Pierwszy ważny egzamin z prawa. Ja w garniturze, w którym średnio lubiłem chodzić. Siedziałem w ławce, a przede mną leżały tylko kartki i dwa czarne długopisy. Jeden wiadomo, w zapasie. Podany temat był trudny. Z trudnością odczytałem go z wielkiej tablicy wiszącej w sali wykładowej. W ogóle sala wykładowa przypominała kształtem jakiś... Parlament? Była półokrągła. Wziąłem długopis do ręki i zacząłem pisać. Pierwsze zdania jakoś poszły. Usłyszałem jak ktoś szepcze w moim kierunku. Odwróciłem lekko głowę patrząc w lewo. Mój kumpel ze studiów czekał na jakąś podpowiedź z mojej strony. Szepnąłem do niego konspiracyjnie, że sam nie mam pojęcia co napisać. Wtedy rozległ się donośny głos profesora. Stanął na wprost mnie i powiedział: "I co teraz Turner? Przez ciebie wszyscy muszą przerwać pisanie. Egzamin odwołany!". Widząc spojrzenia innych szybko zareagowałem i zatrzymałem już odchodzącego profesora. Wytłumaczyłem wszystko, wziąłem winę na siebie. Dzięki temu inni mogli kontynuować pisanie. Ja niestety musiałem się pożegnać z tą okazją... Z tą przepustką do prawniczego świata - oczywiście gdybym zdał. A byłem przygotowany. Zasmucony wyszedłem z sali zamykając za sobą drzwi. W korytarzu siedział ojciec z matką. Byli tak samo podenerwowani jak ja. Ojciec chyba bardziej, bo dzień przed egzaminem nieźle przetrzepał mi skórę. Powiedziałem im, że zostałem wyrzucony na co on się wściekł. Zaczął mnie szarpać na oczach innych rodziców, lub partnerów piszących. Matka pociągnęła go za rękaw marynarki, żeby się uspokoił. Wiedziałem, że jak wrócę do domu to czeka mnie lanie. Świetnie! Mimo tego, że byłem już dorosły nie miałem jak uciec od niego. Nie miałem pracy, pieniędzy... Przyjaciół. Przez niego nie miałem nic. Przyjechaliśmy do domu. Wysiadłem szybko z samochodu i zwiałem na górne piętro gdzie znajdował się mój pokój. Trzasnąłem za sobą drzwiami i wściekły kopnąłem szafkę nocną stojącą przy łóżku. Przez tego kretyna, który poprosił o pomoc akurat mnie nie miałem szansy napisać egzaminu. Idiota! Słyszałem jak rodzice weszli do środka. Ojciec, mimo tego, że był szczupły wchodził po schodach ciężkimi krokami. Wpadł do mojego pokoju i chwycił mnie za koszulę. Krzyczał coś o tym, że go zawiodłem, że jestem beznadziejny, do niczego. Uderzył mnie z całej siły w twarz. Próbowałem się bronić, ale...
- Dave! - Obudził mnie krzyk dochodzący z kuchni.
Ponieważ odkąd się wprowadziłem do Alexa na stałe spałem w salonie, to wystarczyło, że podniosłem się z sofy i spojrzałem w kierunku aneksu.
- Czego się drzesz? - Wściekłem się, ale z drugiej strony byłem mu wdzięczny, za przerwanie mojego koszmaru. Właśnie... A już miałem od nich spokój. Znowu wróciły.
- Ja już dłużej nie wytrzymam... - Opierał się tyłem o blat. Był cały roztrzęsiony a w ręce trzymał papierosa.
- Alex... Już ci tyle razy mówiłem, że dasz radę. Zobacz... Wytrzymałeś już ponad dwa tygodnie. Jesteś czysty jak łza, nic nie brałeś i w ogóle...
- Ale ja nie wytrzymam!
I tam było co rano. Inni o tym nie wiedzieli. Przyjaciele z zespołu nawet nie mieli pojęcia co mój kuzyn wyprawia za ich plecami. Oni widzieli go jako opanowanego i zdającego sobie z wszystkiego sprawę kolesia. Ja niestety widziałem prawdziwy obraz. Taki jakby za kulisami jego opanowania. Serio Matt, Jamie i Nick myśleli, że Alex rzucił narkotyki od taki i jest od uzależniony? Nie. To był ciężki proces, który pokazywał jak mocny jest jego charakter. Wiem, że jest z siebie dumny, że tyle wytrzymał. Chociaż codziennie powtarzała się ta sama śpiewka.
- Zażyj coś na uspokojenie. - Mruknąłem i schowałem głowę pod poduszkę.
- Co ci? - Zainteresował się.
- Koszmary. - To jedno słowo wystarczyło, żeby opisać mój stan.
- Przecież już...
- Tak, wiem! Już ich nie było... Ale są! - Przerwałem mu.
- Mówiłeś o tym swojej dziewczynie? - Zapytał zaczepnie.
- Ona nie jest moją dziewczyną! Jeszcze...
- Oj weź... Łazicie razem to tu, to tam... I nie jest twoją dziewczyną? Powiedz chociaż jak ma na imię?
- Lauren. - Burknąłem wstając z sofy i idąc do niego do kuchni.
- Ładnie. - Przyglądnął się co robię. - Wiesz, że kawa z rana jest nie zdrowa?
- Zejdź ze mnie, dobra? Odezwał się... specjalista od zdrowego trybu życia.
- To nie moja wina, że ćpałem. - Prychnął i zaglądnął do szafki. - Nie wiesz gdzie jest herbata?
- Skończyła się. - Wziąłem kubek gorącej, świeżo zmielonej przez ekspres kawy i usiadłem na krześle.
- Dave... - Popatrzył na mnie błagalnie.
- Nie, nie pójdę do sklepu. - Przejrzałem go. - Powiedz lepiej jak tam twoja wczorajsza rozmowa z adwokatem?
- Dobrze. Dał mi kilka wytycznych co mam robić, żeby było okay. Popatrz... Na śmierć zapomniałem, że mam w domu niedoszłego prawnika.
- Przestań! Nie poruszaj przy mnie tego tematu. - Napiłem się łyka kawy. Skrzywiłem się po chwili, bo nie posłodziłem.
- Dobra, dobra... - Uniósł ręce w obronnym geście. - To ja pójdę po herbatę. - Wyszedł z kuchni.
- Kupisz mi coś po drodze? - Słyszałem jak już zapina kurtkę.
- Eh... No. A co chcesz?
- Czekoladę. Ponoć poprawia humor. - Uśmiechnąłem się do siebie.
- Zgrubniesz. - Parsknął śmiechem i wyszedł.
Zostałem sam. Usłyszałem jak przychodzi sms na mój telefon. Wstałem z krzesła zostawiając kubek na blacie. Otwierając wiadomości poprawił mi się humor, nawet bez ingerencji czekolady. Miles wysłał mi zdjęcie z czasów ślubu Matta i Breany, dopisując przy tym "Patrz co znalazłem, nie zapomnij o jutrzejszym występie".