wtorek, 9 września 2014

|110|. Alex

W salonie było jasno i cicho. Żona Jamie'go wraz z Dave'm siedzieli na wprost mnie. Czułem jak na oczy cisną mi się łzy. Jestem podły. Lily położyła swoją dłoń na mojej. Gdy podniosłem na nią wzrok, uśmiechnęła się.
- Chcemy ci pomóc, okay? - Powiedziała delikatnym i spokojnym głosem. - Wiemy, że potrzebujesz pomocy. Potrzebujesz?
Pokiwałem tylko głową. Nie było mnie stać na słowa.
- Powiedz mi, co dzisiaj zażyłeś i w jakiej ilości?
Spojrzałem na siedzącego obok niej Dave'a. Nie ruszał się, słuchał.
- Ekhm... - Odkaszlnąłem. - Heroinę. - Na to słowo jakby obydwoje zbledli.
- Ile? - Pytała dalej.
- Tylko strzykawkę.
- Tylko? Co przez to rozumiesz?
- Zwykle zażywam tego dużo więcej. - Mówiłem z zamkniętymi oczami.
- Od jak długiego czasu narkotyzujesz się?
- Wystarczy! - Zerwałem się na równe nogi. Podszedłem do okna.
Otworzyłem je sprawnym ruchem i trzęsącymi się rękami zapaliłem papierosa. Usiadłem na podłodze pod oknem, a po policzku pociekła mi łza.
- Ponad miesiąc. - Odpowiedziałem na jej pytanie. - Biorę to świństwo od miesiąca i nie mogę przestać! Uzależniłem się... - Ciężko mi było o tym mówić.
- Wiesz, że z tego można wyjść? - Podeszła i kucnęła przede mną. - Trzeba tylko chcieć.
- Nie mam siły. Nie mam już na nic siły. I tak mi już niewiele życia zostało. - Zaciągnąłem się kilka razy papierosem.
- Pamiętasz jak próbowałem się otruć lekami? - Dave wtrącił się do rozmowy. - Powiedziałeś wtedy, że "Po każdym rozstaniu będę się zabijać?", "Nie jedno mnie jeszcze w życiu czeka". Pamiętasz?
- Pamiętam. - Uśmiechnąłem się na to wspomnienie.
- Diana odeszła i nic z tym nie zrobisz. Trzeba żyć dalej. Cieszyć się życiem, ale w normalny sposób. A nie, tak jak ty. Naćpam się i może przeżyję. Nie! Doceń, że masz wspaniałych przyjaciół. Ja chciałbym mieć choć jednego takiego... Jesteście jak bracia! Miałeś więcej szczęścia niż ja. Zostałeś wychowany przez dobrych, porządnych ludzi. Ja miałem gorzej. Tak... Trafiłem na tego gorszego brata, syna naszej babci. Ale wzorowałem się od ciebie, od twojego ojca. Pomyśl, co by powiedzieli twoi rodzice, gdyby cię zobaczyli w takim stanie? Pomyśl. Zawiódł byś ich po całej linii. Zachodziliby w głowę, gdzie popełnili błąd. Nie rób im przykrości. Nie zadawaj się z tą kobietą, tylko znajdź sobie normalną dziewczynę. Taką jak Diana. Na nią nie masz już co liczyć, bo ją zawiodłeś. My tak łatwo od ciebie nie odejdziemy. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Jesteśmy rodziną.
Jego mądre słowa wciąż brzęczały mi w uszach. Ma rację. I to stu procentową. Bardzo ciężko będzie mi rzucić, ale z pomocą którą mam oferowaną poradzę sobie. Wyjdę z tego. Muszę być dobry. Stoczyłem się. Nie chcę dyndać na końcu łańcucha społecznego między menelami i ćpunami. Chcę wieść godne życie u boku przyjaciół i dziewczyny, którą na pewno kiedyś poznam. Głupi byłem, że w ogóle trafiłem w to błędne koło. Wypuściłem dym przez usta i wyrzuciłem resztkę papierosa przez okno.
Nie wiem czemu, ale przypomniała mi się Adele. Jak spotkałem ją pierwszy raz i zawróciła mi w głowie bo byłem samotny. Potem wróciła Diana. Nie chciałem jej przyjąć, ale uległem. Byliśmy szczęśliwi, chociaż chwilę. Później to porwanie. Ale wszystko się wyjaśniło. Uśmiechnąłem się do siebie na wspomnienie, jak mówiłem Matt'owi, że się będę chciał oświadczyć Dianie. Jak skakał z podekscytowania, że chce zostać świadkiem. Jak się z nim droczyłem...
Właśnie. A potem ją uderzyłem. Zmieniłem się. Nie chciała ze mną być więc wyjechała, nikt nie wie gdzie. Boże... Jak ja ją kocham.
- Masz rację. - Przerwałem ciszę. Dałem im do wiadomości, że słuchałem słów Davida. - Poprawię się.
- Nie obiecuj nam. - Dave pokręcił głową.
- To nie jest obietnica składana wam. To obietnica składana mi, a przede wszystkim Dianie. Chcę z tego wyjść...
- I to rozumiem. - Przerwał mi uśmiechając się.
- Ale sam sobie nie poradzę. To nie jest proste...
- Od tego masz nas. Po prostu daj nam wejść do twojego życia. Nie zamykaj się w sobie. - Dave wciąż przemawiał mi do rozumu.
- Zostawię was samych. - Lily wstała i wyszła z uśmiechem na ustach.
- Chodźmy do chłopaków. Czekają na nas. - Kuzyn wyciągnął do mnie rękę.
Wiedziałem, że jak go za nią nie złapię to oznaczałoby, że nie przyjmuję pomocy. Zrobiłem inaczej. Chwyciłem go mocno za dłoń i pomógł mi wstać. Nie wiem czemu, ale ten gest był dla mnie pocieszający i stawiający na duchu. Jak tylko wstałem, przytuliłem go mocno. Należało mu się. Choćby za te słowa, które powiedział.
- Puść mnie, bo mnie udusisz. - Zaśmiał się.
- Dziękuję. - Szepnąłem.
- Jeszcze nie dziękuj. Podziękujesz jak będzie po wszystkim. A teraz chodź.
Wyszliśmy z domu po schodach. Moi... Nasi przyjaciele patrzyli na nas. Dave był teraz członkiem zespołu. Zespół to nie jest grupa ludzi, w której każdy ma inne zadanie. Nie. Zespół to rodzina.