niedziela, 14 września 2014

|115|. Matt

Kula powoli toczyła się po zielonym materiale, stuknęła drugą, zieloną i odbiła się od ścianki. Z satysfakcją widziałem jak zielona kula wpada do otworu. Okrążyłem stół i już miałem się nachylić gdy do pomieszczenia wpadł Alex. Mruknął coś w rodzaju przywitania i opadł na fotel stojący w rogu pokoju.
- Może wody? - Zaproponowałem, był zdyszany jakby przebiegł maraton.
- Chętnie...
Odłożyłem kij bilardowy na stół i podałem mu butelkę z wodą, którą wziąłem ze sobą.
- Skąd wiedziałeś gdzie mnie szukać? - Zapytałem.
- Momencik... - Uniósł palec wskazujący, napił się kilka dużych łyków i oddał mi butelkę. - Wiem po prostu, że masz słabość do tego miejsca.
- Przychodziłem tu z ojcem. - Uśmiechnąłem się na to wspomnienie.
- Zresztą wiesz ile się naszukałem wejścia do tego klubu, czy jakkolwiek to nazwać? Jak zwykle zapomniałem gdzie tu się wchodzi...
- Alex, do rzeczy. - Przerwałem mu.
- Eh, jest problem. - Wzdychnął głośno, trochę nerwowo. - Stephanie skasowała nagranie.
- Co?! - Krzyknąłem, ale zaraz się opanowałem. - Jak do tego doszło?
- Wryła mi się do mieszkania i gdy mnie nie było w salonie dorwała dyktafon.
- Trzeba go było lepiej schować! - Skrzywiłem się. Podobnie jak on opadłem na drugi z foteli. - Załamka, bracie, załamka.
- Wiem. Wczoraj jak byliśmy nad tym jeziorem, to myślałem, że się normalnie skicham!
- Czemu?
- Nie dość, że moi rodzice mieszkają w pobliżu, to jeszcze tam lubią spacerować...
- Aż tak ich nie lubisz? - Powoli odkręciłem zakrętkę butelki.
- Nie o to chodzi. Nie rozmawiałem z ojcem dziesięć lat. I nagle takie "Hej tatuś, bo widzisz... To jest Stephanie i wcześniej była Diana, ale się omal przy niej nie zaćpałem na śmierć".
Oboje zaczęliśmy się z tego śmiać. Szkoda tylko, że Alex stracił dowód. Mogłoby mu to pomóc w uwolnieniu się od tej jędzy. Pasuje o wszystko zapytać adwokata...
- Grasz? - Wskazałem na stół.
- Partyjkę? Mogę. - Potarł dłonie, wstał i zdjął kurtkę. - Jak przegram to stawiam piwo.
- A jak ja przegram? - Czułem podstęp.
- To pomożesz znaleźć adwokata. - Wiedziałem!
- Spoko. - Ustawiłem kule w trójkątnej obręczy.


- Dzień dobry, z tej strony Matt Helders. Chciałem zapytać o poradę prawniczą. - Opierając się o parapet trzymałem w ręce telefon.
- Dzień dobry, był pan umówiony? - Zapewne sekretarka jednego z krawaciarzy.
- Niezupełnie. - Mruknąłem. - Wie pani... Szukam adwokata. Pilnie.
- Rozumiem. Mogę panu polecić Andrew'a Still'a. Aktualnie nie prowadzi żadnej sprawy, ale jest dumą naszej kancelarii. 
- Świetnie! To kiedy można by było się umówić z nim na spotkanie?
- Najwcześniej jutro o 17:00. Mogę panu dać kontakt.
- Jasne, poproszę. - Już wcześniej miałem przygotowaną kartkę i długopis. 
Kobieta podała mi potrzebny telefon do adwokata i miejsce jutrzejszego spotkania. Zarezerwowałem wszystko na nazwisko Alexa.
- Dziękuję, do widzenia. - Rozłączyłem się.
Poszedłem do salonu, w którym siedzieli Breana i Alex. Kumpel opowiadał coś żywo przy tym gestykulując. 
- Załatwione. - Powiedziałem po tym, gdy napotkałem jego pytające spojrzenie. - Że też musiałem przegrać...
- Właśnie opowiadam Breanie jak cię orzeźbiłem w bilarda. - Uśmiechnął się dumny.
- Teraz musisz wygrać z czymś innym. - Usiałem obok żony.
- Wiem. Ale z pomocą twoją i reszty ekipy na pewno dam radę. 
- Nie zapominaj o Davie. On ma praktycznie największy wkład.
- Nie zapominam. - Oburzył się. - Wiem, choć to ty załatwiłeś mi adwokata. Ja nie mam do tego głowy...
- Rozumiem. Zresztą przegrałem zakład więc wiesz... - Zaśmiałem się. 
Spędziliśmy resztę dnia na rozmowach. Na wieczór dołączył do nas Jamie. Nick niestety musiał się zająć synem. Niestety dla nas, bo lubiliśmy być w komplecie. Dobrze, że tą pustkę wypełnił Dave.