- Patrzcie... - Mruknąłem, a wszyscy stanęli za mną czytając sms'a. - Znowu kłopoty...
- Wiesz gdzie ona mieszka... Jak jej tam? - Matt zaniepokoił się tak samo jak reszta.
- Nie wiem. Stephanie. Ma na imię Stephanie. - Przełknąłem ślinę. - Pojechał tam motorem. Można by poszukać, ale to nie ma sensu... Nawet nie wiem czy mieszka w domu, czy bloku.
- Jakby tego było mało znowu to zrobił. Jak sam napisał... - Wnioskował Nick.
- Pewnie pod przymusem. - Schowałem telefon z powrotem do kieszeni. - Nie mogę go stracić bo sobie nie poradzę...
- Chyba nie rozumiem. - Jamie usiadł z powrotem na wprost mnie.
- Mam tylko jego. Na moich rodziców nie mam co liczyć. Z rodzicami Alexa też miałem sporadyczny kontakt. Nie mam innego kuzynostwa... Zostaje mi tylko on.
Zapadła cisza. Chłopacy patrzyli na mnie ze zdziwieniem.
- Czemu nam wcześniej o tym nie powiedziałeś? - Matt szturchnął mnie w ramię.
- Bo to moje osobiste problemy. - Przeczesałem ręką włosy. - Nie powinniście o nich wiedzieć. - Żałowałem, że poruszyłem ten temat.
- Spokojnie. Z nami możesz rozmawiać o wszystkim. Jesteśmy jak jedna wielka rodzina. Nic nigdy nie wypływa poza towarzystwo. Nawet nasze żony nie są do końca świadome pewnych rzeczy. - Matt uśmiechnął się stawiając mnie trochę na duchu. Dobrze jest mieć przyjaciół. Prawdziwych.
- Jak możemy mu pomóc? Wyraźnie w sms'ie prosił o pomoc... - Załamałem się. - On pisze wiadomości raz na rok... Widocznie nie mógł zadzwonić... Ale on zawsze dzwoni... Co się dzieje?
- Opanuj się Dave. - Jamie widząc jak się denerwuję mówił spokojnym głosem. - Damy radę. Pewnie jutro wróci do domu. Miejmy nadzieję.
Zapewne nas wszystkich obudził trzask drzwi wejściowych. Zbliżała się dziesiąta. Ja z Jamie'm usnęliśmy siedząc wczoraj na kanapie, a Matt i Nick na fotelach. Za oknem było pochmurno, jakby zaraz się miało rozpadać...
- Cześć. - Alex stanął w salonie, a wszystkie oczy zostały skierowane na niego. Był rozczochrany, miał lekko podkrążone oczy - zapewne z niewyspania - i w ogóle wyglądał jakby zaraz miał paść na twarz. - Niepotrzebnie czekaliście.
- Martwiliśmy się. - Powiedziałem. Jak byśmy się zmówili - wstaliśmy jednocześnie. - Widzieliśmy sms'a. Alex... To prawda? Znowu brałeś?
- Nie miałem wyjścia. - Posmutniał jeszcze bardziej. Stał chyba na granicy mega depresji a śmierci.
- Czym cię do tego wszystkiego zmusiła. Radzę ci. Dobrze pomyśl, bo kiepską wymówką nic nie zdziałasz. - Jamie uniósł palec ostrzegając przyjaciela.
- Powiedziała, że jeżeli ją rzucę to... - Urwał i roztrzęsiony zdjął kurtkę. - To pójdzie na policję i doniesie, że ją zgwałciłem. - Nie patrzył na nas.
- Nie do wiary! - Prychnął Cook. - Przecież to jest szantaż. Sam powinieneś iść na policję!
- Okay, pójdę. I co powiem? Że mnie ten babsztyl szantażuje? A wtedy ona będzie udawała skrzywdzoną i wszyscy się dowiedzą, że biorę! Uwierzą jej. Bo ona jest bezbronna, a ja zły. - Opadł na wolny już fotel.
- W sumie racja. - Mruknąłem patrząc na jego blizny. Miał sine ślady na przedramionach. - Pomóc ci to opatrzyć?
Pokiwał głową.
Niech mi ludzie nie mówią, że pieniądze dają szczęście i pozwalają na więcej. Gówno prawda! Pieniądze szczęścia nie dają. Rujnują człowieka, bo ten szuka nowych rozwiązań. Stać go na więcej. Na przykład na narkotyki. Same problemy. Jak już się ma kasę, to trzeba umieć z niej korzystać rozsądnie. Poszedłem do kuchni, w której była apteczka. Wyjąłem bandaże i wróciłem do salonu. Alex wystawił najpierw jedną, później drugą rękę. Zabandażowałem je zakrywając przy tym jego tatuaż. Nie wiem czemu dał mi tyle do myślenia. Był to tylko zwykły kwiatek, a pod spodem było napisane Sheffield. Może się zdziwiłem, że z Alexa taki... Patriota? Nie wiem jak to inaczej nazwać.
Trzeba będzie wspólnie pomyśleć co z tym zrobić. Dziś wieczorem mamy koncert. Pasuje przed tym to załatwić. Ale czy się uda?