- Możesz mi powiedzieć co takiego pilnego było, że musiałem przejechać pół miasta? - Burknąłem stojąc w przedpokoju.
- Wejdź. - Stephanie zaprosiła mnie gestem. - Napijesz się czegoś?
- Nie. - Odparłem siadając w fotelu, w którym już kiedyś siedziałem. - Streszczaj się i mów o co chodzi.
- Czemu jesteś taki oschły? - Usiadła bokiem na moich kolanach. - Chciałam żebyś przyjechał, bo...
- Bo? - Czekałem na dalszy ciąg wypowiedzi, którą urwała.
- Nie chcę tu siedzieć sama. - Zaczęła się bawić zamkiem mojej kurtki.
- Stephanie... - Mruknąłem łapiąc ją za rękę, którą już prawie całkowicie rozpięła kurtkę. - Nie możemy być razem. Nie pasujemy do siebie...
- Nie rozumiem. - Przymrużyła oczy patrząc na moje usta.
- Czego tu nie rozumieć? - Prychnąłem. - Nie chcę być z tobą i już.
- Teraz tak mówisz... - Zbliżyła twarz do mojej, tak że nasze czoła się stykały. - Twój kuzyn naopowiadał ci bajek...
- On nie ma z tym nic wspólnego.
- Nie kłam, Alex. - Pocałowała mnie.
- Przestań. - Odepchnąłem ją lekko.
Stephanie wstała i przyglądając mi się przekrzywiła głowę.
- Najlepiej będzie jak o mnie zapomnisz. - Zapiąłem z powrotem kurtkę. - Cześć. - Pokierowałem się do wyjścia.
- A jeśli policja dowiedziałaby się o tym, że pewien mężczyzna mnie zgwałcił?
- Nie zrobisz tego! - Wściekłem się.
- Jak myślisz, komu uwierzą? - Podeszła do mnie bliżej. - Sławnemu facetowi, któremu mogło odbić, czy skrzywdzonej kobiecie? Pomyśl.
Przestraszyłem się. Co ona w ogóle wygaduje?! Nic jej nie zrobiłem... W dodatku żadnej kobiecie nie zrobiłbym takiego świństwa! W tym momencie nie wiedziałem jak się bronić... Chyba chwilowo trzeba było się poddać.
- Proszę cię... Nie rób tego... Zniszczysz życie nie tylko mnie ale i sobie. - Chciałem załatwić to dyplomatycznie.
- Zauważ, że to przeznaczenie. Trafiliśmy na siebie w tym klubie. - Jej oczy błysnęły przebiegle w ciemności przedpokoju.
- Taa... - Przecież to było za pośrednictwem Matta, ale nie ważne... - Stephanie... Wychodzę. - Nacisnąłem już klamkę.
- W takim razie wychodzę z tobą. Ty do domu, ja na komisariat.
- Szantażujesz mnie! - Zamknąłem z powrotem drzwi. - Znajdź sobie kogoś innego...
- Zrozum, że ja chcę być z tobą. - Uwiesiła mi się na szyi.
- Ale ja nie chcę. - Przyglądałem się jej niezrozumiałej mimice twarzy. - Puść mnie i daj normalnie żyć.
- Wiem czemu taki jesteś. - Poszła do kuchni.
- Czemu? - Poszedłem za nią. Oparłem się o framugę, miałem już dość.
- Bo twoi przyjaciele zmusili cię do terapii. Ja wiem czego ci potrzeba. - Zapaliła cienkiego papierosa. - I to mam. - Wypuściła powoli dym.
- Nie mogę. Leczę się. I wiesz czego mi potrzeba? Spokoju. Czasu. Ty mi tego nie dasz. Ty mi dasz kłopoty! - Wściekłem się, że próbuje mną manipulować.
Usiadłem na kuchennym krześle i schowałem twarz w dłonie. Dlaczego zawsze muszę ściągać na siebie pioruny? Pieprzony pech. Z nerwów roztrząsłem się. Nie brałem już dość długo. Położyłem rękę na stole obok. Musiałem się uspokoić...
- Oho! Zespół odstawienia. - Kucnęła przede mną.
- A ty co, medycynę skończyłaś?! - Wkurzony podniosłem na nią wzrok.
- Nie, ale wiem, że się męczysz. - Zgasiła resztkę papierosa w popielniczce.
- Nie. Męczę. - Cedziłem słowa. - Teraz wstanę, wyjdę i wszystko będzie jak dawniej. Ty nigdzie nie pójdziesz, zapomnisz o mnie, ja o tobie...
- Bzdury. - Przerwała mi z uśmiechem na twarzy. - Zostaniesz.
Wstałem i omijając ją poszedłem do łazienki. Zamknąłem za sobą drzwi, ale nie na klucz. Usiadłem na wannie i zacząłem gorączkowo myśleć jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie chciałem siedzieć w więzieniu za coś czego nie zrobiłem. Ale ma rację... Chyba by mi nie uwierzyli. Cholera...
Zdjąłem kurtkę zostając w samym podkoszulku. Popatrzyłem na swoje blizny na rękach. Dotknąłem ich delikatnie. Zabolały. Kiedy to się zagoi? Wzdychając odchyliłem głowę do tyłu, tak, że omal nie wpadłem do wanny.
- Alex... - Stephanie weszła do łazienki trzymając w dłoni jakiś przedmiot.
- Nawet tu nie mogę być sam?
- Możesz. - Położyła strzykawkę na umywalce. - Czekam w salonie. - Wyszła zamykając za sobą drzwi.
Wlepiłem wzrok w leżącą dość blisko mnie strzykawkę. Nie mogę! Jestem czysty... Nie mogę... Boże... Z tego się chyba nie wychodzi... To koniec!
Dave z Jamie'm czekają na mnie w moim mieszkaniu. Wierzą, że się pozbierałem. Choć trochę. Nieprawda. Co chwilę jak robię krok do przodu to następstwem są dwa, albo nawet trzy do tyłu. Nic nie ma sensu. Poczułem ciepłe łzy spływające po moich policzkach. Roztrzęsioną dłonią złapałem strzykawkę. Co ja robię?!
Nie mogę.
Uzależniłem się.
Ona wie jak mnie zniszczyć, ja nie wiem jak ją.
Zrobi wszystko, żeby mnie przy sobie zatrzymać.
Wbiłem igłę.
Prawie od razu poczułem ulgę.
Od samego faktu.
Narkotyk zaraz zacznie działać.
Trzeba się spieszyć.
Wyjąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer Dave'a. Co mu napisać? Jak to wszystko ująć w zrozumiałe dla niego słowa? Przecież on znowu pomyśli, że ich zawiodłem. A przede wszystkim siebie.
- Proszę cię... Nie rób tego... Zniszczysz życie nie tylko mnie ale i sobie. - Chciałem załatwić to dyplomatycznie.
- Zauważ, że to przeznaczenie. Trafiliśmy na siebie w tym klubie. - Jej oczy błysnęły przebiegle w ciemności przedpokoju.
- Taa... - Przecież to było za pośrednictwem Matta, ale nie ważne... - Stephanie... Wychodzę. - Nacisnąłem już klamkę.
- W takim razie wychodzę z tobą. Ty do domu, ja na komisariat.
- Szantażujesz mnie! - Zamknąłem z powrotem drzwi. - Znajdź sobie kogoś innego...
- Zrozum, że ja chcę być z tobą. - Uwiesiła mi się na szyi.
- Ale ja nie chcę. - Przyglądałem się jej niezrozumiałej mimice twarzy. - Puść mnie i daj normalnie żyć.
- Wiem czemu taki jesteś. - Poszła do kuchni.
- Czemu? - Poszedłem za nią. Oparłem się o framugę, miałem już dość.
- Bo twoi przyjaciele zmusili cię do terapii. Ja wiem czego ci potrzeba. - Zapaliła cienkiego papierosa. - I to mam. - Wypuściła powoli dym.
- Nie mogę. Leczę się. I wiesz czego mi potrzeba? Spokoju. Czasu. Ty mi tego nie dasz. Ty mi dasz kłopoty! - Wściekłem się, że próbuje mną manipulować.
Usiadłem na kuchennym krześle i schowałem twarz w dłonie. Dlaczego zawsze muszę ściągać na siebie pioruny? Pieprzony pech. Z nerwów roztrząsłem się. Nie brałem już dość długo. Położyłem rękę na stole obok. Musiałem się uspokoić...
- Oho! Zespół odstawienia. - Kucnęła przede mną.
- A ty co, medycynę skończyłaś?! - Wkurzony podniosłem na nią wzrok.
- Nie, ale wiem, że się męczysz. - Zgasiła resztkę papierosa w popielniczce.
- Nie. Męczę. - Cedziłem słowa. - Teraz wstanę, wyjdę i wszystko będzie jak dawniej. Ty nigdzie nie pójdziesz, zapomnisz o mnie, ja o tobie...
- Bzdury. - Przerwała mi z uśmiechem na twarzy. - Zostaniesz.
Wstałem i omijając ją poszedłem do łazienki. Zamknąłem za sobą drzwi, ale nie na klucz. Usiadłem na wannie i zacząłem gorączkowo myśleć jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie chciałem siedzieć w więzieniu za coś czego nie zrobiłem. Ale ma rację... Chyba by mi nie uwierzyli. Cholera...
Zdjąłem kurtkę zostając w samym podkoszulku. Popatrzyłem na swoje blizny na rękach. Dotknąłem ich delikatnie. Zabolały. Kiedy to się zagoi? Wzdychając odchyliłem głowę do tyłu, tak, że omal nie wpadłem do wanny.
- Alex... - Stephanie weszła do łazienki trzymając w dłoni jakiś przedmiot.
- Nawet tu nie mogę być sam?
- Możesz. - Położyła strzykawkę na umywalce. - Czekam w salonie. - Wyszła zamykając za sobą drzwi.
Wlepiłem wzrok w leżącą dość blisko mnie strzykawkę. Nie mogę! Jestem czysty... Nie mogę... Boże... Z tego się chyba nie wychodzi... To koniec!
Dave z Jamie'm czekają na mnie w moim mieszkaniu. Wierzą, że się pozbierałem. Choć trochę. Nieprawda. Co chwilę jak robię krok do przodu to następstwem są dwa, albo nawet trzy do tyłu. Nic nie ma sensu. Poczułem ciepłe łzy spływające po moich policzkach. Roztrzęsioną dłonią złapałem strzykawkę. Co ja robię?!
Nie mogę.
Uzależniłem się.
Ona wie jak mnie zniszczyć, ja nie wiem jak ją.
Zrobi wszystko, żeby mnie przy sobie zatrzymać.
Wbiłem igłę.
Prawie od razu poczułem ulgę.
Od samego faktu.
Narkotyk zaraz zacznie działać.
Trzeba się spieszyć.
Wyjąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer Dave'a. Co mu napisać? Jak to wszystko ująć w zrozumiałe dla niego słowa? Przecież on znowu pomyśli, że ich zawiodłem. A przede wszystkim siebie.
Dave, pomóż. Mam kłopoty, chodzi o Stephanie. Szantażuje mnie. Nie wiem czy wrócę dzisiaj do domu. Znowu to zrobiłem. Przepraszam.
Wysłałem wiadomość. Byłem już chyba kompletnie zniszczony psychicznie. Trzymając kurtkę wróciłem do salonu. Dla odmiany usiadłem na sofie. Obok niej. Spojrzała na mnie z satysfakcją. Czułem na sobie jej wzrok. Ja patrzyłem ślepo przed siebie. Przysiadła się bliżej i odebrała mi kurtkę. Rzuciła ją gdzieś za siebie. Zareagowałem, zwróciłem na nią uwagę. Diana mi pomagała wybierać ciuchy. Wtedy. W Filadelfii. Ostatnie dobre wspomnienie z nią związane.
- I jak, zostajesz? - Musnęła mnie palcem po policzku.
- Zostanę... - Wysiliłem się na chyba najbardziej udawany uśmiech w moim życiu.