go wzrokiem. - Nie słyszałeś chyba mojego przyjaciela... Spieprzaj! Już!
Harriet niewiele myśląc pobiegła za oddalającym się Drake'm. Alex podał mi dłoń pomagając mi wstać.
- Dzięki. - Przetarłem wierzchem dłoni nos.
- Leci ci krew? - Jamie podszedł bliżej. Tak samo Nick.
- Tylko troszkę. - Uśmiechnąłem się. - Przyszliście w samą porę... Skąd wiedzieliście?
- Myślisz, że się nie domyśliłem? Wiedziałem, że twoje wyjście na miasto równa się kłopoty. - Kuzyn puścił do mnie oczko, co jeszcze bardziej postawiło mnie na duchu.
- Wiesz jak cię szukał? - Nick wychylił się zza Jamie'go.
- Rodzina musi o siebie dbać. - Alex objął mnie ręką. - Chodź, wracajmy.
Posłuchałem go kiwając głową. Wszyscy razem w piątkę poszliśmy w kierunku hotelu.


- Widziałeś gdzieś mój dowód osobisty? - Siedziałem przy stole, zaś Alex przewracał wszystkie graty w pokoju. - Proszę... Powiedz, że widziałeś...
- Nie, nie widziałem. - Zacząłem się śmiać, widząc jaki jest spięty.
- Co cię tak bawi? - Zapytał rozpaczliwie.
Tego dnia spotkała ich niespodzianka. Rano myślałem, że tylko pójdę porozmawiać z Harriet i resztę popołudnia spędzę w hotelu nie wychodząc z pokoju - właśnie, znalazłem klucz!. Przed godziną do Jamie'go zadzwonili organizatorzy koncertu. Powiedzieli, że dzisiaj mogą zagrać pierwszy. Nie ma co czekać, pogoda się poprawiła. 
Kuzyn padł na podłogę wślizgując się pod łóżko. Długo stamtąd nie wychodził.
- Jest! - Widziałem tylko jego rękę, w której trzymał dowód.
- Dziwne, ale nie myślałem, że stać cię na taki bajzel. - Oceniłem wygląd pokoju po poszukiwaniach dokumentu.
- To nie jest śmieszne... Za półtorej godziny mamy być na drugim końcu miasta, a ja jestem w proszku!
- Nie tylko ty. - Uspokoiłem go. - Diana wie?
- Wie i się szykuje... A ja nie wiem od czego zacząć...
- Od początku. - Parsknąłem.
- Nie pomagasz... - Spojrzał na mnie z ukosa. - A... - Machnął ręką. - Mam to gdzieś, nie przebieram się...
- To idziemy?
- Idziemy!
Przed hotelem czekaliśmy jeszcze chwilę na samochód, który miał nas dowieźć do rozstawionej sceny Kool Haus. Wraz z Alex'em wypatrywaliśmy reszty zespołu. W końcu po dziesięciu minutach pojawili się wszyscy, łącznie z Dianą. Minutę później zza zakrętu wyjechał duży czarny samochód. "Cóż za synchronizacja!" - Pomyślałem. Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy.
Godzinę później znajdowaliśmy się już na terenie ogrodzonym, za sceną. Arctic Monkeys przywitali się z organizatorami. Ja i Diana na końcu. Jakiś miły mężczyzna zaproponował nam miejsca w pobliżu sceny, widząc jak nie mogliśmy się z Dai zdecydować. Stanęliśmy więc przy balustradce oddzielającej scenę od publiczności. Śmialiśmy się widząc jak Alex wraz z Jamie'm latają po scenie jakby zaraz mieli znieść jajko. Okazało się, że nie wiedzą gdzie są ich gitary. 
Po chwili znaleźli zguby, a gdy Alex zobaczył jak się z Dianą z niego nabijamy podniósł gitarę udając, że z niej strzela w naszym kierunku.  
- Masz minę jak płatny zabójca! - Krzyknąłem.
- O to chodzi. - Nadal zgrywał poważnego. - Ofiara musi się bać swojego kata. - Zaśmiał się.
Nie minęło wiele czasu, jak zebrało się za nami ludzi... W życiu tyle nie widziałem! Wypełnili by stadion na luzie, włącznie z murawą. Czekaliśmy aż zespół zacznie grać swój debiutancki kawałek.
Mimo wszystko najbardziej spodobała mi się piosenka "Don't Sit Down 'Cause I've Moved Your Chair".


"Break a mirror, roll the dice
Run with scissors through a chip pan fire fight
Go into business with a grizzly bear
But just don’t sit down cause I’ve moved your chair..."

niedziela, 24 sierpnia 2014

|94|. David

Dzwoni i dzwoni... Spać nie daje! Od jakichś pół godziny mój telefon próbuje mnie zwlec z łóżka. W końcu ulegam temu wkurzającemu dźwiękowi i idę powoli w stronę stołu, na którym leży to dopalające mnie urządzenie.
- Halo? - Odebrałem.
- Dave?! Hej... Z tej strony Harriet. Musimy porozmawiać...
- Serio? - To, że ona do mnie dzwoni nie wywarło na mnie nie wiadomo jakiego wrażenia. - Po co zawracasz mi głowę?
- Obudziłam cię? - Zdziwiła się odpowiadając pytaniem na pytanie.
- Tak. - Usiadłem na łóżku i zacząłem się bawić frędzlem od poduszki. - Co chcesz?
- Pogadać...
- To już wiem. - Byłem coraz bardziej zniecierpliwiony.
- Spotkać się. Chcę się z tobą spotkać, żeby wyjaśnić sobie pewne rzeczy...
- Jakby ci to powiedzieć? Wczoraj z twoim chłopakiem wyjaśniliśmy sobie wystarczająco dużo. A właściwie to on wyjaśnił mi więcej niż powinien.
- To znaczy? - Ona o niczym nie wie?!
- Ten kretyn ci się nie przyznał, że o mało mnie nie zabił? A może zapomniał się pochwalić? Posłuchaj mnie teraz uważnie - związałaś się z kryminalistą. - Ostro podkreśliłem ostatnie słowo.
- Nie możliwe... Co ci zrobił?
- Możliwe, możliwe. - Zaśmiałem się gorzko. - Czy to ważne? Nie chcę o tym rozmawiać.
- Przyjdę dzisiaj do ciebie do hotelu i pogadamy. Okay?
- Jesteś pewna że to dobry pomysł? - Przypomniały mi się słowa Drake'a: "To jeszcze nie koniec".
- Tak.
- Dobra... To za ile będziesz?
- Już tu jestem. Dlatego do ciebie dzwonię.
- A co tu robisz?
- Przejeżdżałam autobusem i pomyślałam, że upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Byłam na zakupach.
- Aha... Dobra, to zejdę na dół do ciebie.
- Czekam przed wejściem, do zobaczenia.
Rozłączyłem się. Patrząc pusto na stojącą przede mną szafę nie wiedziałem co zrobić. Jeżeli Drake się dowie o tym spotkaniu to urwie mi łeb. Ten koleś jest niesamowicie zazdrosny o Harriet. Niepotrzebnie... Bo straciłem zainteresowanie nią po tym, jak odeszła. Wstałem i otworzyłem szafę. Nie wierząc własnym oczom wyjąłem z niej kapelusz, który zauważyłem jako pierwszy. To nie moje ciuchy, to nie moja szafa, to nie mój pokój! Wtedy olśniło mnie. Ubiegłej nocy rozmawiałem tu z Dianą. To jej pokój. Wiem co tu robiłem. Zgubiłem klucz do własnego pokoju. Nie zastanawiając się ni chwili dłużej wyszedłem i zamknąłem za sobą drzwi. Schodząc po schodach widziałem Alexa z Matt'em stojących przy basenie. Wyszedłem do nich witając się.
- Hej, nie wiesz gdzie jest Diana? Chciałem jej oddać klucz...
- Cześć kuzynie! - Alex miał dobry humor. - Dzisiaj już lepiej wyglądasz. - Patrzył na moją szyję. - To zejdzie, nie martw się.
- Żeby to było moim zmartwieniem... - Poskrobałem się po głowie.
- Eh... Daj ten klucz, wiem gdzie jest Dai. - Wyciągnął rękę.
- U ciebie? - Uśmiechnąłem się dając breloczek z kluczem do jego dłoni.
- Będzie weselicho! - Zaszczebiotał Matt.
- Zamknij się. - Alex od razu go uciszył.
- Hm, to ja już może pójdę. - Zacząłem się cofać w stronę budynku.
Wróciłem na hol i pokierowałem się w stronę głównego wejścia do hotelu. Mijając recepcję jakaś kobieta posłała mi uśmiech. Odpowiedziałem jej tym samym i otwierając duże drzwi zauważyłem Harriet opierającą się o barierkę.
- Idziemy? - Zapytała jak tylko podszedłem do niej.
- Gdzie?
- Na spacer. - Chwyciła mnie za rękę, jak dawniej. - Chodź.
Nie miałem wyjścia. Poszliśmy jakąś uliczką w stronę centrum miasta. Rozmawialiśmy o zaistniałem sytuacji - wczoraj w barze między mną a Drake'm - i o nas. Gdy tak trzymała mnie za rękę i nie puszczała... To było cudowne. Niespodziewanie zadzwonił mi telefon.
- Halo?
- Cześć Dave! Kopę lat! - Miles, tryskał energią.
- Ja wiem czy aż tak "Kopę"? - Zaśmiałem się.
- Oj, tam. Dzwonię do ciebie, żeby ci przekazać dobrą i złą wiadomość. Która najpierw?
- Może ta dobra? - Zaproponowałem.
- Więc... Perkusista zgodził się zagrać z nami tegoroczną trasę koncertową. A ta zła...
- Że ja odpadam.
- Nie jesteś zły?
- No coś ty... - Zobaczyłem znajomą postać idącą z naprzeciwka. - Muszę kończyć... Oddzwonię...
Drake stanął naprzeciwko nas. To się nie skończy dobrze...

sobota, 23 sierpnia 2014

|93|. Alex

Dai próbowała przejść obok mnie ale skutecznie jej to uniemożliwiłem. Odbijałem się od ścian w ciasnym korytarzu torując jej drogę.
- Przepuścisz mnie w końcu, czy mam użyć bardziej drastycznych metod? - Zaczęła się śmiać a razem z nią ja.
- Hm, a jakie to metody? - Przymrużyłem oczy patrząc na nią.
- Zsuń się Alexandrze! - Powiedziała władczym tonem.
- Ej... Wiesz, że nie lubię jak się tak do mnie mówi. - Udawałem obrażonego dalej nie zmieniając swojej pozycji. - Ciesz się, że nie mam kilku imion bo trochę by ci zajęło ich mówienie.
- Alex... - Westchnęła. - Zechcesz ruszyć swoje łaskawe cztery litery i...
- I? No właśnie... I? - Pytałem zaczepnie.
- Nie mam do ciebie sił. - Rozbawiona przewróciła oczami.
- Pójdźmy na pewien układ. - Teraz to ja miałem głos w tej sprawie. - Przepuszczę cię pod jednym warunkiem.
- Już się zaczynam bać. - Poprawiła swoje włosy i ustawiła się jakby gotowa do ataku.
- Udostępnię ci mój pokój. - Uśmiechnąłem się.
- A ty gdzie będziesz spał? - Cała ta sytuacja zaczynała się robić zabawna. Przygryzła dolną wargę wyczekując mojej odpowiedzi.
- Z tobą. - Odparłem jakby nigdy nic. - Jakieś przeciwwskazania?
- Jesteś podpity. - Jej głos zabrzmiał nieco melodyjnie.
- Toś ty taka?! - Ugiąłem nieco nogi w kolanach i chwyciłem ją tak jak ja to nazywam: chwytem przenoszenia panny młodej przez próg.
- Puść mnie! - Nasze śmiechy obijały się echem po korytarzu.
Niosłem ją w stronę mojego pokoju z trudem utrzymując równowagę.
- Nie wierć się! - Sapnąłem wspinając się po schodach. - Bo cię wyrzucę przez barierkę.
- Nie! - Wyraźnie słabła.
Gdy dotarliśmy do mojego pokoju już zupełnie nie miała siły się szamotać. Weszła na własnych nogach po tym jak postawiłem ją przed drzwiami pokoju.
- Więc. - Zaczęła, przestawiając poduszki na łóżku. - To moja połowa. - Wskazała na część z większą ilością poduszek. - A to twoja. - Moja połowa łóżka miała tylko jedną płaską poduszę.
- Tego już za wiele! - Parsknąłem śmiechem.
Podjąłem próbę przerzucenia kilku poduszek, żeby było po równo. Niestety bez większych rezultatów. Po kilku minutach wraz z Dianą zachowywaliśmy się jak dzieci. Wyrywaliśmy sobie najlepszą i najmiększą poduszkę. Dałem za wygraną puszczając poduszkę. Dai opadła plecami na łóżko.
- I co teraz? - Mruknąłem nachylając się nad nią.
- Wygrałam, więc twoje zdanie się nie liczy... - Wyszczerzyła swoje śnieżnobiałe zęby.
- Jesteś pewna? - Zbliżyłem się do jej twarzy tak, że moje włosy muskały ją po czole.
- Łaskoczesz! - Roześmiana próbowała mnie odepchnąć. - Idź do fryzjera!
- A może mi się nie chce? - Pocałowałem ją w usta.
Nie protestowała. I całe szczęście. Brakowało mi jej. Przez tą chwilę myślałem, że koszmar się już skończył. Ciężko mi było funkcjonować bez niej, w dodatku jak odeszła do Damien'a. Oj... Nie lubimy się z Damien'em. Zawsze nasze zespoły rywalizowały. Zwykle to my wygrywaliśmy z czego byliśmy dumni.
Nim się obejrzałem nie miałem już koszuli.
Diana mówiła coś o fryzjerze... Przecież nie mam długich włosów! Mam takie jak zawsze. W ogóle nigdy nie byłem krótko ścięty... Albo po prostu zapomniała jak wyglądam z bliska. Damien - eh, znowu on - ma krótkie blond włosy. To nas wyróżnia. Ja jestem brunetem, on blondynem. A tak naprawdę wiele nas łączy. Branża? Tak... Zdecydowanie. I coś jeszcze. A właściwie ktoś. Dai.
Zbliżała się czwarta nad ranem. To najbardziej nieprzespana noc w ostatnim czasie. Zwykle kładę się spać po 23:00.


Co mnie zdziwiło z samego rana? Po pierwsze to, że Diana spędziła ze mną noc a teraz śpi obok mnie w łóżku, a po drugie... Słońce! Prognozy na ten tydzień nie były obiecujące, więc myślałem nad tym czy zapowiadana trasa w ogóle się rozpocznie. A tu proszę... Słońce. Wstałem powoli z łóżka. Ucieszył mnie fakt, że nie musiałem się nie wiadomo jak ubierać. Spałem w jeansach co mi się nie zdarza. Po cichu, żeby nie obudzić Dai podszedłem do szafy w celu znalezienia jakiejś koszuli. Wyjąłem jakąś w kratkę, nieco pomiętą i włożyłem na siebie. Zapinając guziki zamknąłem drzwi szafy i spojrzałem na łóżko. Siedziała na nim Diana z nieco zaspanym wzrokiem.
- Dzień dobry, jak się spało? 
- Dobrze, dziękuję. - Miło było zobaczyć jej uśmiech.
- Słuchaj...  Umówiłem się dzisiaj z Matt'em, chciał ze mną pogadać. Więc jak chcesz to zostań tu ile ci się podoba. - Dopiąłem ostatni guzik.
Idąc do drzwi zgarnąłem z komody telefon i dałem go do tylnej kieszeni. Zatrzymałem się w połowie drogi i poszedłem do łazienki się uczesać. Gotowy i wyglądający w miarę przyzwoicie chciałem opuścić pokój. Znowu się zatrzymałem, ale tym razem z innego powodu. Podszedłem do Dai.
- Kocham cię. - Cmoknąłem ją w policzek i wyszedłem.
Schodząc po schodach włożyłem okulary przeciwsłoneczne. Pogoda poprawiła się na taką, o jakiej marzyliśmy na pierwszy koncert. Może zagramy już jutro? Zamyślony wpadłem na Matt'a stojącego przy barierce na parterze.
- Hej, jak tam? - Zapytałem widząc jego minę. - Coś się stało?
- Tak jak wczoraj mówiłem... Musimy pogadać. Jakby ci to powiedzieć... Poprzedniego dnia byliśmy wstawieni i nie było jak...
- Spokojnie. - Przerwałem mu. - Kupię tylko wodę bo inaczej mnie kac wykończy i możemy iść na zewnątrz. 
- Dzięki. - Ucieszył się, że ma z kim porozmawiać. - Też sobie coś kupię.
Podeszliśmy oboje do niewielkiego baru znajdującego się przy recepcji. Kupiliśmy coś do picia i wyszliśmy z budynku. Okrążyliśmy cały hotel aż doszliśmy do basenu na który było bezpośrednie wyjście z którego nie skorzystaliśmy. Woleliśmy się przejść.
- Coś jest nie tak... - Widząc jak nie reaguję na jego rozpoczętą opowieść szturchnął mnie w ramię. - Czemu jesteś taki nieprzytomny?
- Nieprzespana noc. - Skróciłem nie chcąc się rozpowiadać.
- Przez co? - Zdziwił się popijając swój napój.
- Raczej przez kogo. - Uśmiechnąłem się.
- Uuu... Stary! No weź! - Zaśmiał się. - Diana?
- A któż by inny? - Oburzyłem się, jakbym co najmniej sypiał co noc z inną kobietą. 
- Wiedziałem, że do siebie wrócicie. - Zatrzymał się przy basenie. Słońce schowało się za chmurami, przez co zrobiło się nieco chłodniej.
- Jeszcze nie wróciliśmy ale... Wszystko na to wskazuje. Mam wobec niej pewne plany. - Stojąc obok niego bujałem się na stopach to w przód, to w tył.
- Jakie? - Zapytał z ciekawością.
- Myślałem oświadczyć się jej. - Powiedziałem, a serce zaczęło mi bić szybciej.
- Super! Kiedy? Gdzie? - Zasypywał mnie pytaniami.
- Jak skończymy koncerty w Kanadzie i USA. Następny przystanek to Paryż. Miasto zakochanych, no nie? - Coraz bardziej się stresowałem. Ten temat budził we mnie pewne lęki.
- Chcę być świadkiem! - Podniósł rękę jak uczeń chcący zabrać głos. 
- Nieee... - Przekomarzałem się z nim. - Wezmę każdego, tylko nie ciebie. 
- Jak możesz... Po tylu latach przyjaźni... - Odwrócił wzrok. - I tak zostanę świadkiem! - Fuknął.
- Jak sobie chcesz. - Otworzyłem wodę i wypiłem kilka dużych łyków. - To o czym chciałeś pogadać?
- O Breanie. - Uśmiech zszedł z jego twarzy.
- Co z nią nie tak?
- Kombinuje jak koń pod górę... - Teraz to się naprawdę zachmurzył jak niebo nad nami.
- To znaczy?
- Zadzwoniłem do niej, czy doleciała bezpiecznie do domu a ona na to, że "Nie może teraz rozmawiać".
- To przecież o niczym nie świadczy. - Prychnąłem. - Popadasz w paranoję.
- Masz rację. Ale w tle słyszałem jakiś głos.
- Głos? 
- Tak... To był głos mężczyzny...
- Przecież dopiero co się pobraliście. Nie może cię zdradzać! Wyluzuj, zapewne zdawało ci się.
- Tak. Zdawało mi się. - Chciał wierzyć w to, że tak było. Chciał.

piątek, 22 sierpnia 2014

|92|. Diana

Po wygranym meczu 14:15 postanowiliśmy odpocząć w świetlicy - w przestrzennym pokoju ze stołem do ping-ponga i mnóstwem kanap. Rozsiedliśmy się na jednej z nich i zaczęliśmy rozmawiać. Po pięciu minutach zmieniła się rozmowa w wygłupy a następnie w poważną dyskusję o polityce. W którymś momencie poczułam zmęczenie, więc postanowiłam wrócić do pokoju. Przed drzwiami zastałam posiniaczonego Dave'a. Zdziwiłam się, nie powiem. 
- Co tu robisz? - Zapytałam.  
- Możemy porozmawiać? - Jego głos był cichy i zrezygnowany. 
Chłopak opierał się czołem o ścianę, a w jego oczach widać było ból, ale nie tylko. Bez słowa otworzyłam drzwi i wpuściłam go do środka. Usiadł na łóżku, zgarbił się i schował twarz w dłoniach. Usiadłam obok niego i otoczyłam ramieniem, po czym on wtulił się we mnie. Wiedziałam, że teraz tego potrzebował. Sama kiedyś byłam w takiej sytuacji. Po chwili odsunął się i uśmiechnął się ledwo widocznie. 
- Mów - szepnęłam. - Wiem, że potrzebujesz się wygadać. 
- Nawet nie wiem, od czego zacząć - wyznał, jednak zaraz z jego ust popłynęły słowa. 
Opowiadał wszystko około pół-godziny, a ja mogłam poczuć że z każdym słowem czuję się coraz lepiej. Po paru sekundach ciszy pokiwałam lekko głową. 
- I co chcesz z tym zrobić? - Zapytałam. 
- A co mam zrobić - rozłożył bezradnie ręce.
- Po pierwsze, powinieneś zgłosić to na policję. - Wskazałam na niego - sprawdzić w szpitalu, czy wszystko z tobą w porządku i porozmawiać... jak jej tam?
- Harriet.
- No właśnie. Z tą dziewczyną. 
- Sam nie wiem, wszystko mi się miesza. Dai, jesteśmy w innym kraju. - Pokręcił głową. - Tu policja inaczej reaguje na obcokrajowców. 
- No już... - próbowałam wyładować napięcie - a może opowiem ci co dzisiaj mi się przydarzyło? - Dałam mu kuksańca - przeżyłam horror. 
- Gorszy niż ja? 
- Może nie tak bolesny - uśmiechnęłam się lekko i opowiedziałam mu wszystko - ledwo udało mi się minąć las i wyskoczyłam na ulicę. Słyszałam szelest totalnie za sobą, kiedy zobaczyłam Alexa w taksówce. 
- Może to było jakieś... zwierzę? - Zaśmiał się. 
- Może. - Spojrzałam na sufit - a może faktycznie jakiś... zboczeniec?
David położył się na łóżku i podłożył ręce pod głowę. 
- Idę poszukać wody - stwierdziłam i ruszyłam do w stronę nierozpakowanej jeszcze do końca walizki (walały się tam butelki, batony itp), po czym chwyciłam gazowaną. - Chcesz? - Spojrzałam na łóżko, gdzie leżał David, ale ten już spał. Uśmiechnięty.
Roześmiałam się cicho. Położyłam się obok niego, opierając o ścianę plecy i otworzyłam laptopa. Przejrzałam pocztę mailową. Chyba z milion wiadomości od Chantell i trochę od Damiena:

"Przepraszam Dai, naprawdę, zachowałem się jak dupek przez telefon."
"Przepraszam Dai, wyczułem że się wściekłaś za to."
"Przepraszam Dai, naprawdę.
"Przepraszam Dai, powinienem bardziej się tobą zainteresować, ale byłem lekko podpity."
"Przepraszam Dai."

Każda wiadomość zaczynała się tak samo. Nagle przypomniało mi się, jak tuliłam się do Alexa w taksówce, a po chwili jak szliśmy z Damien'em promenadą. Ugh... Wyciągnęłam telefon. 3:02. Wykręciłam numer i wyszłam na korytarz.
- Hej, Dai! - usłyszałam jego głos - tak się cieszę, że zadzwoniłaś, chcę ci tyle powiedzieć...
- Nie musisz, Damien. - Uśmiechnęłam się - wybaczam ci.
- Co za ulga.... - Odetchnął. 
- Jak wrócę, musimy porozmawiać - powiedziałam cicho.
- Coś się stało...?
- Tak jakby... - Schyliłam głowę. 
W tym momencie postanowiłam z nim zerwać, ale nie chciałam przez telefon. Na jutro umówiłam się z Alex'em na spacer po mieście. 
- Diana? - O wilku mowa. Mężczyzna pojawił się w korytarzu.
Pożegnałam się z Damien'em i uśmiechnęłam się do niego.
- Co ty tu robisz o tej porze? - Zdziwił się. 
- David śpi w moim łóżku, więc nie za bardzo mam się gdzie podziać - zaśmiałam się lekko. - Chyba będę musiała wziąć drugi pokój, bo, jak powiedział, zgubił gdzieś klucz.
- To u niego normalne. Chcesz...?
- Co? Nie, nie trzeba - uśmiechnęłam się. - Nie będę się dobrze czuła, śpiąc w pokoju mężczyzny, samej. Chyba po prostu wezmę drugi pokój, jak już mówiłam, albo przejdę się do świetlicy. 

czwartek, 21 sierpnia 2014

|91|. Alex

- Można by szybciej?! Daleko jeszcze?! - Niecierpliwiłem się siedząc na tylnych siedzeniach. Co chwila nerwowo patrzyłem przez szybę obok mnie. Było ciemno, więc za wiele nie widziałem.
- Spokojnie, to nie piekarnia. - Taksówkarz zaczynał już mieć mnie dość. - Już niedaleko.
Tyle co powiedział jak ktoś wybiegł nam przed maskę. Kierowca przyhamował z całej siły prawdopodobnie wgniatając hamulec. - Co pani do cholery wyprawia! - Otworzył szybę i wydarł się na kobietę stojącą przed samochodem.
- Dai... - Szepnąłem i wysiadłem szybko się odpinając z pasów. - Dai! - Powtórzyłem ściskając ją. - Wszystko w porządku? Nic ci nie zrobił... Ten co cię ścigał?
- Żyję. - Uśmiechnęła się blado. - Chcę stąd iść... Jak najszybciej...
- Jasne. - Objąłem ją ręką i zaprowadziłem do taksówki.
Kiedy podałem kierunek taksówkarz ruszył. Diana cały czas siedziała wtulona we mnie. Nie powinna była iść sama w miejsce którego nie zna, w którym była pierwszy raz. Jechaliśmy już powoli, bez pośpiechu. Wszystko było pod kontrolą. Przypomniał mi się Damien. Co by powiedział widząc nas - Dianę i mnie - siedzących na tylnych siedzeniach, tulących się? Wolałby tego nie widzieć. Nie chciałem jej pytać czy nadal z nim jest. Może jest? A może nie? Znowu powróciło uczucie, że bardzo bym chciał by wróciła do mnie.
- Co ty tam w ogóle robiłaś? Do tak późna?
- Powiedzmy, że podziwiałam uroki natury. - Odparła. - Jak tam nagrywanie? - Zmieniła temat, chyba nie chciała o tym rozmawiać.
- Dobrze. - Uśmiechnąłem się. - Słuchaj... Źle z Davidem...
- To znaczy...?
- Ktoś go dzisiaj nieźle stłukł. Skończyliśmy nagrywać po 23:00 i wróciliśmy do hotelu. Tam go znalazłem, został przywieziony przez jakiegoś gościa. Odstawiłem go do pokoju i poszedłem cię szukać... Ale cię nie było...
- A po co mnie szukałeś o tak późnej porze? - Przerwała mi.
- Myślałem, że będziesz potrafiła go przekonać, żeby coś powiedział. Masz na niego dobry wpływ, a milczy jak grób. Wróćmy do tego co mówiłem wcześniej... - Wziąłem głęboki oddech. - Po tym jak cię nie znalazłem postanowiłem wrócić do swojego pokoju i się trochę kimnąć. Wtedy zadzwoniłaś ty... Byłem padnięty, ale wierz mi... Ten telefon postawił mnie na nogi. - Zaśmiałem się gorzko.
- Mhm, a myślałeś, że gdzie jestem?
- Nie otwierałaś, to myślałem, że albo bierzesz prysznic albo szwendasz się po hotelu... Od razu pomyślałem, że Breana odpada bo wyjechała wraz z żoną Nicka i Jamie'go.
- Wiem. Zostałam sama. - Wysiliła się na uśmiech mimo złego humoru. - Mogę porozmawiać z nim jutro.
- Z kim? - Taa, chyba jeszcze do końca nie wytrzeźwiałem...
- Z Dave'm. - Przewróciła oczami uśmiechając się szyderczo.


- Gdzieś ty był o tej porze? Na spacerze? Wyprułeś z hotelu jak rakieta. - Matt siedział z Nickiem przy recepcji. Prawdopodobnie grali w piłkarzyki.
- Tak, na spacerze. - Objąłem Dianę stojącą obok mnie. - Graliście? - Wskazałem na piłkarzyki.
- Tak. Udało mi się ograć Matta 10:3. - Nick z dumną miną rozłożył się wygodniej na fotelu. - Kiepski z ciebie piłkarz bracie. - Powiedział zaczepnie.
- Daj mi spokój. - Matt prychnął odwracając się ostentacyjnie plecami do przyjaciela na znak obrazy. - I jak było na spacerze? - Zwrócił się do mnie.
- Ciemno. - Nocna historia w pigułce. 
- A tak serio? - Spoważniał.
- A tak serio to Diana się zgubiła i musiałem jechać jej szukać. - Skłamałem, choć coś w tym było...
- Może jej kup mapę? - Mrugnął do niej żartując.
- Widziałeś może Dave'a? - Teraz to ja zapytałem poważnie. 
- Nieee... A co z nim nie tak?
- Nic. Rozumiem, że nie wychodził od siebie z pokoju?
- Jak widać nie.
- Rozegrasz z nami partyjkę? - Do głosu doszedł Nick.
- Przykro mi... Muszę pogadać z moim zwariowanym kuzynem. - Odkaszlnąłem znacząco.
- To ja cię mogę zastąpić. - Diana rozumiejąc mój znak zgłosiła się na ochotnika. 
- Świetnie! - Nick zerwał się z fotela jak pokopany prądem. - Idziecie? - Spytał patrząc na Matta i Dianę.
- Idziemy. - Matt powoli wstał z fotela i wraz z Dianą poszli grać. 
Zatrzymując się na schodach popatrzyłem jeszcze w ich kierunku. Piłkarzyki. Diana i Matt kontra Nick. Ciekawe kto wygra? Pokręciłem głową i ruszyłem przed siebie po schodach. Skoro Matt mówił, że nie widział Dave'a, to znaczy, że musi siedzieć w swoim pokoju. Zapukałem lekko. Nic. Nacisnąłem klamkę, drzwi nie były zamknięte. Wchodząc do pokoju zastałem kuzyna siedzącego na swoim łóżku po turecku. Przed sobą miał karty, prawdopodobnie układał pasjansa. 
- I jak ci idzie? - Chciałem zwrócić jego uwagę na siebie. 
Nie odpowiedział. Wzrok miał nadal wlepiony w te swoje karty.
- Dave... - Wzdychnąłem siadając naprzeciwko niego.
- Zejdź. - Mruknął tak cicho, że ledwie dosłyszałem co powiedział.
- Okay. - Uniosłem ręce w obronnym geście szybko wstając z jego łóżka. - On ci to zrobił? - Wskazałem na jego szyję. - Ten nowy chłopak Harriet? 
- Nie. - Schylił głowę krzywiąc się. Szyja go nadal bolała.
- Powiedz mi prawdę. - Mówiłem spokojnie. - To był on.
- Możemy porozmawiać o tym jutro? Jest już bardzo późno, a ja jestem zmęczony. - Szeptał, jakby się bał, że ktoś go usłyszy i wykorzysta jego słowa przeciwko niemu. 
- Dave... Ja chcę ci pomóc...
- Nie chcę twojej zakichanej pomocy. - Burknął. Nie podnosił głosu, widocznie nie dał rady.
- Stary... - Kucnąłem przyj ego łóżku tak, że udawało mi się patrzyć w jego oczy. - On mógł cię zabić. Z tego co widzę dusił cię... Czym ci to zrobił?
- Paskiem... Moim paskiem... I wiesz co? Dobrze by było jakby to zrobił. Dla kogo mam niby żyć? Dla znęcającego się ojca czy ludzi, których pierwsze co widzę w życiu i już chcą mnie zabić? 
- Spokojnie. 
- Zostaw to. - Syknął widząc jak przesuwam jego karty. - Wyjdź.
- Dave...
- Wyjdź. Natychmiast! - Spojrzał na mnie wściekły.
- Dobranoc... Nie rób głupstw... Jutro porozmawiamy.
- Won! - Gdy stałem już przy drzwiach krzyknął, co go pewnie dużo kosztowało.
Ma rację. Jest już bardzo późno. A właściwie już jest to jutro... Na zewnątrz powoli robiło się jasno. Czas się zdrzemnąć. 

środa, 20 sierpnia 2014

|90|. Diana

Siedziałam nad hotelowym basenem, uśmiechając się do siebie. Odchyliłam głowę po czym zamknęłam oczy. Dawno się tak dobrze nie czułam. Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz;
5 nieodebranych i 10 nowych sms'ów.
Wszystko to od Damiena. Otworzyłam skrzynkę i z zaskoczeniem zauważyłam, że wszystkie sms'y miały tą samą treść "Przepraszam za rozmowę przez telefon. Porozmawiajmy."
Zaśmiałam się pod nosem. Nie ma mowy. Odłożyłam IPhone'a na stolik i ponownie oddałam się całkowicie opalaniu w promieniach słonecznych. Nagle ktoś zasłonił mi słońce. Otworzyłam leniwie oczy i zobaczyłam nad sobą zaniepokojonego obcokrajowca.
- C-Co się dzieje?! - Zapytał po angielsku.
Spojrzałam na niego jak na wariata, a wtedy pokazał mi swoje odbicie w czarnym wyświetlaczu jego telefonu. Z trudem zdusiłam krzyk, kiedy zobaczyłam krwawe łzy na policzkach. Chwyciłam torebkę i zapewniając mężczyznę że nic mi nie jest, odbiegłam do pokoju. Wbiegłam do łazienki i zaczęłam obmywać twarz. Już po chwili ślady krwi zniknęły, a ja z ulgą oparłam się o wannę. Cholera! Pomyślałam, bijąc o ścianę z frustracją. Cholera! Cholera! Odgarnęłam ręką włosy z twarzy i poszłam się przebrać ze stroju kąpielowego. Założyłam na siebie krótkie, białe, poszarpane shorty i czarny top bez ramiączek, odsłaniający brzuch, z kolcami na dekolcie. Założyłam jeszcze tylko dżinsową, jasną kamizelkę, wzięłam torebkę i wyszłam, zamykając drzwi. Botki stukały donośnie, kiedy mijałam główny hol i wychodziłam na główną ulicę miasta. Zatrzymałam taksówkę i wsiadłam, od razu podając kierunek. Jechaliśmy dość długo - może coś powyżej dwóch godzin - aż w końcu dojechaliśmy do Moraine Lake w Banff National Park, w stanie Alberta (dokładnie: Park Narodowy Banff, Improvement District No. 9, AB T0L, Kanada). Do jeziora było jeszcze pół godziny pieszo, więc ruszyłam w drogę.




Po pół-godzinnej drodze w końcu usiadłam na ławeczce, obserwując widok zachodzącego słońca na tle pięknego jeziora. Dedukując po tym, że jest już dość późno, postanowiłam zatrzymać się w pobliskiej stancji, a dopiero rano wrócić do hotelu. Wyciągnęłam ręce przed siebie, strzelając palcami, i kładąc się na ławce. Miło było poczuć spokój i ciszę, rozkoszować się brakiem tłumu i problemów. Spojrzałam na dłoń. Na jednym z palców widniał brylantowy pierścionek - prezent od Damien'a, a na drugim srebrny pierścionek od Alexa - prezent na święta, które razem przeżyliśmy. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc w głowie wspomnienie Alexa w czerwonym sweterku, który niemal siłą wcisnęłam na niego. Westchnęłam i już po chwili odpłynęłam.
Gdy się obudziłam, była późna noc. Na telefonie widniała dziesiąta w nocy i - niestety - brak zasięgu. Zmarszczyłam brwi i wstałam, wyciągając się. Zimny wiatr zaczął wiać, przez co zrobiło mi się zimno. Przez kawałek drogi musiałam iść przez ciemny las - co nieco napawało mnie strachem - ale nie byłam paranoiczką. Chwyciłam mocniej torebkę i oświetlając sobie drogę lampką ze smartphone'a przeszłam parę kroków. Nagle usłyszałam szelest. To tylko wiatr albo zwierzęta - Dai, to jest las! Upomniałam się i ruszyłam nieco szybciej, kiedy znowu usłyszałam szelest. Mimo próby uspokojenia się, ruszyłam pędem, nie raz potykając się o gałęzie czy wystające konary drzew. Szelest nasilał się coraz bardziej i już po krótkiej chwili byłam pewna, że ktoś mnie goni. Mając słabe światło za przewodnika, biegłam przed siebie, raniąc sobie ręce o igły i gałęzie. Byłam głupia, że przyjechałam tu o tej porze. W którymś momencie znalazłam zasięg. Wybrałam numer do Alexa, próbując nie zwalniać. Chciałam mu powiedzieć, gdzie jestem. Bałam się, a nie wiedziałam co robić. Z daleka widziałam światła jakiś domków, niestety, droga była kręta i długa, na oko 15 minut drogi biegiem, a ja czułam już że nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Po pięciu sygnałach odebrał Alex - był zaspany i usłyszałam niepokój w jego głosie (zapewne moim zniknięciem) oraz wyraźnego kaca, gdy powiedział "Halo". Oddychając głęboko próbowałam coś powiedzieć, ale gardło miałam suche.
- Alex? - Wychrypiałam, skacząc nad jakimś konarem i niemal przewracając się na drugim.
- Diana, coś się dzieje?! - Natychmiastowo się rozbudził.
- Ktoś mnie goni... - Wyszeptałam, zwalniając już przez ból w nogach.
Miałam szczęście, bo napastnik także się zmęczył, jednak wciąż szelest nie odchodził. Zbliżałam się do wyjścia z lasu, ale do domków było jeszcze daleko.

wtorek, 19 sierpnia 2014

|89|. David

Kręciło mi się w głowie. Wszystko wokół poruszało się chaotycznie, choć tak naprawdę było w miejscu. Ledwo co podciągnąłem się na umywalce. Udało mi się wstać. Bałem się spojrzeć na swoje odbicie w dużym na prawie całą ścianę lustrze. Zrobiłem to mimo strachu. Na obolałej szyi miałem odbity bordowy pasek. Otworzyłem buzię, żeby zobaczyć czy mam wszystkie zęby. Prócz tego, że były zakrwawione, to byłby w komplecie. Twardo się trzymały po tylu ciosach. Przemyłem twarz zimną wodą, zmywając przy tym zaschniętą krew, która leciała mi z nosa. Usłyszałem jak ktoś wchodzi do łazienki. Zamknąłem oczy z obawy, że ten psychol wrócił.
- A cóż tu się działo? - Ulga, to tylko sprzątaczka.
Nic się nie odezwałem. Spojrzałem na nią i czułem jak po policzku cieknie mi łza. Najpierw z jednego oka, później z drugiego.
- Synku, wszystko w porządku? - Podeszła bliżej.
Zaprzeczyłem kręcąc głową.
- Potrzebujesz pomocy?
Pokiwałem powoli głową.
- Chodź. - Objęła mnie swoim ramieniem.
W tym momencie zaczęło mi brakować matki. Ta kobieta była taka spokojna... Owszem, już w naprawdę podeszłym wieku, ale czułem się przy niej bezpiecznie.
- Szefie, mamy problem. - Powiedziała do mężczyzny stojącego za barem. Nie wiedziałem, że on jest szefem. - Ktoś pobił tego chłopaka... W toalecie.
- Potrafiłbyś wskazać kto ci to zrobił? - Mężczyzna popatrzył na mnie. - To twoja kurtka? - Dodał widząc jak zakładam zostawioną tu wcześniej kurtkę.
Usiadłem na wysokim krześle i oparłem się łokciami o blat. Po chwili schowałem twarz w dłoniach. Nerwy mi już puściły. Nie wiem, czy ktokolwiek z rodziny, znajomych przeżył tyle niedobrego co ja? Dobra, Alex też jest narwany ale potrafi się opanować... Tak mi się przynajmniej wydaje. Jest starszy u mądrzejszy. A ja? Najpierw ojciec, teraz ten koleś. Ojciec przynajmniej nie mógł mnie zabić... Byłem... Jestem mu do czegoś potrzebny, tak wynika z moich wniosków. A Drake? Gdy zacisnął mi mój pasek na szyi czułem, jak zbliżał się koniec. Bałem się śmierci. Nie chciałem umierać. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie chciałem umrzeć.
- Halo, kolego! Słyszysz? - Barman potrząsnął mnie za ramię. - Wiesz kto ci to zrobił? - Był dociekliwy. Widać, że nie lubi tego typu spraw w swoim lokalu. Pewnie tu zazwyczaj panuje porządek.
Pokiwałem głową.
- A powiesz mi?
Nic. Nie wiedziałem co mam zrobić.
- Wolisz napisać? - Odwrócił się do sprzątaczki. - Proszę mi podać kartkę i długopis. - Wrócił znów wzrokiem do mnie. - Jesteś niemową?
Żeby mieć święty spokój pokiwałem głową. Znowu. Góra, dół.
- Proszę. - Kobieta położyła kartkę i długopis przede mną. - Jak on miał na imię? A może było ich więcej.
- Dwóch. - Napisałem.
- Mhm, i obydwoje cię pobili?
- Nie.
- Kim on jest?
- Nowym chłopakiem mojej dziewczyny byłej. - Skrzywiłem się widząc moje pismo. Ręce wciąż mi się trzęsły.
- Normalne. - Zaśmiał się gorzko, czytając. - To jak ma na imię?
- D... - Nie wiedziałem czy mogę zdradzić. - Drake. - Raz się żyje... Dosłownie i w przenośni.
- Gdzie mieszkasz?
- Nie mieszkam tutaj.
- Więc... Z jakiego jesteś kraju? Z Anglii? - Domyślał się po tym, że dobrze znam angielski odpowiadając na jego pytania.
- Tak.
- Jesteś tu z kimś?
- Tak.
- Z kim?
- Z kuzynem i jego dziewczyną. - Skróciłem nie chcąc wspominać o Jamie'm, Matt'cie i Nick'u.
- Wiedzą, że jesteś u mnie w barze?
- Nie.
- Jak rozumiem, pewnie zatrzymaliście się w hotelu? Jakim?
- Tak. Duży, biały... - Nie pamiętałem nazwy, więc starałem się go jakoś opisać.
- A wiem. - Machnął ręką. - Tu nie ma za wielu takich hoteli. - Uśmiechnął się. - A Drake jest naszym stałym bywalcem. Co do jego zachowania to standard. Zawsze jak wypije kilka mocnych to musi komuś dotłuc. Akurat trafiło na ciebie... Cóż za zbieg okoliczności, że jest z twoją byłą i w ogóle!
"Taa... Zbieg okoliczności" - Pomyślałem.
- George! - Zawołał w kierunku zaplecza. - Zastąp mnie, jadę na chwilę!
- Okey! - Odparł wychodząc z zaplecza i wycierając dłonie ręcznikiem.
- Chodź. - Nowo poznany barman zaprowadził mnie do swojego samochodu zaparkowanego na tyłach budynku.
Usiadłem obok niego na siedzeniu. Jedyne na co miałem ochotę, to wrócić do hotelu... Albo nie, do Sheffield i zakopać się w pościeli nigdy z niej nie wychodząc. Siedziałem spięty, wciąż przypominał mi się moment jak Drake zaciskał pasek na mojej szyi. Nieświadomie dotknąłem jej teraz. Bolała.
- To tu? - Zapytał zatrzymując się przed budynkiem. Było już po północy.
Pokiwałem głową. Znany mu już gest.
- W takim razie przepraszam, że spotkało cię coś takiego w moim barze. - Wyciągnął do mnie rękę. - Trzymaj się.
Potrząsnąłem jego dłoń i wysiadłem
- Dave?! - Znajomy głos za mną rozniósł się echem. - Co ty tu robisz o tej godzinie? - Alex podszedł do mnie. Widziałem jak reszta zespołu czołga się ze zmęczenia do hotelu. - Zaraz... Przyglądnął mi się bliżej. - Kto ci to zrobił?! - Przeraził się. - Co się stało...? Powiedz coś!
- Pan go zna? - Mój "taksówkarz" wysiadł z samochodu.
- Tak, to mój kuzyn. - Alex nie wiedział co się wokół niego dzieje. - Kto go tak pobił?
- Hm, on twierdzi, że to nowy chłopak jego dziewczyny. Przepraszam, byłej. - Poprawił się widząc moje spojrzenie.
- Ale... Jak do tego doszło? Nic nie rozumiem...
- Jego się pan pyta? - Prychnął barman. - On jest przecież niemową.
- Jakby był niemową to byłby cud! - Kuzyn zaśmiał się gorzko. - On gada zwykle więcej ode mnie. Praktycznie w ogóle mu się jadaczka nie zamyka.
Słysząc ostatnie słowa wzdrygnąłem się. Drake też tak mówił przed... Nie! Nie wytrzymałem. Usiadłem na krawężniku i oparłem czoło o kolana. To był okropny dzień... Nie potrafiłem zdobyć się na odwagę i powiedzieć czegokolwiek. Zresztą myślałem, że straciłem głos. Na zawsze. W końcu stałem na cienkiej granicy między życiem a śmiercią. Między moje myśli przedzierał się co jakiś czas głos Alexa. Wciąż rozmawiał z tym facetem.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

|88|. David

Poszli. Pytali czy idę z nimi... Odmówiłem. Chciałem zostać sam. Pierwszy raz w życiu dorwał mnie taki... Depresyjny dół psychiczny, o tak to można nazwać. Szedłem jedną z głównych ulic Toronto. Spacerowanie po centrum średnio mnie rozluźniało, ale lepsze to niż siedzenie w pokoju i użalanie się nad sobą. Uniosłem głowę patrząc na kolorowe szyldy wiszące przy wejściach do sklepów. Niewiele myśląc wszedłem do jednego z nich.
- Dzień dobry. - Stanąłem przy ladzie przyglądając się stojącej po drugiej stronie kasjerce.
- Dobry... - Burknęła. - Co podać?
- Papierosy. - Mruknąłem.
- Które? - Wskazała palcem na półkę za nią.
- Yy... - Zakłopotałem się. Boże... Co ja robię?! Przecież nigdy nie wziąłbym tego świństwa do ust! - Które są najmocniejsze? - Zapytałem z zamkniętymi oczami.
- Te. - Zdjęła paczuszkę z półki i pokazała mi ją. - Mogą być?
- Jasne. - Otworzyłem oczy.
Zapłaciłem za nie dość dużo. Alex mnie zabije bo to była jego kasa... To znaczy... Niby mówił, że mogę bez problemów korzystać z jego środków na koncie i dał mi nawet kod do karty, ale... Może nie zauważy niewielkiej zmiany na jego koncie? Wyjąłem jednego z papierosów i włożyłem do ust. Podpaliłem jego koniec zapałką. Przechodzący obok mnie ludzie przyglądali mi się z odrazą. Albo mi się tylko wydawało... Przez te wszystkie conocne koszmary czułem się coraz gorzej... W dodatku Harriet rzuciła mnie dając cienką wymówkę. "Bo znalazła kogoś lepszego". Sraty pierdaty, wiem swoje! Od dawna się szlajała z jakimś innym facetem i teraz się łaskawie zdecydowała mi to powiedzieć. Świetnie! To po co przylazła pod hotel, i spotkała się ze mną? Jak taka odważna przez telefon, to czemu nie powiedziała mi tego prosto w twarz? Wkurzony wyrzuciłem niedopałek. Dopiero teraz zauważyłem, jak ja szybko idę. Zwolniłem tempa zauważając jakiś park po mojej lewej. Bezmyślnie ruszyłem w jego stronę. Nagle usłyszałem głośny pisk opon towarzyszący trąbieniu. Instynktownie złapałem się rękami za głowę i stanąłem w miejscu.
- Co pan, do jasnej cholery wyprawia?! - Wrzasnął taksówkarz, który ledwo co wyhamował. - Mogłem pana zabić!
- I dobrze by się stało! - Odparłem nie podnosząc na niego wzroku. Kucnąłem nie ruszając się z miejsca. Wciąż trzymałem się za głowę.
- Samobójca mi się trafił! - Prychnął. - Spadaj młody, puki ci życie miłe... A nie!
- Zejdź ze mnie, okey?! - Wstałem wściekły, patrząc mu prosto w oczy. Byliśmy równego wzrostu. - Moja sprawa co robię z tym swoim zakichanym życiem!
- Bo zadzwonię na policję! - Pogroził gdy zbliżyłem się do niego.
- A dzwoń sobie! - Strąciłem mu czapkę z głowy. - Tylko ciekaw jestem co im powiesz?! - Przyglądałem się jego twarzy. - Co, zatkało?! - Cały czas krzyczałem. - To jedź sobie tą taksóweczką stąd!
- Nie będziesz mi rozkazywał!
- Wal się! - Syknąłem odchodząc od niego. Schowałem ręce do kieszeni kurtki.
Było pochmurno, tylko czekać aż spadnie deszcz. Usiadłem na ławce przy fontannie. Nigdy tu nie byłem, a fontanna wydawała mi się dziwnie znajoma... Tak! To ta z mojego snu! Tylko... Skąd wiedziałem jak ona wygląda? A może ja już tu byłem, tylko tego nie pamiętam?
- Dave? - Jakaś kobieta stanęła obok mnie. - Co ty tu robisz?
- Harriet? - Zauważyłem znajomą twarz. - Siedzę i myślę. Nie można?
- Oczywiście, że można. - Usiadła obok mnie. - Co u ciebie?
- Wszystko w porządku. - Mruknąłem nie patrząc na nią.
- Trzymasz się jakoś?
- Jak widać.
- Musisz być taki cyniczny? Ludzie się na całym świecie rozstają i znajdują kogoś innego...
- Rozumiem. - Odpowiedziałem trochę się uspokajając. Teraz zbierało mi się na płacz. - Jak długo z nim jesteś?
- Od półtora roku...
- Jak to? Przecież my byliśmy razem rok... - Cała ta sytuacja zaczęła mi się wymykać spod kontroli. - To znaczy, że...
- Okłamywałam cię, Dave. - Dokończyła za mnie. - Od dawna miałam się tu przeprowadzić do niego, ale polubiłam cię.
- Co to znaczy "polubiłam" w twoim wykonaniu? - Znowu do głosu doszła złość.
- Traktowałam cię jako swego rodzaju odskocznię. Owszem, potrafisz być miły i w ogóle... Ale jesteś za mało poważny...
- Jak on ma na imię? - Przerwałem jej.
- Drake.
Wstałem z ławki i idąc ścieżką, którą tu przyszedłem usłyszałem wołanie.
- Gdzie idziesz? - Harriet wciąż siedziała przyglądając mi się.
- Wracam... Do... Hotelu. - Uznałem rozmowę za skończoną. Nie chciałem jej już nigdy więcej widzieć.
Tym razem rozglądnąłem się dokładnie przechodząc przez ulicę. Nie zamierzałem mieć powtórki z rozrywki. Zaczynało się już powoli ściemniać. Nie wiedziałem, czy Alex z chłopakami wrócił już, czy nie. Miałem tylko nadzieję, że nie i dalej siedzą w tym swoim studiu. Moją uwagę zwrócił migający szyld jakiegoś baru. Nie miałem nic lepszego do roboty, więc wszedłem do środka. Wnętrze było ciemne, jakby od razu na wejściu zachciało mi się spać. Rozglądnąłem się. Gdzieniegdzie przy stolikach siedziały jakieś typki. Przyglądali mi się... Nie! Mierzyli mnie wzrokiem jak przechodziłem obok nich w kierunku baru. Usiadłem przy ladzie i oparłem ręce o blat. Patrzyłem pusto na to, co lokal ma do zaoferowania, gdy dosiadł się obok mnie jakiś facet.
- Cześć. - Przywitał mnie, jakbyśmy byli starymi znajomymi.
- Znamy się? - Spojrzałem na niego po czym z powrotem wróciłem do czytania menu drinków.
- Możliwe. - Odpowiedział tajemniczo.
- Bloody Mery. - Zwróciłem się do barmana, nie przejmując się mężczyzną siedzącym obok mnie.
- To samo. - Powiedział zaraz po mnie mój nowy znajomy. - Ty jesteś David, tak? - Usiadł bokiem do lady, tak, że patrzył bezpośrednio na mnie.
- Skąd mnie znasz? - Przeraziłem się, to nie było normalne. - Wybacz, ale widzę cię pierwszy raz na oczy.
- Drake. - Podał mi rękę.
- Jak? - Doskonale słyszałem jego imię. To na pewno był zbieg okoliczności.
- Drake. - Zaśmiał się. - Co? Nigdy nie słyszałeś takiego imienia?
- Słyszałem, słyszałem. - Skrzywiłem się.
Przed nami stanęły identyczne drinki. Napiłem się łyk. Był mocny. "Raz się żyje" - Pomyślałem, i wypiłem wszystko duszkiem. Odsunąłem od siebie kieliszek i położyłem głowę na rękach wciąż opartych o blat. Przez chwilę myślałem, że to co przed chwilą wypiłem wypali mi przełyk. Zdejmując kurtkę cały czas czułem na sobie spojrzenie Drake'a.
- Co? - Zapytałem zachowując się podobnie jak mój kuzyn.
- Chodź, tu jest głośno. Przy toaletach jest ciszej i jaśniej.
- Chyba cię nie rozumiem. - Pokręciłem głową.
- Pogadać chcę. - Przewrócił oczami.
Poszedłem za nim w kierunku toalet. Stało tam kilku ludzi, ale tylko jeden z nich podszedł do nas. Był ubrany w sweter w kolorze moro, a w ręku trzymał kubek z piwem.
- To o czym chcesz pogadać? - Spytałem. Niespodziewanie zrobiło mi się zimno, więc pocierałem ręce w celu rozgrzania się.
- Chodzi o Harriet.
- Wiedziałem. - Uśmiech zszedł z mojej twarzy. Te trzy słowa wyprowadziły mnie z równowagi.
- Mówiła ci, że z nią jestem? To się pospieszyła, bo ja ci chciałem przekazać tą nowinę...
- Nowinę?! - Krzyknąłem. - Mam gdzieś takie nowiny. - Odwróciłem na pięcie.
- Czekaj. - Chwycił mnie za ramię zatrzymując mnie.
- Na co mam czekać? - Strąciłem jego dłoń z mojego ramienia. - Odwal się ode mnie ty szmaciarzu!
- Bez takich! - Jego kolega zwrócił mi uwagę.
- Mówiłem ci, zaczekaj. - Ponownie złapał mnie za ramię jak chciałem odejść.
- Puszczaj mnie! - Odwróciłem się i przyłożyłem mu z całej siły w twarz.
Drake szybko się zrewanżował. Przydzwonił mi pięścią w nos, a gdy cofał rękę złapałem go za nią i przerzuciłem przez plecy. Szamotaliśmy się chwilę na podłodze. Raz on był u góry, raz ja. Chwycił mnie za gardło i przycumował do podłogi.
- Nie zadziera się ze starszymi szczeniaku. - Jego uścisk był coraz silniejszy.
- Wiem co mam robić! - Wydusiłem ledwo co. Łapałem dłońmi jego rękę i próbowałem się uwolnić.
Kopnąłem go w brzuch, przez co puścił moje gardło. Wywróciłem go i wstałem patrząc na niego z góry. Jego kumpel stanął mi na drodze do wyjścia. Wkurzony popchnąłem go, przez co ten wylał na mnie swoje piwo.
- Łap go! - Drake wydał mu polecenie.
Ten chwycił mnie za bluzkę i pociągnął w stronę zbierającego się z podłogi Drake'a. Na korytarzu było pusto. Byliśmy tam tylko my... W trójkę.
- Nauczę cię porządku! - Wyszeptał mi do ucha.
Zaciągnął mnie do łazienki. Miał więcej siły niż ja... Był starszy. Gdzieś w wieku Alexa. Jego koleżka został na czatach. Wyrwałem mu się i stanąłem jak w pułapce. Za mną stał Drake, a przede mną wisiało duże lustro. Przyglądałem się chwilę swojemu nędznemu odbiciu.
- Słuchaj. - Złapał mnie za kołnierz. - Nigdy się do niej nie zbliżysz... Rozumiesz?! - Wybełkotał mi prosto w twarz. Też był pijany.
- Moja sprawa co będę robił i z kim się spotykał! - Krzyknąłem, a moje echo rozniosło się po łazience.
- Widzę, że do ciebie nie dotarło. - Rzucił mnie na podłogę i rozpiął pasek moich spodni.
- Co ty robisz?! - Zacząłem się szamotać.
- Zamknij jadaczkę! - Docisnął swoją dłoń do moich ust.
Sprawnym ruchem wyjął mój pasek ze szlufek i owinął go wokół mojej szyi. Zaciskał go coraz mocniej, a ja nie mogłem wezwać pomocy.
- Drake, ktoś idzie! - Usłyszałem zbawienny głos jego kolegi.
Wstał ode mnie rzucając mi pasek na klatkę piersiową i zwiał z łazienki grożąc, że to jeszcze nie koniec...

niedziela, 17 sierpnia 2014

|87|. Matt

Co z tego, że jesteśmy za granicą? My nie próżnujemy... O, nie! Siedziałem przy pudłach od sprzętu i jadłem jakieś ciastko. Nick wynalazł jakieś ciasteczka zbożowe, które były jedyną przekąską. Zachowywaliśmy się w tym studiu nagraniowym, jak w klatce. Nie chcieliśmy nigdzie wychodzić, by nie marnować cennego czasu. Do pierwszego koncertu zostało sześć dni. Idealnie aby nagrać dwa, a może nawet trzy utwory. Przyglądałem się bezmyślnie Alex'owi, który grał na gitarze jeden z naszych tegorocznych hitów. O dziwo używał do tego gitary akustycznej, a nie elektrycznej. Nie pytałem go dlaczego... Wolałem mu nie przeszkadzać. Przeniosłem wzrok na Nick'a, który stroił struny w swoim basie. W tym niewielkim pomieszczeniu było ciemno, także gdyby nie zegarek to nie wiedzielibyśmy kiedy jest dzień, a kiedy noc.
Wałkowaliśmy już chyba z trzy godziny jeden kawałek... Zaczynało się to robić nudne i irytujące, zwłaszcza, że brak świeżego powietrza wpływał na nas jak narkotyk. Zwłaszcza na mnie i Alexa. Wypiliśmy kilka piw i byliśmy niczym klauni w cyrku. Facet od aparatury - nawet nie pamiętam jak mu na imię - śmiał się z nas. Nagle Alex zerwał się z miejsca rozprostowując kości. Zakosiłem ze stojaka kamerę i zaczęliśmy "zwiedzać" studio po swojemu. Jakby nas ktoś widział i nie wiedział ile mamy lat to uznałby nas za albo nienormalnych, albo niepełnoletnich gówniarzy, których wszystko dookoła bawi. Przyjaciel wziął pałeczki z perkusji i stukał nimi rytm na ścianie patrząc do trzymanej przeze mnie kamery.
- Jestem perkusistą rockowym. - Powiedział zaczepnie udając mnie.
- Orzesz ty! - Zaśmiałem się. - Zemsta będzie okrutna!
- Ty... Chodź tam. - Szepną  wskazując na inne pomieszczenie.
- A co tam jest? - Zapytałem człapiąc za nim.
- Nie wiem, ale widzę naszą flagę.
Mając na myśli "naszą" flagę pokazał wiszącą na ścianie flagę Brytyjską. Aż oboje zatęskniliśmy za ojczyzną. Miałem nawet wrażenie, że Alex sięga trochę dalej pamięcią niż ja. W jego oczach widziałem głębokie zamyślenie.
- O czym tak dumasz? - Wyrwałem go z zamyślenia. Był zagapiony w ścianę.
- O rodzicach. - Uśmiechnął się do siebie. - Dawno z nimi nie rozmawiałem...
- Ja już swoich nie mam, więc powinieneś korzystać. Nie wiesz co tracisz. - Starałem się to powiedzieć jak najbardziej pozytywnym tonem. - Chodźmy dalej, zanim Jamie i Nick się skapną, że nas nie ma.
Ruszyliśmy w ciąg dalszy podboju studia. Od małego byliśmy ciekawscy. Spędziliśmy na swojej przyjaźni wiele lat... W końcu poznaliśmy się w przedszkolu. "Haha, mały ja i Alex" - Pomyślałem.
Wróciliśmy do pomieszczenia, w którym przebywała reszta zespołu. Oni też się bawili w najlepsze. Stanąłem jak wryty widząc Nick'a tańczącego do radosnej melodyjki granej przez Jamie'go na gitarze.
- Z główką wszystko w porządku? - Zaśmiałem się do niego.
- Ej... - Przestał tańczyć po tym jak jako jedyny zwróciłem na niego uwagę. - Odezwał się.
- Weźmy się do roboty, bo do jutra stąd nie wyjdziemy. - Jamie spoważniał. Jego powaga nie trwała długo bo podszedł do Alexa i poczochrał mu włosy.
- No i jak ja wyglądam? - Powiedział bezradnie. - Co mi zrobiłeś? - Używał tonu małego dziecka. - Przepraszaj! Ale to już!
- Oo, mały Alexander. - Zgapiłem od Jamie'go. - Będziesz płakał?
- Mhm. - Udawał obrażonego. Usiadł na sofie, na której siedział wcześniej i położył gitarę na kolanach. - Gramy, bo zaraz sfiksujemy na maksa.
- To... Co mamy za sobą, a co przed nami? - Nick zdjął kaptur z głowy i założył na siebie pas z gitarą.
- Za sobą mamy... - Wziąłem kartki leżące na jednym z bębnów. - "Do I wanna know?" i "Snap Out of It".
- Damy radę z trzecim utworem, czy nie?
- Jeszcze chwilę. - Alex popatrzył na mnie.
- Ale z ciebie kretyn. - Zacząłem się śmiać.
- No co? Jak mi nie jest dane być z kobietą, to może będę z tobą? - Żartował.
- Sorry, kochany. - Uniosłem ręce w obronnym geście. - Od dwóch dni jestem zajęty aż do śmierci. - Powtórzył znaną wszystkim do bólu regułkę.
- Ah, cholera! - Prychnął. - A myślałem, że będę pierwszy!
- Jak widać Breana była szybsza. - Pokazałem mu język. - Przykro mi stary, ale wszyscy znajdujący się tu faceci mają kulę u nogi w postaci żony.
- Zostanę sam do końca świata, a nawet dłużej. - Bawił się kolejną butelką piwa trzymaną w ręce.
- Nie pieprz głupio, tylko się weź za Dianę. - Wypaliłem.
- E, tam. Ona jest z tym... No... Jak mu jest? - Nick zaczął swoją wypowiedź nie wiedząc jak skończyć.
- Damien z RVR. - Uśmiechnął się Jamie. - Masz z kim konkurować, stary... - Podniósł palec ostrzegając Alexa. - To szczwany typ!
- Jakbym nie wiedział. - Turner przewrócił tylko oczami i napił się kolejnego łyka. - A wasze żony wróciły do Sheffield?
- Dzisiaj rano pognały na samolot, jakby już nigdy nie miały zaznać wolności. Tak samo Miles. - Nick zamyślony otworzył puszkę pepsi.
- Wszystkie trzy? - Zdziwiłem się.
- Taa... Zostali z nami tylko Diana i David. - Popatrzył po nas wszystkich. - Ktoś chce pepsi?
Pokręciliśmy głowami, i za chwilę z powrotem wróciliśmy do rozmowy.
- Właśnie... Alex... O co chodzi z Dave'm? Ponoć jakiś jaj narobił wczoraj? - Usiadłem za perkusją.
- Odbiło mu, bo go laska rzuciła. - Mówił bezbarwnym tonem. - Oj, my Turnerowie mamy ciężki żywot!
- Nie przesadzaj, będzie dobrze. - Wziąłem pałeczki do rąk. - No, chłopaki! Gramy?
- Gramy! - Jamie z Alex'em wstali i podobnie jak Nick założyli gitary na ramię.
- Alex? - Chciałem coś jeszcze dodać kończąc rozmowę.
- Czego? - Odwrócił się patrząc na mnie tak, że zacząłem się śmiać.
- Będzie dobrze. - Odparłem ocierając łzy. On to miał dziwne poczucie humoru.