sobota, 6 września 2014

|107|. Matt

To już z trzeci kubek kawy z automatu. Siedzieliśmy z Jamie'm i Nickiem na korytarzu i czekaliśmy. Alex wciąż nie wychodził z gabinetu. Wstałem z krzesła, żeby wyrzucić kubek. Poczułem drganie telefonu w kieszeni.
- Słucham? - Odebrałem z chrypką, ponieważ dość długo się nie odzywałem. W końcu kariera naszego zespołu wisiała na włosku, tak samo jak życie Alexa, które w tej chwili jest ważniejsze od pieprzonych koncertów.
- Matt, kiedy wrócisz? - Breana miała zaniepokojony głos. - Już się zbliża wieczór...
- Spoko, Jamie mnie odwiezie. Nie wiem kiedy wrócę.
- Tylko nie szlajaj się sam po nocy...
- Nie będę. - Zapewniłem mówiąc spokojnie. - Zaproś może... - Jeszcze się nie przyzwyczaiłem do tego, że nie ma Diany.
- Kogo? - Czekała aż dokończę.
- Eh... Jakąś koleżankę. W końcu masz wolną chatę. - Zaśmiałem się cicho.
- Hm, czekam na ciebie. Cześć.
Schowałem telefon z powrotem do kieszeni. Wracając do chłopaków rozglądnąłem się po korytarzu.
- Jeszcze nie wyszedł? - Spytałem siadając na jednym z krzeseł.
- Jak widać. - Prychnął Nick. - Nie wiem czemu tyle mu tam schodzi.
Nagle, jak na zawołanie drzwi gabinetu się otworzyły. Stanął w nich wytarmoszony - bo inaczej się tego nie dało nazwać - Alex. Wzrok miał wlepiony w posadzkę. Zza jego pleców wychylił się lekarz i patrząc na nas trzymał jakieś papiery w ręce.
- Wszystko mi opowiedział. - Spojrzał na Alexa. - Obiecał, że popracuje nad sobą.
- Nie ma potrzeby go tutaj zatrzymywać? - Odezwałem się.
- Nie. Wasz kolega raczej sobie poradzi. Tylko potrzebuje spokoju i lekarza.
Słuszna uwaga. Od przyjmowania takiej ilości narkotyków Turner wyniszczył sobie prawie doszczętnie organizm. Lekarz jest tu niezbędny. Dobrze, że wstąpiliśmy z nim do psychiatry. Prawdopodobnie potrzebował tej rozmowy. Nie mógł sobie poradzić z tak długim przebywaniem poza domem, problemami a w dodatku z rozstaniem. Dlaczego tacy ludzie od razu uciekają w używki? Zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji. Zawsze.
Zostaliśmy sami w czwórkę na korytarzu.
- I jak? - Schyliłem się lekko, żeby popatrzeć Alex'owi prosto w oczy. Dalej miał rozszerzone źrenice, był blady i wychudzony.
- Żyję. - Uśmiechnął się niemrawo.
- Widzę. Ale lepiej ci? - Pytałem dalej.
- Czy ja wiem? Może nie lepiej, ale lżej. - Mówił spokojnie. Jak dawniej. Dało się nawet dostrzec ledwo widzialny uśmiech.
- Dobrze, że cię tu zabraliśmy. - Jamie napuszył się dumny. To był przecież jego pomysł.
- Dzięki Jamie. - Alex w końcu uniósł głowę patrząc na nas wszystkich.
Przeraziliśmy się. Zawsze był taki zadbany... Teraz wygląda jakby zwiał z psychiatryka i zaraz miał kogoś zabić. Nie daliśmy po sobie poznać, że czujemy do niego odrazę. Te jego ślady na rękach...
- Wracamy? - Nick potarł swoje dłonie. - Ściemnia się już powoli.
- Chętnie.
Wyszliśmy z budynku. Zauważyłem, że Turner z nami nie idzie. Odwróciłem się. Stał na schodach przy wejściu i patrzył gdzieś przed siebie.
- Idziesz?! - Krzyknąłem do niego.
- Cały czas. - Zbiegł ze schodów.
Wsiedliśmy do samochodu Jamie'go i zapięliśmy pasy.
- To gdzie jedziemy? - Odwrócił się do nas zza kierownicy.
- Do klubu. - Powiedział cicho Alex.
- Jesteś pewien? - Zdziwiłem się. - Nie chcesz odpocząć?
- Mnie tam pasuje. - Nick ucieszył się pomysłem. - Jedźmy do The Stones.
- Okay. - Jamie przekręcił kluczyk w stacyjce.

Przyglądałem się, jak Jamie i Nick lali Alex'owi kolejny kieliszek.
- Aa... Może już wystarczy? - Zwróciłem im uwagę.
- Nich się chłopina nacieszy... - Nick był już nieźle zalany. Oczywiście Jamie nie pił, bo prowadził. Ja zamówiłem tylko jakiegoś tam drinka, którego nazwy nie pamiętam. Klub miał dość fajny wystrój. Ściany były bordowe, gdzieniegdzie stały drewniane pale podtrzymujące sufit. Niespodziewanie ktoś postukał mnie po plecach. Odwróciłem głowę, żeby zobaczyć kto to. Młoda kobieta usiadła przy ladzie po tym jak się odsunąłem. Mierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu.
- Jesteś wolny? - Miała ładny głos. Przerzuciła dość długie ciemne włosy na jedno ramię.
- Jestem szybki. - Zażartowałem. - Ale ten oto kawaler jest wolny. Jak nigdy. - Wskazałem na Alexa.
Kobieta wstała z wysokiego krzesła i podeszła do przyjaciela. Coś tam zaczęła bajerować więc stanąłem bliżej.
- Jesteś muzykiem? - Dopytywała go nie dowierzając. - Naprawdę?


- Tak. - Wzdychnął znów spuszczając głowę na dół.
- A sławnym?
- Można tak powiedzieć. - Odpowiadał na jej denne pytania.
- Mhm, tacy muzycy to muszą chyba nieźle zarabiać... Co? - Zaczęła się do niego łasić.
- Dość tego! - Odsunąłem ją od kolegi. - On nie szuka przygód.
- Anioł stróż? - Zmieniła ton na niemiły. - O ile się nie mylę, to twój kumpel jest dorosły i wie co robi.
- Właśnie nie do końca. - Widziałem jak Jamie i Nick spoglądają na nas. - Kumpel ma zły dzień i musi wracać do domu. - Pociągnąłem go za rękaw. - Chodźmy stąd. - Szepnąłem, żeby to babsko nie słyszało.
- A-Ale ja... - Mamrotał Alex. Był kompletnie pijany, naćpany i jeszcze brakowało do szczęścia tych jego petów. Wtedy to byłby mistrzowski komplecik.
- Turner, do cholery jasnej! - Wściekłem się. - Do domu, ale to już! - Krzyknąłem jak do psa.
- Zaraz... To ty jesteś Alex Turner? - Ta kobieta to się chyba nie odwali...
- We własnej osobie. - Przyjaciel czknął uśmiechając się głupkowato.
- Niee, to nie on. - Ciągnąłem go w stronę wyjścia.

Całą czwórką wyszliśmy z tego klubu. Na zewnątrz było już ciemno i chłodno. Jak to w Anglii... Wieczory wiecznie zimne, normalnie... Stanęliśmy przy samochodzie, gdy Jamie szukał kluczyków jak z budynku za nami wybiegła ta kobieta. Uwiesiła się Alex'owi na szyi i pocałowała go w usta. To ciele w skórzanej kurtce oddało się temu pocałunkowi, a my staliśmy jak wryci.
- Zadzwoń. - Wręczyła mu do ręki jakąś karteczkę i zniknęła wchodząc z powrotem do The Stones.
- Co to było? - Przerwałem ciszę. Wszyscy zastygli.
- Sam nie wiem. - Wybełkotał Turner. - Lepiej już wracajmy...