piątek, 19 września 2014

|120|. David

10 LAT PÓŹNIEJ

Spoglądnąłem na zegarek. Alex jak zwykle się spóźnia, a miał mnie odebrać z przystanku i mieliśmy jechać do niego do domu.
Wszyscy byliśmy starsi.
Alex, wraz z ekipą mieli już po 38 lat. 
Śmiałem się do kuzyna, że wkrótce czterdziestka i będzie to musiał jakoś oblać. Taki wiek nie zdarza się dwa razy. W ogóle nic nie dzieje się dwa razy.
Ja mam teraz 32 lata, oraz narzeczoną. Za miesiąc bierzemy ślub, w Londynie - jak sobie obiecaliśmy. Oboje czuliśmy sentyment do tego miasta.
Dlaczego?
Bo tam się poznaliśmy podczas ostatniego koncertu Arctic Monkeys.
Skończyli z karierą trzy lata temu. Czemu tak wcześnie? Zespół do tego czasu liczył już 22 lata, więc uznali, że trzeba odejść z twarzą - będąc w pełnej formie. Owszem, mieli jeszcze wiele pomysłów, ale trzeba ustąpić miejsca młodzikom, którzy chcą się skutecznie wzbić w karierze muzycznej.
Przyjechał.
Nie miał już tego swojego motoru.
Wsiadłem do jego samochodu witając się z nim radośnie. 
Alex'owi przez ostatnie lata niesamowicie poprawił się humor. Wyszedł nawet z nałogów. Nie ćpa i uwaga... Nie pali! Dlaczego? 
Znów to pytanie.
Bo jego żona spodziewa się dziecka.
Na szczęście mojego niesfornego kuzyna będzie to córeczka.
Wraz z żoną Elisabeth postanowili nazwać ją Diana.
Odważnie.
Uznał, że trzeba zmierzyć się z przeszłością prędzej czy później.
Wierzy, że jego córka będzie tak ładna jak Diana.
A jeszcze piękniejsza jak jego obecna żona.
Elisa jest niesamowicie spokojną i ułożoną osobą. Nie wspominając o skromności i dobroci. Istny ideał.
No...
Alex narzekał na nią na początku, że ustawia go do pionu.
Ale to było konieczne.

Miles ożenił się z Adele.
Mają syna Johna. To on ich połączył.
Wiele sobie wyjaśnili przez te lata. 
Ich pociecha ma aktualnie dziewięć lat.
Kane jest zachwycony, że jego syn odziedziczył po nim zapał do muzyki.
Co prawda nie kręci go gitara, ale fortepian.
Młody, uzdolniony.

Charles Alexander, syn Nicka ma obecnie dziesięć lat.
Jest uroczym chłopcem, który uwielbia pomagać.
Zapisał się do wolontariatu i dzięki temu pomaga bezdomnym zwierzakom znaleźć nowy dom.
Czy jest na to za młody?
Nie. Ponieważ pomaga mu w tym ojciec.
Młody lubi też pokopać w piłkę, wraz z wujkiem Jamie'm, którego ten sport niesamowicie ciekawi i odpręża.

Właśnie... Jamie.
Po karierze muzyka zajął się swoją drugą pasją - sportem.
Uwielbia grać w piłkę nożną, czasem nawet nie tylko.
Wspólnie z żoną wychowują Amelię, pięcioletnią ulubienicę Alexa.
Facet jest normalnie w niej zakochany.
Z wzajemnością.
Lubią spędzać ze sobą czas.

I przyszła też kolej na Matta, który niestety ma mniej szczęścia.
Wraz z Breaną nie mogą mieć dzieci.
Trochę byli tym oboje zmartwieni...
Ale już jest dobrze.
Planują w najbliższym czasie adoptować jakieś dziecko.
Przecież tak też można stworzyć rodzinę.

Przez te moje rozmyślania nie zauważyłem jak dojechaliśmy na miejsce.
Alex miał teraz piękny nieduży dom z zadbanym ogrodem.
Przed domem czekała na nas Elisa wraz z Maggie. 
Moją narzeczoną.

czwartek, 18 września 2014

|119|. Alex

Minął tydzień od pogrzebu. Boże, jak to brzmi...
Cały ten tydzień nic się nie odezwałem. Nic. Ani słowem. Siedziałem z oczami wlepionymi w zdjęcia. Nie były robione aż tak dawno. Jeszcze do tego wszystkiego doszedł fakt, że dzisiaj - tak właśnie dzisiaj - minęłyby dwa lata odkąd się poznaliśmy. Uśmiechnąłem się blado na to wspomnienie. Byliśmy młodsi i bardziej nierozgarnięci...
Zamknąłem album, który wydał głuchy plask. To było śmieszne... Żałosne...
Inaczej teraz czułem, nie potrafiłem właściwie interpretować uczuć. Swoich i innych.
Zawiodłem ją. Może gdybym tego nie zrobił, to by nie odeszła? Wtedy byłbym przy niej w tych ostatnich chwilach... A może bym jej pomógł wyzdrowieć?
Pieprzone gdybanie.
Przynajmniej Stephanie mi dała spokój. Rzuciła mnie dla jakiegoś bogatszego fagasa.
I bardzo dobrze.
Na cholerę mi ona.
Na cholerę mi wszyscy.
Miłość jest ślepa.
Miłości właściwie nie ma.
Nim się spostrzegłem, zapisałem całą kartkę. Właśnie z mojej głowy na papier przelała się ballada. Nie miała nawet odrobinki wesołości. Żadnego żartu. Żadnego typowego dla mnie porównania. Była prosta i smutna.
Patrzyłem na te słowa i poczułem jak po policzku spływa powoli ciepła łza.
- Alex? - Usłyszałem cichy głos z przedpokoju. Dave wrócił. - Wszystko w porządku?
Pokiwałem tylko głową. Tak ściskało mnie w gardle, że nie mogłem się odezwać. Koniec kariery, bo chyba zostałem niemy.
Świetnie.
Rzygać mi się chce już tymi wszystkimi koncertami, na których muszę udawać, że wszystko jest w porządku. Za chwilę rozniosłaby się plotka o moich problemach... Nie chciałbym, żeby moje życie prywatne wyciekło do mediów.
Lubiłem prywatność.
Swoje bezpieczeństwo.
- Ej! - Kuzyn pstryknął palcami przed moimi oczami, skutecznie zwracając na siebie uwagę. - Będzie dobrze.
Sam się oszukuje. Też bardzo lubił Dianę. A może nawet kochał? Kochał, nie jak chłopak dziewczynę. Kochał jak najlepszy przyjaciel przyjaciółkę. Wiem po prostu, że nigdy by nikomu nie odebrał partnerki.
A już miałem dla niej pierścionek zaręczynowy.
Oddałem go wczoraj.
Niech ktoś inny go kupi.
I będzie szczęśliwy.
Dla mnie już koniec.
Rozdział w życiu się zamknął, jak nie samo życie.
Najgorsze jest to, że męczą mnie wspomnienia.
Chcę o nich zapomnieć.
Teraz.
Za zawsze.

środa, 17 września 2014

|118|. Diana

Chantell siedzi obok Dai, przy szpitalnym łóżku, mówiąc co z nią zrobi, gdy tylko opuści szpital. Wymienia rzeczy, które chciałaby zrobić, kiedy zimna rzeczywistość wślizgnęła się pomiędzy nie i budzi ją. Prawie pozwoliła się ponieść złudzeniom.
- Gdyby coś mi się stało… - wymamrotała, ale Tell pokręciła głową.
- Nic ci nie będzie.
- Ale gdyby jednak, to proszę… przyjdź z Alex'em na mój grób. - Wyszeptała, a narkotyk który wcześniej podała jej pielęgniarka zaczyna działać.
Zasypia. Lekarze wchodzą do Sali i zabierają śpiącą kobietę. Zaciska zęby i idzie za nimi, by poczekać przed salą operacyjną. Jej długie, brązowe włosy opadają z łóżka i zwisają nad ziemią, kołysząc się.

Po operacji wychodzi lekarz. Chantell czeka, aż z Sali wywiozą przyjaciółkę, jednak tak się nie dzieję. Po minucie podbiega do doktora z najczerniejszymi myślami.
- Co z nią?! – Krzyczy, niemal błagalnie – co z Dai?!
Jednak ten kręci przecząco głową i mówi „niestety”. Mówi to ze smutkiem, najwidoczniej Diana zdążyła już zdobyć sympatię personelu.
- CO?! – Tell krzyczy i wbiega do Sali.
Widzi bladą i zimną twarz Diany, a lekarze myją ręce w małej umywalce i sprzątają. Znów wpada w rozpacz.


Chantell stoi na cmentarzu i modli się nad grobem. Obok niej stoi wysoki mężczyzna w czarnym garniturze, a za nim cała ekipa i przyjaciele Dai. Nawet jej kuzyn się pojawił. Dziewczyna przemawia cichym głosem na temat Dai i jej życia. Wychwala ją, by potem wrzucić jedną, piękną, czerwoną różę. Odchodzi następie i patrzy, jak ludzie wrzucają do środka wiązanki i płatki róż.
- Dziękuję, że przyszedłeś – Wyszeptała do mężczyzny – ona chciałaby tego.

wtorek, 16 września 2014

|117|. Alex

Paliłem już drugiego papierosa w drodze powrotnej ze sklepu. Kupiłem sobie nową paczkę więc mam zapas. Zastanawiam się czy zrobić to co mówił adwokat - zgłosić się na policję z problemem nie mając dowodów. Zamkną mnie najwyżej na chwilę dopóki się coś nie wyjaśni. I już. Stephanie chyba nie wie, że stać mnie na pójście tam. Myśli, że stchórzę więc jest spokojna. Co ona w ogóle myśli? Że choć jej nie kocham to będę ją utrzymywał? Wykluczone. Nie cierpię takiego pasożytnictwa. Masakra.
Zatrzymałem się przy jednym ze sklepów, w którym na wystawie był nasz nowy album. Uśmiechnąłem się pod nosem. To wielki album dla nas. Jest inny niż tamte. Sam nie wiem czym się różni, ale mam wrażenie, że odstaje od innych i tyle. Nachyliłem się bliżej szyby, żeby widzieć okładkę. Nagle ktoś szturchnął mnie w ramię.
- Nie wierzę... - Powiedziała dziewczyna. - Tyle co kupiłam waszą płytę a tu proszę...
- Kupiłaś naszą płytę? - Uniosłem brwi, jakby to było dziwne. Przecież ktoś zawsze je kupował, w dużych ilościach, ale nigdy się nie zastanawiałem nad tym.
- Mogłabym prosić o autograf? - Uśmiechnęła się szeroko.
- Nie mam czym napisać. - Mruknąłem spoglądając na siatkę zakupów trzymaną w jednej ręce i na puszkę coli w drugiej.
- A zdjęcie? - Nie dawała za wygraną.
- Spoko. - Wzruszyłem obojętnie ramionami. Wciąż moje myśli zajmowała ta sprawa z Stephanie.
Dziewczyna zatrzymała jakiegoś idącego mężczyznę na ulicy i poprosiła go o zrobienie zdjęcia. Była skromna i zwyczajna. To mi się najbardziej w niej podobało. Gdy odebrała telefon od tego faceta poprosiłem, żeby pokazała zdjęcie. Nie wiem czemu ale przyszło mi coś do głowy.
- Bardzo chcesz ten autograf? - Zapytałem.
- Chciałabym, ale to nie możliwe.
- Możliwe. Mieszkasz w Sheffield?
- Tak. - Na jej twarzy zauważyłem cień nadziei.
- To umówmy się tak. - Zamyśliłem się na chwilę. - Dasz mi ten album a do jutra skołuję ci autografy od nas wszystkich.
- Naprawdę? - Wytrzeszczyła oczy nie dowierzając.
- Dla mnie to w sumie żaden problem. Wiesz, dość rzadko spotykam fanów.
- Czemu?
- Unikam ich. - Zaśmiałem się. - To się robi na dłuższą metę męczące...
- Rozumiem. - Wyjęła czarne opakowanie w środku z płytą.
- Jak coś to jutro w tym samym miejscu. - Odebrałem od niej rzecz.
- A o której?
- Może o siedemnastej. Okay?
- Okay.
- Jakiś kontakt jeszcze poproszę do ciebie. W razie czego, gdyby mi coś wypadło.
Podała mi swój numer telefonu i po krótkiej rozmowie rozstaliśmy się. Zgarnąłem zakupy z chodnika i poszedłem do domu.

- Nie ma cię, i nie ma! - Powiedział Dave gdy tylko wszedłem do mieszkania. - Mam nadzieję, że chociaż masz moją czekoladę?
- Mam. - Czułem się jakby prześwietlał moją siatkę. - Znajdź sobie. - Postawiłem zakupy na blacie w kuchni i poszedłem do sypialni w celu znalezienia jakiejś innej koszuli. Zapomniałem po prostu, że tą nosiłem już kilka dni. Sklerotyk.
- A co to? Kupiłeś swoją własną płytę? - Dave widocznie znalazł to czego nie miał znaleźć.
- Tak. - Postanowiłem go wrobić.
- Aha, kumam. Napędzanie gospodarki poprzez kupowanie własnych produktów. - Zaśmiał się. - a tak szczerze, to wszystko z tobą w porządku?
- Jak największym. - Przebrałem się i poszedłem do niego do kuchni. - To nie moje.
- Wiedziałem! Wiedziałem, że mnie wrabiasz! - Triumfował, że nie dał się do końca nabrać. - A czyje to?
- Takiej dziewczyny. Obiecałem jej do jutra autografy. - Wyjąłem ze zmywarki szklankę i nalałem do niej wody.
- Wow. Stephanie ma się czuć zagrożona? - Zażartował.
- Nie mów mi o niej. - Przewróciłem oczami. - Masz może jakiś pomysł co dzisiaj zjemy na obiad?
- Pff, ty byłeś w sklepie. - Żeby się wymigać wyszedł z kuchni i położył się na sofie w salonie. - Wiesz, Miles przysłał mi sms'a ze zdjęciem z wesela Matta?
- I co w tym dziwnego?
- Dopiero teraz zauważyłem, że miał wtedy obrączkę...
- Jak to? - Przerwałem mu. - To niemożliwe.
- Sam zobacz.
Podszedłem do kuzyna, a on wręczył mi telefon. Przyjrzałem się dokładnie zdjęciu. Faktycznie...
- Gracie jutro? - Spytałem na chwilę zbaczając z tematu.
- Tak. Ale nie o to chodzi... Myślisz, że on coś przed nami ukrywa?
- Nie sądzę. - Oddałem mu komórkę. - Nigdy nie widziałem, żeby nosił obrączkę... Może ubiera ją tylko na jakieś okazje? Wiesz, w sensie, że jest fałszywa?
- Muszę go jutro zapytać. - Przyglądnął mi się. - A ty?
- Co ja?
- No wiesz... Stephanie...
- Aaa... - Machnąłem ręką. - Jutro jak oddam tej dziewczynie płytę to zaraz po spotkaniu pójdę na policję.
- Jak coś to stoimy za tobą murem.
- Dzięki.

poniedziałek, 15 września 2014

|116|. David

Pierwszy ważny egzamin z prawa. Ja w garniturze, w którym średnio lubiłem chodzić. Siedziałem w ławce, a przede mną leżały tylko kartki i dwa czarne długopisy. Jeden wiadomo, w zapasie. Podany temat był trudny. Z trudnością odczytałem go z wielkiej tablicy wiszącej w sali wykładowej. W ogóle sala wykładowa przypominała kształtem jakiś... Parlament? Była półokrągła. Wziąłem długopis do ręki i zacząłem pisać. Pierwsze zdania jakoś poszły. Usłyszałem jak ktoś szepcze w moim kierunku. Odwróciłem lekko głowę patrząc w lewo. Mój kumpel ze studiów czekał na jakąś podpowiedź z mojej strony. Szepnąłem do niego konspiracyjnie, że sam nie mam pojęcia co napisać. Wtedy rozległ się donośny głos profesora. Stanął na wprost mnie i powiedział: "I co teraz Turner? Przez ciebie wszyscy muszą przerwać pisanie. Egzamin odwołany!". Widząc spojrzenia innych szybko zareagowałem i zatrzymałem już odchodzącego profesora. Wytłumaczyłem wszystko, wziąłem winę na siebie. Dzięki temu inni mogli kontynuować pisanie. Ja niestety musiałem się pożegnać z tą okazją... Z tą przepustką do prawniczego świata - oczywiście gdybym zdał. A byłem przygotowany. Zasmucony wyszedłem z sali zamykając za sobą drzwi. W korytarzu siedział ojciec z matką. Byli tak samo podenerwowani jak ja. Ojciec chyba bardziej, bo dzień przed egzaminem nieźle przetrzepał mi skórę. Powiedziałem im, że zostałem wyrzucony na co on się wściekł. Zaczął mnie szarpać na oczach innych rodziców, lub partnerów piszących. Matka pociągnęła go za rękaw marynarki, żeby się uspokoił. Wiedziałem, że jak wrócę do domu to czeka mnie lanie. Świetnie! Mimo tego, że byłem już dorosły nie miałem jak uciec od niego. Nie miałem pracy, pieniędzy... Przyjaciół. Przez niego nie miałem nic. Przyjechaliśmy do domu. Wysiadłem szybko z samochodu i zwiałem na górne piętro gdzie znajdował się mój pokój. Trzasnąłem za sobą drzwiami i wściekły kopnąłem szafkę nocną stojącą przy łóżku. Przez tego kretyna, który poprosił o pomoc akurat mnie nie miałem szansy napisać egzaminu. Idiota! Słyszałem jak rodzice weszli do środka. Ojciec, mimo tego, że był szczupły wchodził po schodach ciężkimi krokami. Wpadł do mojego pokoju i chwycił mnie za koszulę. Krzyczał coś o tym, że go zawiodłem, że jestem beznadziejny, do niczego. Uderzył mnie z całej siły w twarz. Próbowałem się bronić, ale...

- Dave! - Obudził mnie krzyk dochodzący z kuchni.
Ponieważ odkąd się wprowadziłem do Alexa na stałe spałem w salonie, to wystarczyło, że podniosłem się z sofy i spojrzałem w kierunku aneksu.
- Czego się drzesz? - Wściekłem się, ale z drugiej strony byłem mu wdzięczny, za przerwanie mojego koszmaru. Właśnie... A już miałem od nich spokój. Znowu wróciły.
- Ja już dłużej nie wytrzymam... - Opierał się tyłem o blat. Był cały roztrzęsiony a w ręce trzymał papierosa.
- Alex... Już ci tyle razy mówiłem, że dasz radę. Zobacz... Wytrzymałeś już ponad dwa tygodnie. Jesteś czysty jak łza, nic nie brałeś i w ogóle...
- Ale ja nie wytrzymam!
I tam było co rano. Inni o tym nie wiedzieli. Przyjaciele z zespołu nawet nie mieli pojęcia co mój kuzyn wyprawia za ich plecami. Oni widzieli go jako opanowanego i zdającego sobie z wszystkiego sprawę kolesia. Ja niestety widziałem prawdziwy obraz. Taki jakby za kulisami jego opanowania. Serio Matt, Jamie i Nick myśleli, że Alex rzucił narkotyki od taki i jest od uzależniony? Nie. To był ciężki proces, który pokazywał jak mocny jest jego charakter. Wiem, że jest z siebie dumny, że tyle wytrzymał. Chociaż codziennie powtarzała się ta sama śpiewka.
- Zażyj coś na uspokojenie. - Mruknąłem i schowałem głowę pod poduszkę.
- Co ci? - Zainteresował się.
- Koszmary. - To jedno słowo wystarczyło, żeby opisać mój stan.
- Przecież już...
- Tak, wiem! Już ich nie było... Ale są! - Przerwałem mu.
- Mówiłeś o tym swojej dziewczynie? - Zapytał zaczepnie.
- Ona nie jest moją dziewczyną! Jeszcze...
- Oj weź... Łazicie razem to tu, to tam... I nie jest twoją dziewczyną? Powiedz chociaż jak ma na imię?
- Lauren. - Burknąłem wstając z sofy i idąc do niego do kuchni.
- Ładnie. - Przyglądnął się co robię. - Wiesz, że kawa z rana jest nie zdrowa?
- Zejdź ze mnie, dobra? Odezwał się... specjalista od zdrowego trybu życia.
- To nie moja wina, że ćpałem. - Prychnął i zaglądnął do szafki. - Nie wiesz gdzie jest herbata?
- Skończyła się. - Wziąłem kubek gorącej, świeżo zmielonej przez ekspres kawy i usiadłem na krześle.
- Dave... - Popatrzył na mnie błagalnie.
- Nie, nie pójdę do sklepu. - Przejrzałem go. - Powiedz lepiej jak tam twoja wczorajsza rozmowa z adwokatem?
- Dobrze. Dał mi kilka wytycznych co mam robić, żeby było okay. Popatrz... Na śmierć zapomniałem, że mam w domu niedoszłego prawnika.
- Przestań! Nie poruszaj przy mnie tego tematu. - Napiłem się łyka kawy. Skrzywiłem się po chwili, bo nie posłodziłem.
- Dobra, dobra... - Uniósł ręce w obronnym geście. - To ja pójdę po herbatę. - Wyszedł z kuchni.
- Kupisz mi coś po drodze? - Słyszałem jak już zapina kurtkę.
- Eh... No. A co chcesz?
- Czekoladę. Ponoć poprawia humor. - Uśmiechnąłem się do siebie.
- Zgrubniesz. - Parsknął śmiechem i wyszedł.
Zostałem sam. Usłyszałem jak przychodzi sms na mój telefon. Wstałem z krzesła zostawiając kubek na blacie. Otwierając wiadomości poprawił mi się humor, nawet bez ingerencji czekolady. Miles wysłał mi zdjęcie z czasów ślubu Matta i Breany, dopisując przy tym "Patrz co znalazłem, nie zapomnij o jutrzejszym występie".

niedziela, 14 września 2014

|115|. Matt

Kula powoli toczyła się po zielonym materiale, stuknęła drugą, zieloną i odbiła się od ścianki. Z satysfakcją widziałem jak zielona kula wpada do otworu. Okrążyłem stół i już miałem się nachylić gdy do pomieszczenia wpadł Alex. Mruknął coś w rodzaju przywitania i opadł na fotel stojący w rogu pokoju.
- Może wody? - Zaproponowałem, był zdyszany jakby przebiegł maraton.
- Chętnie...
Odłożyłem kij bilardowy na stół i podałem mu butelkę z wodą, którą wziąłem ze sobą.
- Skąd wiedziałeś gdzie mnie szukać? - Zapytałem.
- Momencik... - Uniósł palec wskazujący, napił się kilka dużych łyków i oddał mi butelkę. - Wiem po prostu, że masz słabość do tego miejsca.
- Przychodziłem tu z ojcem. - Uśmiechnąłem się na to wspomnienie.
- Zresztą wiesz ile się naszukałem wejścia do tego klubu, czy jakkolwiek to nazwać? Jak zwykle zapomniałem gdzie tu się wchodzi...
- Alex, do rzeczy. - Przerwałem mu.
- Eh, jest problem. - Wzdychnął głośno, trochę nerwowo. - Stephanie skasowała nagranie.
- Co?! - Krzyknąłem, ale zaraz się opanowałem. - Jak do tego doszło?
- Wryła mi się do mieszkania i gdy mnie nie było w salonie dorwała dyktafon.
- Trzeba go było lepiej schować! - Skrzywiłem się. Podobnie jak on opadłem na drugi z foteli. - Załamka, bracie, załamka.
- Wiem. Wczoraj jak byliśmy nad tym jeziorem, to myślałem, że się normalnie skicham!
- Czemu?
- Nie dość, że moi rodzice mieszkają w pobliżu, to jeszcze tam lubią spacerować...
- Aż tak ich nie lubisz? - Powoli odkręciłem zakrętkę butelki.
- Nie o to chodzi. Nie rozmawiałem z ojcem dziesięć lat. I nagle takie "Hej tatuś, bo widzisz... To jest Stephanie i wcześniej była Diana, ale się omal przy niej nie zaćpałem na śmierć".
Oboje zaczęliśmy się z tego śmiać. Szkoda tylko, że Alex stracił dowód. Mogłoby mu to pomóc w uwolnieniu się od tej jędzy. Pasuje o wszystko zapytać adwokata...
- Grasz? - Wskazałem na stół.
- Partyjkę? Mogę. - Potarł dłonie, wstał i zdjął kurtkę. - Jak przegram to stawiam piwo.
- A jak ja przegram? - Czułem podstęp.
- To pomożesz znaleźć adwokata. - Wiedziałem!
- Spoko. - Ustawiłem kule w trójkątnej obręczy.


- Dzień dobry, z tej strony Matt Helders. Chciałem zapytać o poradę prawniczą. - Opierając się o parapet trzymałem w ręce telefon.
- Dzień dobry, był pan umówiony? - Zapewne sekretarka jednego z krawaciarzy.
- Niezupełnie. - Mruknąłem. - Wie pani... Szukam adwokata. Pilnie.
- Rozumiem. Mogę panu polecić Andrew'a Still'a. Aktualnie nie prowadzi żadnej sprawy, ale jest dumą naszej kancelarii. 
- Świetnie! To kiedy można by było się umówić z nim na spotkanie?
- Najwcześniej jutro o 17:00. Mogę panu dać kontakt.
- Jasne, poproszę. - Już wcześniej miałem przygotowaną kartkę i długopis. 
Kobieta podała mi potrzebny telefon do adwokata i miejsce jutrzejszego spotkania. Zarezerwowałem wszystko na nazwisko Alexa.
- Dziękuję, do widzenia. - Rozłączyłem się.
Poszedłem do salonu, w którym siedzieli Breana i Alex. Kumpel opowiadał coś żywo przy tym gestykulując. 
- Załatwione. - Powiedziałem po tym, gdy napotkałem jego pytające spojrzenie. - Że też musiałem przegrać...
- Właśnie opowiadam Breanie jak cię orzeźbiłem w bilarda. - Uśmiechnął się dumny.
- Teraz musisz wygrać z czymś innym. - Usiałem obok żony.
- Wiem. Ale z pomocą twoją i reszty ekipy na pewno dam radę. 
- Nie zapominaj o Davie. On ma praktycznie największy wkład.
- Nie zapominam. - Oburzył się. - Wiem, choć to ty załatwiłeś mi adwokata. Ja nie mam do tego głowy...
- Rozumiem. Zresztą przegrałem zakład więc wiesz... - Zaśmiałem się. 
Spędziliśmy resztę dnia na rozmowach. Na wieczór dołączył do nas Jamie. Nick niestety musiał się zająć synem. Niestety dla nas, bo lubiliśmy być w komplecie. Dobrze, że tą pustkę wypełnił Dave.

sobota, 13 września 2014

|114|. Alex

Sukces. Minęły dwa tygodnie, a ja nie brałem. Nic a nic. Byłem z siebie dumny, miałem dobry humor. Nawet mimo tego, że musiałem być z Stephanie. Obiecałem sobie, że pójdę w końcu na policję z tym. Po tym jak Dave i reszta ekipy doradzili mi, żebym nagrał to co ona mówi. Udało się. Nagranie leży w domu, a ja siedzę teraz w jakiejś knajpce z przyjaciółmi i świętujemy nowo narodzonego synka Nicka. Rodzice dali mu na imię Charles Alexander. Matt został chrzestnym, a mi zostało cieszyć się, że bobas ma drugie imię po mnie. Dave gdzieś wyparował z nową dziewczyną. Mówił, że jadą poza miasto. Niech robią co chcą, są dorośli.
Zobaczyłem z oddali Stephanie. Uśmiechnąłem się do niej udając, że wszystko okay. Weszła do lokalu, pocałowałem ją w policzek - na co wszyscy wytrzeszczyli oczy - i usiadła obok mnie.
- Długo czekacie? - Spytała jakby nigdy nic.
- Nie. - Odpowiedział Jamie. Dobrze, że nie wspomniał o tym, że nie czekaliśmy na nią.
- Gdzie twój kuzyn? - W jej oczach widziałem satysfakcję z powodu jego nieobecności.
- Pojechał gdzieś z dziewczyną poza miasto. - Mruknąłem obojętnie.
- Też pojedźmy. - Pociągnęła mnie za rękaw kurtki.
- Nie da rady. Piłem. - Uniosłem szklankę jeszcze do połowy wypełnioną piwem.
- Ale ja nie piłam a jestem tu samochodem. Podrzucę cię do domu i się przebierzesz. - Zmierzyła mnie wzrokiem. - Nie pojedziesz nad jezioro tak ubrany.
- Masz zamiar jechać do High Green? - Przeraziłem się, tam mieszkali moi rodzice. - Zresztą co ci przeszkadza mój ubiór?
Byłem ubrany jak zwykle - jeansy, koszula i skórzana kurtka.
- Chcę zobaczyć twoje mieszkanie. - Wzięła serwetkę w dłonie i zaczęła ją miąć.
- Nie ma tam nic ciekawego. - Burknąłem.
- Musisz być taki oschły? Chodź, jedziemy. Zaraz się zrobi ciemno i nici z wycieczki! Chooodź! - Ciągnęła mnie za rękaw coraz bardziej.
- Cześć wam. - Westchnąłem żegnając się z przyjaciółmi. Odprowadzili mnie pełnym współczucia spojrzeniem.

- Ile razy nie widzę tych twoich kumpli to stwierdzam, że mało rozmowni są. - Minęliśmy duże centrum handlowe.
- Wiesz, że Sheffield to miasto studenckie? - Chciałem zmienić temat. Jeszcze by mi zaczęła przyjaciół szukać.
- Wiem, dlatego tu jestem. - Zatrzymała się na światłach. - Daleką stąd mieszkasz?
- Nie. Skręć nie w tą, tylko w następną ulicę.
- Mieszkasz w centrum? - Uniosła brwi. - Czadowo.
- No... - Wyjrzałem za szybę. Zerwałem się uderzając przy tym głową w dach nade mną. - Au! - Jęknąłem.
- A tobie co? - Popatrzyła na mnie krzywo.
- Nic, nic. - Powodem mojego zrywu był widok idącego Milesa z Adele. Niesamowite... Nie widziałem ich tak dawno...
- Skoro nic, to czemu się zachowujesz jak...
- Zielone masz. - Przerwałem jej. Po co tłumaczyć jej, że obok samochodu właśnie przeszedł mój kolejny przyjaciel?
Ruszyła samochodem i pojechała według instrukcji.

- Ładnie tu masz. - Zachwyciła się wchodząc do mieszkania.
Zamknąłem za nami drzwi. Jak tu się ubrać nad to jezioro? Wszystkie ciuchy mam praktycznie tego samego pokroju. Uwiesiłem się na drzwiach szafy w sypialni. Swoją drogą pasowałoby zrobić pranie, ale ostatnio nie miałem czasu iść do pralni. Może wyślę Dave'a pod jakimś pretekstem? Wyjąłem jakiś czarny podkoszulek. Jeansów nie miałem zamiaru zmieniać, miałem spodnie tylko z długimi nogawkami. Buty zmieniłam na czarne trampki. Przeglądnąłem się jeszcze w lustrze. Nie przebrałem się zupełnie, ale mam nadzieję, że Stephanie da mi spokój. Wyszedłem z sypialni i poszukałem jej wzrokiem. Siedziała na sofie w ręce trzymając dyktafon.
- Możesz mi powiedzieć, czemu mnie nagrałeś? - Odwróciła się patrząc na mnie.
- Yy, co ja? - Wtopa. Cholera... - Nie wiedziałem, że mam ten dyktafon ze sobą... On się czasami psuje i nagrywa...
- Nie kłam. - Wykonała pewną kombinację przycisków. - Usunęłam to. Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy?
Oparłem się plecami o ścianę. Czułem jakby zawalił mi się cały świat. Nie dość, że odkryła co chcę zrobić, to jeszcze pewnie będzie przez to ostrożniejsza. Wstała rzucając urządzenie na stół. Podeszła do mnie i przyglądnęła się przekrzywiając głowę.
- Może być. - Oceniła mój ubiór. - Idziemy?
Starym zwyczajem uwiesiła mi się na szyi i pocałowała w policzek.
- Yhym... - Mruknąłem prawie bezgłośnie.
Po co ją tu przywlokłem?! Musiałem robić wszystko co chciała, żeby na mnie nie doniosła. Miało się to skończyć wraz z dostarczeniem przeze mnie nagrania na komisariat. Niestety, nie udało się.

piątek, 12 września 2014

|113|. David

Po wyjściu Alexa zrobiło się wesoło, bo wpadli jeszcze Nick i Matt. W czwórkę gadaliśmy jak starzy znajomi. Miles też coś mówił, że wpadnie. Musiał ze mną obgadać koncert, który gra jutro, wtedy gdy Arctic Monkeys. Będą też inne zespoły. Rozpoczynamy jutro Festiwal Muzyki w Sheffield. Przyjadą Depeche Mode, The Black Keys... Długo by wymieniać. Nie mogę się doczekać, bo nigdy nie grałem dla tak dużej publiki. Mam nadzieję, że nie wyszedłem z wprawy. Najwyżej Matt da mi króciutkie korepetycje przed występem. I już. Poczułem wibrację telefonu w kieszeni. Wiadomość. Od Alexa.
- Patrzcie... - Mruknąłem, a wszyscy stanęli za mną czytając sms'a. - Znowu kłopoty...
- Wiesz gdzie ona mieszka... Jak jej tam? - Matt zaniepokoił się tak samo jak reszta.
- Nie wiem. Stephanie. Ma na imię Stephanie. - Przełknąłem ślinę. - Pojechał tam motorem. Można by poszukać, ale to nie ma sensu... Nawet nie wiem czy mieszka w domu, czy bloku.
- Jakby tego było mało znowu to zrobił. Jak sam napisał... - Wnioskował Nick.
- Pewnie pod przymusem. - Schowałem telefon z powrotem do kieszeni. - Nie mogę go stracić bo sobie nie poradzę...
- Chyba nie rozumiem. - Jamie usiadł z powrotem na wprost mnie. 
- Mam tylko jego. Na moich rodziców nie mam co liczyć. Z rodzicami Alexa też miałem sporadyczny kontakt. Nie mam innego kuzynostwa... Zostaje mi tylko on.
Zapadła cisza. Chłopacy patrzyli na mnie ze zdziwieniem.
- Czemu nam wcześniej o tym nie powiedziałeś? - Matt szturchnął mnie w ramię.
- Bo to moje osobiste problemy. - Przeczesałem ręką włosy. - Nie powinniście o nich wiedzieć. - Żałowałem, że poruszyłem ten temat.
- Spokojnie. Z nami możesz rozmawiać o wszystkim. Jesteśmy jak jedna wielka rodzina. Nic nigdy nie wypływa poza towarzystwo. Nawet nasze żony nie są do końca świadome pewnych rzeczy. - Matt uśmiechnął się stawiając mnie trochę na duchu. Dobrze jest mieć przyjaciół. Prawdziwych.
- Jak możemy mu pomóc? Wyraźnie w sms'ie prosił o pomoc... - Załamałem się. - On pisze wiadomości raz na rok... Widocznie nie mógł zadzwonić... Ale on zawsze dzwoni... Co się dzieje?
- Opanuj się Dave. - Jamie widząc jak się denerwuję mówił spokojnym głosem. - Damy radę. Pewnie jutro wróci do domu. Miejmy nadzieję.


Zapewne nas wszystkich obudził trzask drzwi wejściowych. Zbliżała się dziesiąta. Ja z Jamie'm usnęliśmy siedząc wczoraj na kanapie, a Matt i Nick na fotelach. Za oknem było pochmurno, jakby zaraz się miało rozpadać...
- Cześć. - Alex stanął w salonie, a wszystkie oczy zostały skierowane na niego. Był rozczochrany, miał lekko podkrążone oczy - zapewne z niewyspania - i w ogóle wyglądał jakby zaraz miał paść na twarz. - Niepotrzebnie czekaliście. 
- Martwiliśmy się. - Powiedziałem. Jak byśmy się zmówili - wstaliśmy jednocześnie. - Widzieliśmy sms'a. Alex... To prawda? Znowu brałeś?
- Nie miałem wyjścia. - Posmutniał jeszcze bardziej. Stał chyba na granicy mega depresji a śmierci. 
- Czym cię do tego wszystkiego zmusiła. Radzę ci. Dobrze pomyśl, bo kiepską wymówką nic nie zdziałasz. - Jamie uniósł palec ostrzegając przyjaciela. 
- Powiedziała, że jeżeli ją rzucę to... - Urwał i roztrzęsiony zdjął kurtkę. - To pójdzie na policję i doniesie, że ją zgwałciłem. - Nie patrzył na nas.
- Nie do wiary! - Prychnął Cook. - Przecież to jest szantaż. Sam powinieneś iść na policję!
- Okay, pójdę. I co powiem? Że mnie ten babsztyl szantażuje? A wtedy ona będzie udawała skrzywdzoną i wszyscy się dowiedzą, że biorę! Uwierzą jej. Bo ona jest bezbronna, a ja zły. - Opadł na wolny już fotel. 
- W sumie racja. - Mruknąłem patrząc na jego blizny. Miał sine ślady na przedramionach. - Pomóc ci to opatrzyć?
Pokiwał głową. 
Niech mi ludzie nie mówią, że pieniądze dają szczęście i pozwalają na więcej. Gówno prawda! Pieniądze szczęścia nie dają. Rujnują człowieka, bo ten szuka nowych rozwiązań. Stać go na więcej. Na przykład na narkotyki. Same problemy. Jak już się ma kasę, to trzeba umieć z niej korzystać rozsądnie. Poszedłem do kuchni, w której była apteczka. Wyjąłem bandaże i wróciłem do salonu. Alex wystawił najpierw jedną, później drugą rękę. Zabandażowałem je zakrywając przy tym jego tatuaż. Nie wiem czemu dał mi tyle do myślenia. Był to tylko zwykły kwiatek, a pod spodem było napisane Sheffield. Może się zdziwiłem, że z Alexa taki... Patriota? Nie wiem jak to inaczej nazwać.
Trzeba będzie wspólnie pomyśleć co z tym zrobić. Dziś wieczorem mamy koncert. Pasuje przed tym to załatwić. Ale czy się uda? 

czwartek, 11 września 2014

|112|. Alex

Zdjąłem kask z głowy i położyłem na siedzeniu motocykla. Popatrzyłem na górne piętra budynku przed którym się zatrzymałem. Powiał zimny wiatr, więc postawiłem kołnierz w kurtce i wszedłem do bloku. Zapukałem do znanych mi już drzwi i czekałem na odzew. Po chwili kobieta otworzyła mi odsuwając się z progu bym mógł wejść.
- Możesz mi powiedzieć co takiego pilnego było, że musiałem przejechać pół miasta? - Burknąłem stojąc w przedpokoju.
- Wejdź. - Stephanie zaprosiła mnie gestem. - Napijesz się czegoś?
- Nie. - Odparłem siadając w fotelu, w którym już kiedyś siedziałem. - Streszczaj się i mów o co chodzi.
- Czemu jesteś taki oschły? - Usiadła bokiem na moich kolanach. - Chciałam żebyś przyjechał, bo...
- Bo? - Czekałem na dalszy ciąg wypowiedzi, którą urwała.
- Nie chcę tu siedzieć sama. - Zaczęła się bawić zamkiem mojej kurtki.
- Stephanie... - Mruknąłem łapiąc ją za rękę, którą już prawie całkowicie rozpięła kurtkę. - Nie możemy być razem. Nie pasujemy do siebie...
- Nie rozumiem. - Przymrużyła oczy patrząc na moje usta.
- Czego tu nie rozumieć? - Prychnąłem. - Nie chcę być z tobą i już.
- Teraz tak mówisz... - Zbliżyła twarz do mojej, tak że nasze czoła się stykały. - Twój kuzyn naopowiadał ci bajek...
- On nie ma z tym nic wspólnego. 
- Nie kłam, Alex. - Pocałowała mnie.
- Przestań. - Odepchnąłem ją lekko.
Stephanie wstała i przyglądając mi się przekrzywiła głowę.
- Najlepiej będzie jak o mnie zapomnisz. - Zapiąłem z powrotem kurtkę. - Cześć. - Pokierowałem się do wyjścia.
- A jeśli policja dowiedziałaby się o tym, że pewien mężczyzna mnie zgwałcił?
- Nie zrobisz tego! - Wściekłem się. 
- Jak myślisz, komu uwierzą? - Podeszła do mnie bliżej. - Sławnemu facetowi, któremu mogło odbić, czy skrzywdzonej kobiecie? Pomyśl.
Przestraszyłem się. Co ona w ogóle wygaduje?! Nic jej nie zrobiłem... W dodatku żadnej kobiecie nie zrobiłbym takiego świństwa! W tym momencie nie wiedziałem jak się bronić... Chyba chwilowo trzeba było się poddać.
- Proszę cię... Nie rób tego... Zniszczysz życie nie tylko mnie ale i sobie. - Chciałem załatwić to dyplomatycznie.
- Zauważ, że to przeznaczenie. Trafiliśmy na siebie w tym klubie. - Jej oczy błysnęły przebiegle w ciemności przedpokoju.
- Taa... - Przecież to było za pośrednictwem Matta, ale nie ważne... - Stephanie... Wychodzę. - Nacisnąłem już klamkę.
- W takim razie wychodzę z tobą. Ty do domu, ja na komisariat.
- Szantażujesz mnie! - Zamknąłem z powrotem drzwi. - Znajdź sobie kogoś innego...
- Zrozum, że ja chcę być z tobą. - Uwiesiła mi się na szyi.
- Ale ja nie chcę. - Przyglądałem się jej niezrozumiałej mimice twarzy. - Puść mnie i daj normalnie żyć.
- Wiem czemu taki jesteś. - Poszła do kuchni.
- Czemu? - Poszedłem za nią. Oparłem się o framugę, miałem już dość.
- Bo twoi przyjaciele zmusili cię do terapii. Ja wiem czego ci potrzeba. - Zapaliła cienkiego papierosa. - I to mam. - Wypuściła powoli dym.
- Nie mogę. Leczę się. I wiesz czego mi potrzeba? Spokoju. Czasu. Ty mi tego nie dasz. Ty mi dasz kłopoty! - Wściekłem się, że próbuje mną manipulować.
Usiadłem na kuchennym krześle i schowałem twarz w dłonie. Dlaczego zawsze muszę ściągać na siebie pioruny? Pieprzony pech. Z nerwów roztrząsłem się. Nie brałem już dość długo. Położyłem rękę na stole obok. Musiałem się uspokoić...
- Oho! Zespół odstawienia. - Kucnęła przede mną.
- A ty co, medycynę skończyłaś?! - Wkurzony podniosłem na nią wzrok.
- Nie, ale wiem, że się męczysz. - Zgasiła resztkę papierosa w popielniczce.
- Nie. Męczę. - Cedziłem słowa. - Teraz wstanę, wyjdę i wszystko będzie jak dawniej. Ty nigdzie nie pójdziesz, zapomnisz o mnie, ja o tobie...
- Bzdury. - Przerwała mi z uśmiechem na twarzy. - Zostaniesz.
Wstałem i omijając ją poszedłem do łazienki. Zamknąłem za sobą drzwi, ale nie na klucz. Usiadłem na wannie i zacząłem gorączkowo myśleć jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie chciałem siedzieć w więzieniu za coś czego nie zrobiłem. Ale ma rację... Chyba by mi nie uwierzyli. Cholera...
Zdjąłem kurtkę zostając w samym podkoszulku. Popatrzyłem na swoje blizny na rękach. Dotknąłem ich delikatnie. Zabolały. Kiedy to się zagoi? Wzdychając odchyliłem głowę do tyłu, tak, że omal nie wpadłem do wanny.
- Alex... - Stephanie weszła do łazienki trzymając w dłoni jakiś przedmiot.
- Nawet tu nie mogę być sam?
- Możesz. - Położyła strzykawkę na umywalce. - Czekam w salonie. - Wyszła zamykając za sobą drzwi.
Wlepiłem wzrok w leżącą dość blisko mnie strzykawkę. Nie mogę! Jestem czysty... Nie mogę... Boże... Z tego się chyba nie wychodzi... To koniec!
Dave z Jamie'm czekają na mnie w moim mieszkaniu. Wierzą, że się pozbierałem. Choć trochę. Nieprawda. Co chwilę jak robię krok do przodu to następstwem są dwa, albo nawet trzy do tyłu. Nic nie ma sensu. Poczułem ciepłe łzy spływające po moich policzkach. Roztrzęsioną dłonią złapałem strzykawkę. Co ja robię?!
Nie mogę.
Uzależniłem się.
Ona wie jak mnie zniszczyć, ja nie wiem jak ją.
Zrobi wszystko, żeby mnie przy sobie zatrzymać.
Wbiłem igłę.
Prawie od razu poczułem ulgę.
Od samego faktu.
Narkotyk zaraz zacznie działać.
Trzeba się spieszyć.
Wyjąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer Dave'a. Co mu napisać? Jak to wszystko ująć w zrozumiałe dla niego słowa? Przecież on znowu pomyśli, że ich zawiodłem. A przede wszystkim siebie.

Dave, pomóż. Mam kłopoty, chodzi o Stephanie. Szantażuje mnie. Nie wiem czy wrócę dzisiaj do domu. Znowu to zrobiłem. Przepraszam.

Wysłałem wiadomość. Byłem już chyba kompletnie zniszczony psychicznie. Trzymając kurtkę wróciłem do salonu. Dla odmiany usiadłem na sofie. Obok niej. Spojrzała na mnie z satysfakcją. Czułem na sobie jej wzrok. Ja patrzyłem ślepo przed siebie. Przysiadła się bliżej i odebrała mi kurtkę. Rzuciła ją gdzieś za siebie. Zareagowałem, zwróciłem na nią uwagę. Diana mi pomagała wybierać ciuchy. Wtedy. W Filadelfii. Ostatnie dobre wspomnienie z nią związane.
- I jak, zostajesz? - Musnęła mnie palcem po policzku.
- Zostanę... - Wysiliłem się na chyba najbardziej udawany uśmiech w moim życiu. 

środa, 10 września 2014

|111|. David

Parking na tyłach centrum handlowego.
- Stoicie pod słońce... - Burknąłem z niechęcią.
- Przesadzasz. Rób i nie gadaj. - Stephanie objęła Alexa. Na ten widok chciało mi się rzygać.
- Zrobione. - Oddałem jej telefon.
- Mamy wspólne zdjęcie! - Pocałowała go w policzek. - Gdzie teraz idziemy?
- Nie wiem, gdzie chcesz. - Kuzyn był wyraźnie zmęczony tą babą.
Miałem jej po dziurki w nosie. To miał być mój wypad na miasto z Alex'em. Mieliśmy iść na kręgle z Jamie'm i Matt'em. W ogóle tyle było planów... Do których wchrzaniła się ta Nowa Dziewczyna Alexa. Nie, no serio... Łapią mnie mdłości i inne dolegliwości jak na nią patrzę. Rozumiem, jakby faktycznie była w nim zakochana przez to jaki jest, a nie ile ma na koncie w banku.
- Alex, nie miałeś dzisiaj czasem czegoś do załatwienia? - Próbowałem go ratować.
- Ja? - Nie pojął na początku. - Ach tak! - Uderzył się otwartą w dłonią w czoło. - Na śmierć zapomniałem. - O dziwo dobry z niego aktor. - Kochana, musimy przełożyć nasze wyjście...
- Ale... Jak to? - Zasmuciła się.
- Sprawa wagi państwowej. Muszę lecieć.
- To cześć. - Mruknęła i cmoknęła go w usta.
Oboje się odwróciliśmy - nawet się z nią nie pożegnałem - i poszliśmy w kierunku domu. Nie było stąd daleko. Gdy uznałem, że straciła nas z wizji postanowiłem się odezwać.
- Ciekaw jestem kiedy jej to powiesz?
- Nie wiem. Uczepiła się mnie jak rzep psiego ogona. - Na jego twarzy wystąpił dziwny grymas.
- No to... Nie wiem... Powiedz, że nie chcesz z nią być i już.
- Żeby to było takie proste... - Przewrócił oczami.
Doszliśmy już do świateł. Czekając na zielone oboje rozglądaliśmy się, czy oby nas nie śledzi swoim samochodem. Gdyby Stephanie się dowiedziała gdzie mieszkamy to byłaby to co najmniej katastrofa.
- To nie jest czasami Jamie? - Wskazałem palcem mężczyznę na motorze wyjeżdżającego z zakrętu. Patrzył w naszym kierunku, ale chyba nas nie widział.
- To on... - Alex przymrużył oczy. - Jamie!
Cook szukając kto go woła zwrócił na nas uwagę i się uśmiechnął. Podjechał bliżej.
- Co wy tu robicie Turner? - Spytał.
- Pytasz się mnie, czy jego? - Parsknąłem śmiechem. - Jakby nie patrzeć mamy takie samo nazwisko.
- A, no tak. - Machnął ręką rozbawiony. - Więc, chodziło mi o tego tu. - Wskazał Alexa.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - Kuzyn zniżył głos. - Wiejemy przed kobietą.
- O, to coś nowego. Słuchaj, jechałem właśnie do ciebie, żeby ci powiedzieć, że mamy jutro wieczorem koncert na stadionie.
- Nie gadaj. - Alex cofnął się o krok. - Nie... Nie jestem gotowy... Ja...
- Dasz radę. - Zapewnił Jamie.
- Wpadaj do nas. - Zaproponowałem. - Nie mamy dzisiaj nic ciekawszego do roboty.
- Okay. To... Czekam na was przed blokiem. - Odpalił z powrotem motor i ruszył.
- On chyba zwariował.
- Czemu? - Spojrzałem na niego.
- Nie mam ochoty na żadne koncerty.
- Stary, to twoja branża. Mus to mus, sam wybrałeś taką drogę.
- Wiem, wiem... Chodźmy już, bo jak będzie nie wiadomo ile czekał to jajko zniesie.


tumblr_n5nlcwrOP71s2brgro1_500.jpgSiedziałem i śmiałem się widząc grę Jamie'go i Alexa. Były w niej niesamowicie głupie pytania i zadania. Coś w stylu "Wyjdź na balkon w samej bieliźnie i krzyknij, że kochasz budyń czekoladowy". Dobre porównanie. Jest to gra wieloosobowa, ale gdy pytali mnie czy chcę z nimi grać odmówiłem. Kuzyn - jak twierdzi Jamie - musi się czymś konkretnym zajmować, żeby nie przyjmował narkotyków. Tak doradzał psychiatra, czy ktoś tam...
- Przepraszam na chwilę. - Alex wstał od stołu.
- Dokąd to? - Jamie rozbawiony chwycił go za kurtkę. - Uciekasz bo przegrywasz?
- Nie, telefon mi dzwoni. Nie słyszysz?
- To leć, tylko szybko.
Zostaliśmy sami z Cookiem. Czułem się niezręcznie w tej sytuacji. Chciałem coś powiedzieć, ale nie wiem co. O czym niby mieliśmy gadać? Nic interesującego nam obu się nie przydarzyło przez ostatni czas. Na szczęście z opresji wybawił mnie kuzyn.
- Szlag by to! - Alex krzyknął w sypialni.
- Co jest? - Zapytałem.
- Nic... - Wrócił do salonu. - Muszę wyjść.
- Tak teraz? Nagle? Przecież już jest późno... - Wstałem z krzesła.
- Muszę. Dokończymy jak wrócę. - Uśmiechnął się do Jamie'go. 

wtorek, 9 września 2014

|110|. Alex

W salonie było jasno i cicho. Żona Jamie'go wraz z Dave'm siedzieli na wprost mnie. Czułem jak na oczy cisną mi się łzy. Jestem podły. Lily położyła swoją dłoń na mojej. Gdy podniosłem na nią wzrok, uśmiechnęła się.
- Chcemy ci pomóc, okay? - Powiedziała delikatnym i spokojnym głosem. - Wiemy, że potrzebujesz pomocy. Potrzebujesz?
Pokiwałem tylko głową. Nie było mnie stać na słowa.
- Powiedz mi, co dzisiaj zażyłeś i w jakiej ilości?
Spojrzałem na siedzącego obok niej Dave'a. Nie ruszał się, słuchał.
- Ekhm... - Odkaszlnąłem. - Heroinę. - Na to słowo jakby obydwoje zbledli.
- Ile? - Pytała dalej.
- Tylko strzykawkę.
- Tylko? Co przez to rozumiesz?
- Zwykle zażywam tego dużo więcej. - Mówiłem z zamkniętymi oczami.
- Od jak długiego czasu narkotyzujesz się?
- Wystarczy! - Zerwałem się na równe nogi. Podszedłem do okna.
Otworzyłem je sprawnym ruchem i trzęsącymi się rękami zapaliłem papierosa. Usiadłem na podłodze pod oknem, a po policzku pociekła mi łza.
- Ponad miesiąc. - Odpowiedziałem na jej pytanie. - Biorę to świństwo od miesiąca i nie mogę przestać! Uzależniłem się... - Ciężko mi było o tym mówić.
- Wiesz, że z tego można wyjść? - Podeszła i kucnęła przede mną. - Trzeba tylko chcieć.
- Nie mam siły. Nie mam już na nic siły. I tak mi już niewiele życia zostało. - Zaciągnąłem się kilka razy papierosem.
- Pamiętasz jak próbowałem się otruć lekami? - Dave wtrącił się do rozmowy. - Powiedziałeś wtedy, że "Po każdym rozstaniu będę się zabijać?", "Nie jedno mnie jeszcze w życiu czeka". Pamiętasz?
- Pamiętam. - Uśmiechnąłem się na to wspomnienie.
- Diana odeszła i nic z tym nie zrobisz. Trzeba żyć dalej. Cieszyć się życiem, ale w normalny sposób. A nie, tak jak ty. Naćpam się i może przeżyję. Nie! Doceń, że masz wspaniałych przyjaciół. Ja chciałbym mieć choć jednego takiego... Jesteście jak bracia! Miałeś więcej szczęścia niż ja. Zostałeś wychowany przez dobrych, porządnych ludzi. Ja miałem gorzej. Tak... Trafiłem na tego gorszego brata, syna naszej babci. Ale wzorowałem się od ciebie, od twojego ojca. Pomyśl, co by powiedzieli twoi rodzice, gdyby cię zobaczyli w takim stanie? Pomyśl. Zawiódł byś ich po całej linii. Zachodziliby w głowę, gdzie popełnili błąd. Nie rób im przykrości. Nie zadawaj się z tą kobietą, tylko znajdź sobie normalną dziewczynę. Taką jak Diana. Na nią nie masz już co liczyć, bo ją zawiodłeś. My tak łatwo od ciebie nie odejdziemy. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Jesteśmy rodziną.
Jego mądre słowa wciąż brzęczały mi w uszach. Ma rację. I to stu procentową. Bardzo ciężko będzie mi rzucić, ale z pomocą którą mam oferowaną poradzę sobie. Wyjdę z tego. Muszę być dobry. Stoczyłem się. Nie chcę dyndać na końcu łańcucha społecznego między menelami i ćpunami. Chcę wieść godne życie u boku przyjaciół i dziewczyny, którą na pewno kiedyś poznam. Głupi byłem, że w ogóle trafiłem w to błędne koło. Wypuściłem dym przez usta i wyrzuciłem resztkę papierosa przez okno.
Nie wiem czemu, ale przypomniała mi się Adele. Jak spotkałem ją pierwszy raz i zawróciła mi w głowie bo byłem samotny. Potem wróciła Diana. Nie chciałem jej przyjąć, ale uległem. Byliśmy szczęśliwi, chociaż chwilę. Później to porwanie. Ale wszystko się wyjaśniło. Uśmiechnąłem się do siebie na wspomnienie, jak mówiłem Matt'owi, że się będę chciał oświadczyć Dianie. Jak skakał z podekscytowania, że chce zostać świadkiem. Jak się z nim droczyłem...
Właśnie. A potem ją uderzyłem. Zmieniłem się. Nie chciała ze mną być więc wyjechała, nikt nie wie gdzie. Boże... Jak ja ją kocham.
- Masz rację. - Przerwałem ciszę. Dałem im do wiadomości, że słuchałem słów Davida. - Poprawię się.
- Nie obiecuj nam. - Dave pokręcił głową.
- To nie jest obietnica składana wam. To obietnica składana mi, a przede wszystkim Dianie. Chcę z tego wyjść...
- I to rozumiem. - Przerwał mi uśmiechając się.
- Ale sam sobie nie poradzę. To nie jest proste...
- Od tego masz nas. Po prostu daj nam wejść do twojego życia. Nie zamykaj się w sobie. - Dave wciąż przemawiał mi do rozumu.
- Zostawię was samych. - Lily wstała i wyszła z uśmiechem na ustach.
- Chodźmy do chłopaków. Czekają na nas. - Kuzyn wyciągnął do mnie rękę.
Wiedziałem, że jak go za nią nie złapię to oznaczałoby, że nie przyjmuję pomocy. Zrobiłem inaczej. Chwyciłem go mocno za dłoń i pomógł mi wstać. Nie wiem czemu, ale ten gest był dla mnie pocieszający i stawiający na duchu. Jak tylko wstałem, przytuliłem go mocno. Należało mu się. Choćby za te słowa, które powiedział.
- Puść mnie, bo mnie udusisz. - Zaśmiał się.
- Dziękuję. - Szepnąłem.
- Jeszcze nie dziękuj. Podziękujesz jak będzie po wszystkim. A teraz chodź.
Wyszliśmy z domu po schodach. Moi... Nasi przyjaciele patrzyli na nas. Dave był teraz członkiem zespołu. Zespół to nie jest grupa ludzi, w której każdy ma inne zadanie. Nie. Zespół to rodzina.

poniedziałek, 8 września 2014

|109|. David

Obracałem butelkę w dłoniach. Matt rozpalał grilla na swoim podwórku. Jamie z Nickiem coś debatowali przy stole a ich żony nie zachowywały się lepiej. Atmosfera była bardzo rodzinna i wesoła. Ja tylko siedziałem jak ostatni gbur i czekałem. Czekałem na Alexa, który miał tylko zatankować motor i do nas dołączyć.
- Wiatr wieje i gasi. - Matt tłumaczył powód, dlaczego na grillu nie pojawił się ogień.
- Przynieś colę z lodówki. - Jamie krzyknął do organizatora dzisiejszej imprezy.
- Ja pójdę. - Zgłosiłem się na ochotnika.
- Naprawdę? - Helders kłapał w powietrzu szczypczykami do mięsa.
- No, ale za chwilę. - Odpowiedziałem patrząc na drogę.
- Znając życie nie przyjedzie. - Jakby wiedział o kim myślę...
- A-Ale dlaczego?
- Pewnie coś go zatrzymało. - Wzruszył obojętnie ramionami. - Jak jest się frontmanem zespołu to musi za nas odpowiadać.
- Chyba nie rozumiem. - Pokręciłem głową.
- Eh... Tak jak ty, też jestem perkusistą. Więc wszyscy jesteśmy muzykami, nie?
- Ehem. - Dawałem znać, że rozumiem.
- A on jest do tego wokalistą i tekściarzem. Ma więcej roboty od nas.
- Ale to go nie zwalnia z tego, że się dzisiaj z nami umówił. - Cała teoria Matta poszła się paść.
- Właśnie. - Odpalił kolejną zapałkę i wrzucił ją na węgiel. - Nie nadążam za nim. - Wzdychnął. - Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym.
- Chyba kogoś poznałem. - Tak jak prosił, zmieniłem temat.
- Nie gadaj! - Uśmiechnął się. - Jaka ona jest?
- Ładna i mądra. - Opis w pigułce. - Ale młodsza.
- Dużo młodsza? - Uradował się, że w końcu udało mu się rozpalić ogień.
- Ma dziewiętnaście lat. Czyli trzy lata.
- A, to nie jest aż tak źle. - Machnął ręką. - Studiuje?
- Mhm, zaczęła.
- Co studiuje?
- Prawo. - Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym kierunku.
- Zdaje się, że ty też byłeś na prawie? - Położył kiełbaski na rożnie.
- Mniej więcej. Jak widać zająłem się, choć nieudolnie, muzyką.
- Aha, a...
- Nie chcę o tym rozmawiać. - Przerwałem mu. - To dla mnie drażliwy temat. - Wyjaśniłem szybko.
- Okay, rozumiem. - Uśmiechnął się przyjaźnie. - Spokojnie, pewnie za niedługo przyjedzie. - Widział jak cały czas patrzę w kierunku drogi.
- Ale zaczyna się ściemniać...
- Trafi. Spokojna głowa. Alex nie takie rzeczy robił. A, właśnie... - Zniżył głos, żebym go słyszał tylko ja. - Brał coś wczoraj?
- Nie. O dziwo nie. Był czysty.
- Czyli terapia zaczęła na niego działać.
- Dzięki, że go wzięliście do tego psychiatry. - Wstałem klepiąc go po ramieniu. - Gdyby nie wy, to nie wyszedł by w ogóle z domu...
- Drobiazg. Od czego się ma przyjaciół.
- Idę po tą colę. - Wszedłem po tych kilku schodkach do domu.


Było już ciemno, zbliżała się 22:00. Siedzieliśmy na podwórku  i oświetleni przez świeczki stojące na stole rozmawialiśmy. Noc była nawet ciepła, choć dziewczyny i tak siedziały pod kocami. Zwłaszcza żona Nicka, która była w zaawansowanej ciąży. Usłyszałem cichy stukot furtki przed domem. Wstałem z drewnianego krzesła, przeprosiłem innych i okrążyłem dom w celu sprawdzenia kto przyszedł.
- Witaj... Kuzynie... - Alex opierał się o skrzynkę na listy.
- Piłeś? - Syknąłem podchodząc do niego. - Czuć na kilometr...
- Tylko troszkę. Gdzie inni?
- Za domem. - Burknąłem. - Chodź się przywitać...
Szedł za mną, a nogi plątały mu się jak nie wiem. Zastanawiam się, jakim cudem dojechał tu w jednym kawałku? Gdy go zobaczyli, zamilkli. 
- Cześć wam. - Uniósł rękę do góry. - Jak się bawicie?
- Możesz nam powiedzieć, dlaczego nie przyjechałeś wcześniej? Byliśmy umówieni kilka godzin temu. U mnie. - Matt wstał z krzesła.
- Coś mnie zatrzymało...
- Coś? - Prychnął Cook. - A co takiego?
- Kobieta. - Powiedział po namyśle. - Urocza kobieta...
- Tylko nie mów, że się spotkałeś z tą zdzirą z klubu, która ci dała numer... - Matt podszedł do nas.
- No, z nią. Nie nazywaj jej tak.
- Turner, ona leci tylko na twoją kasę! - Puknął go palcem w czoło.
- Zdaje ci się. - Odepchnął jego rękę. 
- Ej, przestańcie. - Stanąłem między nimi.
- Odsuń się kanalio! - Alex odepchnął mnie z całej siły.
- Nie do wiary... - Matt pokręcił głową. - Znowu brałeś!
- A nawet jeśli to co?! To moje zdrowie i moje życie! Sam decyduję co robię! - Kuzyn podniósł głos.
Przyglądałem się tej sytuacji z boku. Nie możliwe jak Alex się zmienił. Gdy byliśmy młodsi, to był przykładem dla mnie. Ułożony, czysty, bez nałogów... Potem tylko zaczął palić, ale nadal miał wiele rzeczy pod kontrolą. Był delikatny, uczciwy i potrafił kochać. Kiedy poznałem Dianę, to wiedziałem dlaczego do niego wróciła. Niestety, on się zmienił. Wpadł w dziwne kontakty z jakimiś narkomanami i nie da się go z tego wyciągnąć. 
- Alex, proszę cię. - Zwróciłem na siebie jego uwagę. - Nie przerywaj leczenia, które dopiero co zacząłeś.
- Co ci do tego? 
- Alex? - Na ratunek przyszła żona Jamie'go. - Możemy porozmawiać? - Mówiła spokojnym, wręcz kojącym głosem.
- J-Jasne. - Zająknął się. Był już spokojniejszy. Mimo ciemności panującej na zewnątrz widziałem jego sine ręce. Paskudny widok.
- To chodź, wejdźmy do środka. - Popatrzyła na mnie. - Ty też.
- Ja? - Myślałem, że się przesłyszałem.
Weszliśmy w trójkę do domu Matta. Reszta gości została na podwórku. 

niedziela, 7 września 2014

|108|. Alex

Jeszcze trochę, jeszcze trochę... Już.
Tankowałem motor na jednej ze stacji benzynowych przy centrum. Gdy poszedłem zapłacić za benzynę stanąłem w kolejce. Przyglądnąłem się okładkom dzisiejszych gazet. Jakieś wypadki, kryzysy, śmierci... Nie chciało mi się tego czytać. Podniosłem wzrok na kobietę stojącą przede mną. Jak na zawołanie odwróciła głowę w moją stronę.
- O, kogo ja widzę. - Uśmiechnęła się. - Pamiętasz mnie?'
- Tak średnio. - Skrzywiłem się. - Znam panią?
- Przedwczoraj poznaliśmy się w klubie The Stones.
- A, to ty. - Wysiliłem się na uśmiech.
Odeszła od kasy tak, że teraz ja mogłem zapłacić. Zabierając paragon podszedłem do niej.
- To skandal, że benzyna tak podrożała.
- Dokładnie. - Pstryknęła palcami. - Też tak sądzę.
- Muszę już wracać. - Wskazałem na motor jak wyszliśmy z budynku.
- Masz może dzisiaj wolny wieczór?
- Yy... - Pomyślałem chwilę. - Tak. Mam. - Poskrobałem się niedbale w tył głowy.
- Super, więc zapraszam cię na herbatę. - Szliśmy w jednym kierunku. Jej samochód stał obok mojego motocykla.
- Z jakiej okazji? - Zdziwiłem się zakładając kask.
- Czy zawsze musi być jakaś okazja? - Zaśmiała się. - Może pojedziemy do mnie od razu? - Zaproponowała. - W końcu zbliża się wieczór... A siedemnasta idealną porą na herbatę.
- Sam nie wiem. - Usiadłem na siedzeniu nie kładąc rąk na kierownicy.
- Zgódź się. - Nalegała. Miała śliczną twarz i uśmiech.
- Jakoś nie jestem w nastroju. - Diana była tak samo śliczna. Właściwie, to dużo ładniejsza. Moja mała Dai...
- To jak będzie? - Przerwała moje rozmyślania.
- Okay, pojadę. - Włączyłem silnik.
- To jedź za mną. - Puściła zalotnie oczko i wsiadła do swojego wypucowanego samochodu.

- Zdejmij kurtkę, tu masz wieszak. - Wskazała. - A, i zostań w butach. Jest nie sprzątane także wiesz...
- Mhm. - Mruknąłem idąc za nią do salonu. - Można usiąść? - Stanąłem przy fotelu.
- Jasne. Czego się napijesz? - Miała podobny aneks kuchenny do mojego.
- Herbaty. Tak jak proponowałaś. - Usiadłem wygodnie i rozglądnąłem się. - Ładnie mieszkasz.
- Dziękuję. Chyba ci się jeszcze nie przedstawiłam. Jestem Stephanie. 
- Alex. - Posłałem uśmiech w jej kierunku.
- Wiem. - Wyciągnęła z szafki niewielkie pudełeczko, zapewne z herbatą.
- Skąd? - Przymrużyłem oczy czytając nagłówek magazynu o modzie leżącego na stole.
- Przecież poznaliśmy się przedwczoraj. - Zaczęła się śmiać. - Nie pamiętasz?
- No, pamiętam. Pamiętam. - Zdjąłem kurtkę dopiero teraz i położyłem ją na kolanach. - Gorąco tu u ciebie.
- Wiem. Duszno jest, bo okna są na południe. Zaraz któreś otworzę. - Przyszła z dwoma filiżankami herbaty i usiadła w fotelu naprzeciwko. 
Dzielił nas tylko stolik kawowy. Nie wiedziałem za bardzo o czym mam z nią rozmawiać. Wziąłem filiżankę do obu rąk i skupiłem się na ogrzewaniu o nią rąk. Mimo, że w domu było duszno to dłonie miałem zimne. Stephanie wstała i otworzyła okno, po czym wróciła i siadając wzięła filiżankę podobnie jak ja.
- Czym się zajmujesz? - Odezwałem się w końcu.
- Pracuję w modelingu.
- Jesteś modelką? - Uniosłem brwi pijąc łyk herbaty.
- Tak. - Pokiwała głową. - Zjesz coś?
- Nie. Wybacz, ale nie jestem głodny.
- A na coś mocniejszego się skusisz?
- Zależy co masz na myśli. - Prychnąłem. - Nie zapominaj, że jestem tu motorem. Mam zamiar dzisiaj wróci do domu.
- Tak, tak. - Machnęła ręką. 

Jak zwykle nie potrafiłem się opanować. Siedziałem u niej już z dobrych parę godzin. Wypiliśmy oboje dość dużo whisky i całą butelkę wina. Śmiałem się, że w takim stanie będzie mi ciężko wrócić. Stephanie przyniosła jakieś pudełko i postawiła na stoliku. Przyglądałem się jako powoli podchodzi do mnie.
- Co? - Zapytałem gdy patrzyła na mnie.
- Nic. - Usiadła na moich kolanach przodem do mnie.
- O, nie nie... - Mruknąłem widząc jak zapina mi na przedramieniu znaną opaskę uciskową. 
- Przecież widzę, że bierzesz. - Przechyliła głowę na bok.
- Chodzę na terapię. Od wczoraj nic nie...
- Ale wczoraj to wczoraj, a dziś to dziś. - Przerwała mi.
- Nie. - Powiedziałem stanowczo już chciałem odpiąć ten pasek, ale ona zatrzymała moją dłoń.
- Wiem, że tego chcesz. - Zaczęła mnie podpuszczać mówiąc szeptem i patrząc w oczy. - Nikt się nie dowie... Mogę ci towarzyszyć... - Zbliżyła niebezpiecznie twarz do mojej.
- Dobrze, już... Dobrze... - Westchnąłem. Niestety jej uległem. 
- Masz. - Podała mi strzykawkę. 
Zacisnąłem dłoń w pięść. Nie wiedziałem czy to zrobić. Udało mi się wczoraj cały dzień nic nie brać. Dobry początek terapii. Teraz miałbym wszystko zawalić? Kobieta widząc jak się waham chwyciła mnie za dłoń w której trzymałem strzykawkę i przystawiła czubek igły do drugiej ręki, tej na której miałem tatuaż. Ma rację. Nikt nie zauważy. Nikt się nie dowie. To było silniejsze ode mnie. Wbiłem igłę w rękę i powoli wcisnąłem zawartość strzykawki. Gdy to zrobiłem rzuciłem plastikowy przedmiot na podłogę. Stephanie położyła obie dłonie na moich policzkach.
- Teraz już jesteś mój... - Szepnęła i pocałowała mnie w usta.
Podczas pocałunku jej ręce przesunęły się powoli po mojej szyi zatrzymując na klatce piersiowej. Położyłem ręce na jej plecach tak, że ją obejmowałem. Nikt nie mógł powiedzieć, że dopuściłem się zdrady. W końcu byłem wolny! I robiłem co chciałem, nie myśląc o konsekwencjach. Poczułem się jakby mi ubyło dziesięć lat i znów obchodziłem osiemnastkę. Jeszcze do niedawna było dla mnie nie do pomyślenia moje obecne zachowanie. Czułem jej ciepło jak jej ciało opierało się o moje przodem. Otworzyłem oczy tym samym przerywając pocałunek.
- Muszę wracać do domu. - Szepnąłem.
- Nie... - Również szeptała. - Zaraz wracam. - Musnęła mnie palcem po czubku nosa i wstała.
Poszła do innego pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi. Ja w tym czasie poszedłem do łazienki. Przeglądnąłem się w dobrze oświetlonym lustrze. Przemyłem twarz zimną wodą i oparłem się rękami o umywalkę. Czułem jak narkotyk zaczyna działać. Zrobiło mi się weselej i jakby lżej... Zobaczyłem odbicie Stephanie jak weszła do łazienki. Objęła mnie stojąc za mną. Odwróciłem się do niej powoli. Była niższa, gdzieś o głowę. Wtuliła się we mnie kładąc głowę na mojej klatce piersiowej.
- Zostań. - Mruknęła.
- Nie mogę... - Pogłaskałem ją po głowie.
- Zostań. - Powtórzyła znów całując mnie w usta. Musiała do tego stanąć na palcach.
- Co ty mi dałaś? - Chwyciłem się za głowę. Cała łazienka jakby falowała... Kręciło mi się w głowie.
- Herę. - Uśmiechnęła się.
- Ale... - Chciałem coś powiedzieć, lecz ona była szybsza.
Złapała mnie za koszulkę i pociągnęła w stronę sypialni. 

sobota, 6 września 2014

|107|. Matt

To już z trzeci kubek kawy z automatu. Siedzieliśmy z Jamie'm i Nickiem na korytarzu i czekaliśmy. Alex wciąż nie wychodził z gabinetu. Wstałem z krzesła, żeby wyrzucić kubek. Poczułem drganie telefonu w kieszeni.
- Słucham? - Odebrałem z chrypką, ponieważ dość długo się nie odzywałem. W końcu kariera naszego zespołu wisiała na włosku, tak samo jak życie Alexa, które w tej chwili jest ważniejsze od pieprzonych koncertów.
- Matt, kiedy wrócisz? - Breana miała zaniepokojony głos. - Już się zbliża wieczór...
- Spoko, Jamie mnie odwiezie. Nie wiem kiedy wrócę.
- Tylko nie szlajaj się sam po nocy...
- Nie będę. - Zapewniłem mówiąc spokojnie. - Zaproś może... - Jeszcze się nie przyzwyczaiłem do tego, że nie ma Diany.
- Kogo? - Czekała aż dokończę.
- Eh... Jakąś koleżankę. W końcu masz wolną chatę. - Zaśmiałem się cicho.
- Hm, czekam na ciebie. Cześć.
Schowałem telefon z powrotem do kieszeni. Wracając do chłopaków rozglądnąłem się po korytarzu.
- Jeszcze nie wyszedł? - Spytałem siadając na jednym z krzeseł.
- Jak widać. - Prychnął Nick. - Nie wiem czemu tyle mu tam schodzi.
Nagle, jak na zawołanie drzwi gabinetu się otworzyły. Stanął w nich wytarmoszony - bo inaczej się tego nie dało nazwać - Alex. Wzrok miał wlepiony w posadzkę. Zza jego pleców wychylił się lekarz i patrząc na nas trzymał jakieś papiery w ręce.
- Wszystko mi opowiedział. - Spojrzał na Alexa. - Obiecał, że popracuje nad sobą.
- Nie ma potrzeby go tutaj zatrzymywać? - Odezwałem się.
- Nie. Wasz kolega raczej sobie poradzi. Tylko potrzebuje spokoju i lekarza.
Słuszna uwaga. Od przyjmowania takiej ilości narkotyków Turner wyniszczył sobie prawie doszczętnie organizm. Lekarz jest tu niezbędny. Dobrze, że wstąpiliśmy z nim do psychiatry. Prawdopodobnie potrzebował tej rozmowy. Nie mógł sobie poradzić z tak długim przebywaniem poza domem, problemami a w dodatku z rozstaniem. Dlaczego tacy ludzie od razu uciekają w używki? Zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji. Zawsze.
Zostaliśmy sami w czwórkę na korytarzu.
- I jak? - Schyliłem się lekko, żeby popatrzeć Alex'owi prosto w oczy. Dalej miał rozszerzone źrenice, był blady i wychudzony.
- Żyję. - Uśmiechnął się niemrawo.
- Widzę. Ale lepiej ci? - Pytałem dalej.
- Czy ja wiem? Może nie lepiej, ale lżej. - Mówił spokojnie. Jak dawniej. Dało się nawet dostrzec ledwo widzialny uśmiech.
- Dobrze, że cię tu zabraliśmy. - Jamie napuszył się dumny. To był przecież jego pomysł.
- Dzięki Jamie. - Alex w końcu uniósł głowę patrząc na nas wszystkich.
Przeraziliśmy się. Zawsze był taki zadbany... Teraz wygląda jakby zwiał z psychiatryka i zaraz miał kogoś zabić. Nie daliśmy po sobie poznać, że czujemy do niego odrazę. Te jego ślady na rękach...
- Wracamy? - Nick potarł swoje dłonie. - Ściemnia się już powoli.
- Chętnie.
Wyszliśmy z budynku. Zauważyłem, że Turner z nami nie idzie. Odwróciłem się. Stał na schodach przy wejściu i patrzył gdzieś przed siebie.
- Idziesz?! - Krzyknąłem do niego.
- Cały czas. - Zbiegł ze schodów.
Wsiedliśmy do samochodu Jamie'go i zapięliśmy pasy.
- To gdzie jedziemy? - Odwrócił się do nas zza kierownicy.
- Do klubu. - Powiedział cicho Alex.
- Jesteś pewien? - Zdziwiłem się. - Nie chcesz odpocząć?
- Mnie tam pasuje. - Nick ucieszył się pomysłem. - Jedźmy do The Stones.
- Okay. - Jamie przekręcił kluczyk w stacyjce.

Przyglądałem się, jak Jamie i Nick lali Alex'owi kolejny kieliszek.
- Aa... Może już wystarczy? - Zwróciłem im uwagę.
- Nich się chłopina nacieszy... - Nick był już nieźle zalany. Oczywiście Jamie nie pił, bo prowadził. Ja zamówiłem tylko jakiegoś tam drinka, którego nazwy nie pamiętam. Klub miał dość fajny wystrój. Ściany były bordowe, gdzieniegdzie stały drewniane pale podtrzymujące sufit. Niespodziewanie ktoś postukał mnie po plecach. Odwróciłem głowę, żeby zobaczyć kto to. Młoda kobieta usiadła przy ladzie po tym jak się odsunąłem. Mierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu.
- Jesteś wolny? - Miała ładny głos. Przerzuciła dość długie ciemne włosy na jedno ramię.
- Jestem szybki. - Zażartowałem. - Ale ten oto kawaler jest wolny. Jak nigdy. - Wskazałem na Alexa.
Kobieta wstała z wysokiego krzesła i podeszła do przyjaciela. Coś tam zaczęła bajerować więc stanąłem bliżej.
- Jesteś muzykiem? - Dopytywała go nie dowierzając. - Naprawdę?


- Tak. - Wzdychnął znów spuszczając głowę na dół.
- A sławnym?
- Można tak powiedzieć. - Odpowiadał na jej denne pytania.
- Mhm, tacy muzycy to muszą chyba nieźle zarabiać... Co? - Zaczęła się do niego łasić.
- Dość tego! - Odsunąłem ją od kolegi. - On nie szuka przygód.
- Anioł stróż? - Zmieniła ton na niemiły. - O ile się nie mylę, to twój kumpel jest dorosły i wie co robi.
- Właśnie nie do końca. - Widziałem jak Jamie i Nick spoglądają na nas. - Kumpel ma zły dzień i musi wracać do domu. - Pociągnąłem go za rękaw. - Chodźmy stąd. - Szepnąłem, żeby to babsko nie słyszało.
- A-Ale ja... - Mamrotał Alex. Był kompletnie pijany, naćpany i jeszcze brakowało do szczęścia tych jego petów. Wtedy to byłby mistrzowski komplecik.
- Turner, do cholery jasnej! - Wściekłem się. - Do domu, ale to już! - Krzyknąłem jak do psa.
- Zaraz... To ty jesteś Alex Turner? - Ta kobieta to się chyba nie odwali...
- We własnej osobie. - Przyjaciel czknął uśmiechając się głupkowato.
- Niee, to nie on. - Ciągnąłem go w stronę wyjścia.

Całą czwórką wyszliśmy z tego klubu. Na zewnątrz było już ciemno i chłodno. Jak to w Anglii... Wieczory wiecznie zimne, normalnie... Stanęliśmy przy samochodzie, gdy Jamie szukał kluczyków jak z budynku za nami wybiegła ta kobieta. Uwiesiła się Alex'owi na szyi i pocałowała go w usta. To ciele w skórzanej kurtce oddało się temu pocałunkowi, a my staliśmy jak wryci.
- Zadzwoń. - Wręczyła mu do ręki jakąś karteczkę i zniknęła wchodząc z powrotem do The Stones.
- Co to było? - Przerwałem ciszę. Wszyscy zastygli.
- Sam nie wiem. - Wybełkotał Turner. - Lepiej już wracajmy...

piątek, 5 września 2014

|106|. Alex

Wszystko się zmieniło. Wszystko. Przynajmniej dla mnie. Okazało się, że żona Nicka urodzi za miesiąc syna, któremu jeszcze zatroskany ojciec nie wybrał imienia. Matt wyjaśnił sobie wszystko z Breaną, ten mężczyzna którego słyszał był jej bratem. Mam nadzieję, że to prawda. Jamie ze swoją żoną zastanawiają się nad jakimś dzieckiem. Dzieci, dzieci wszędzie. David spoważniał. Minął tylko ponad miesiąc od mojego rozstania, a on zrobił się poważny i odpowiedzialny. Zamieszkał ze mną twierdząc, że potrzebuję pomocy. Nie rozwiązał jeszcze tej sytuacji z ojcem, ale obiecałem mu kiedyś, że wesprę go w tej sprawie. Wszędzie jednym słowem sielanka.
A ja? Dave mówi, że stoczyłem się. Gdy tylko skończyliśmy trasę po USA i Europie wróciliśmy do kraju, gdzie zaczęły się ze mną cyrki. Ciężko mi teraz o tym mówić, ale nie potrafię nic z tym zrobić... Wszyscy moi bliscy wiedzą, że biorę, ale nie wiedzą co. Nazwa Heroina nawet nie przechodzi mi przez gardło. Jakby mało było tego, siedzę od trzech tygodni w domu. Nie wychodziłem odkąd tu ostatecznie wróciliśmy - mieliśmy jeszcze dwa koncerty i jakiś tam występ i koniec. Zapowiedzieliśmy dłuższą przerwę od kariery ze względu na Nick'a. Jest teraz taki roztrzepany, że nie funkcjonowałby normalnie. Nie dziwię mu się. Czekał na to dziecko już naprawdę długo. W końcu się udało...
- Ale tu śmierdzi! - Dave wszedł do mieszkania, postawił zakupy na ladzie i otworzył okno przy mnie. - Musisz palić w domu? Nie możesz iść na zewnątrz?
- Jak widać nie mogę. - Wydmuchałem dym przez usta i zgasiłem resztkę papierosa w przepełniającej się już od niedopałków popielniczce.
- Ogarnij się facet. - Wrócił do kuchni i wkładał coś do lodówki. Dzięki aneksowi widziałem wszystko co robi.
- O co ci znowu chodzi? - Zakłócał mi mój spokój.
- Wyjdź na zewnątrz. Miles do mnie dzwonił, chce się z tobą spotkać.
Właśnie, zapomniałem powiedzieć o Milesie. Otóż dowiedział się, że Adele jest w ciąży - nie wiem z jakiego źródła, nie wnikam - i to z nim. Przynajmniej ona tak twierdzi. Za to on twardo się upiera, że zrobi test DNA po urodzeniu malucha, na co Adele się oburzyła ale musiała przyjąć jego decyzję do wiadomości.
- Nie wyjdę. - Po krótkim namyśle odpowiedziałem kuzynowi.
- Turner... - Wszyscy ostatnio zaczęli mi mówić po nazwisku.
Wstałem z sofy rozprostowując przy tym kości. Poszedłem do łazienki. To było jak rytuał. Zamknąłem się po cichu na klucz i wyjąłem ze skrytki za lustrem - o której istnieniu Dave nie miał pojęcia - strzykawkę. Niepotrzebnie wszyscy przypominają mi o niej. Choć nie mówią o Dianie wprost, to dają jakby takie wskazówki do myślenia o tej kobiecie... Nie ciekawi mnie co teraz robi, gdzie jest... Bardzo ją kocham. Wciąż. Bardzo.
Wbiłem strzykawkę w prawe przedramię. Lewe już było całe skute, i bolało jak cholera. Bolało tak, jak kocham Dianę. Ciekawe, czy ona myśli o mnie w podobny sposób? Pewnie nie... Zostawiła mnie... Najgorsze jest to, że to moja wina. Zmieniłem się. Nie umiem z tego wyjść. Nie umiem rzucić. Skazany jestem na śmierć. Długo nie pociągnę ładując sobie w żyły heroinę. Wiem, że to już koniec. Czekam tylko spokojnie kiedy nadejdzie.
- Alex? - Dave... Użył imienia?
- Zaraz wyjdę... - Zakłopotałem się trochę i szybko schowałem igłę i zapas narkotyków do skrytki. - Co? - Zapytałem wychodząc z łazienki.
- Co tam robiłeś? - Zmierzył mnie wzrokiem.
- Jak myślisz? Co się robi w łazience? - Parsknąłem śmiechem.
- Brałeś? - Założył ręce na piersi. - Gdzie to masz?
- Nie rozumiem o co ci chodzi... - Odszedłem od niego i usiadłem z powrotem na sofie w salonie.
Po chwili położyłem się podkładając sobie poduszkę pod głowę. Potrafiłem tak patrzyć w sufit godzinami rozmyślając A co by było, gdyby? Wyłączałem się wtedy całkowicie...
- Gości masz... - Kuzyn szturchał mnie w ramię.
Odwróciłem wzrok od sufitu i popatrzyłem w stronę przedpokoju. Stali tam Jamie, Matt i Nick. Wyglądali świetnie w porównaniu do mnie - wraku człowieka.
- Mamy coś dla ciebie Turner. - Powiedział sucho Jamie.
Dalej patrzyłem na nich pytająco.
- Ubierz się i chodź.
Nie wiem o co mu chodzi z tym ubraniem się? Przecież mam i koszulę i jeansy... Nawet buty mam ubrane. Usiadłem na kanapie i przyglądałem się im podejrzliwie.
- Gdzie mam iść?
- Zobaczysz. - Jamie mówił jako jedyny, reszta się tylko patrzyła.
- Chłopaki, on nie wychodził z domu od trzech tygodni. - Uprzedził Dave. - Nie jest z nim za dobrze...
- Odezwał się. - Syknąłem wstając. - Myślisz, że jak u mnie mieszkasz to wszystko ci wolno?! - Krzyknąłem na niego.
- Uspokój się. - Matt zatrzymał mnie widząc jak idę w stronę kuzyna.
- Nie będę spokojny! - Starałem się mu wyrwać, ale Nick pomógł Matt'owi mnie przytrzymać.
- Chodźmy. - Zarządził Jamie.
Wyprowadzili mnie z mieszkania. Szarpałem się im, ale widocznie byli na to przygotowani. Kurde, oni to ćwiczyli wcześniej, czy co? Kopnąłem Matt'a w kostkę tak, że omal nie spadł ze schodów.
- Przestań! - Nick uderzył mnie ręką w głowę.
Czułem się jak zwierzę idące na rzeź. Wyszliśmy na zewnątrz. To było dziwne zderzenie się ze świeżym powietrzem. No... Z tą świeżością to się umówmy, bo nie licząc ruchliwej ulicy i spalin to jest świeże. Wpakowali mnie na tylne siedzenie do mini-vana Jamie'go. Szybko zablokowali drzwi, tak, że nie mogłem wysiąść ani z jednej strony ani z drugiej. Byłem jak w pułapce.
- Wypuść mnie! - Krzyknąłem. - Jak tego nie zrobisz to zadzwonię na policję! - Postraszyłem go.
- A dzwoń sobie! - Prychnął Jamie siadając za kierownicą. - Ciekawe co powiedzą jak zobaczą twój wygląd?
- Gówno powiedzą! - Wściekłem się. - Masz mnie wypuścić! To jest przetrzymywanie wbrew mojej woli!
- A ja jestem królową angielską. - Nick usiadł naprzeciwko mnie.
- To widocznie jesteś! - Widziałem jak Matt sadowi się na siedzeniu obok Jamie'go. - Wypuść mnie! - Nachyliłem się między siedzenia.
- Zamknij się i siedź tam! - Nick odepchnął mnie, że poleciałem z powrotem na tylne siedzenia.
Zauważyłem jak roztrzęsły mi się ręce. Wziąłem za małą dawkę... Poczułem suchość w ustach. Wyjrzałem za przyciemnianą szybę. Nie miałem pojęcia gdzie jechaliśmy. Przetarłem rękoma oczy, po czym powoli przesunąłem dłońmi po włosach jakby je przylizując. One i tak odskoczyły na swoją dawną pozycję. Zaczęły mnie ze stresu oblewać jakieś zimne poty.
- Wypuść mnie... - Wymamrotałem trzymając się uchwytu na drzwiach. - Błagam...
- Wiem, że chcesz wziąć kolejną dawkę. Ale my ci na to nie pozwolimy. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi... Ba! Jesteśmy jak rodzina. A rodzina pomaga sobie w trudnych sytuacjach. - Siedzący przede mną Nick zaczął snuć jakieś wywody.
- Przestań pieprzyć. - Burknąłem do niego. Czułem jak odlatuję.
- Ej, on nam odpływa... - Nick ostrzegł Jamie'go.
- Pewnie znowu naćpał się nie wiadomo ile. - Odparł zdenerwowany. - Zaraz będziemy na miejscu.
- Co... Ty... O... Mnie... Wiesz... - Sapałem. Wszystko widziałem podwójnie.
- Wiem o tobie zbyt wiele. Czasem się zastanawiam, czy nie znam cię lepiej niż ty sam. - Jamie zaśmiał się gorzko. - Jesteśmy.
Słyszałem jak cała trójka wygrzebuje się z samochodu. Nie miałem siły iść za nimi. Widziałem jak otwierają się drzwi z mojej strony. Poczułem szarpanie za rękę. Próbowali mnie wyciągnąć z auta.
- Wyłaź. - Manewrowali, żebym im nie upadł na chodnik.
Podniosłem wzrok na budynek przed nami. Co to za szopka? Ciągnęli mnie w stronę wejścia głównego. Nie miałem siły się opierać, ale wiedziałem, że moja energia wkrótce powróci. A wtedy wyrwę się im i wrócę do domu. Tam czeka na mnie kolejna dawka w strzykawce. Ostatnia. Tak, na pewno ostatnia.

czwartek, 4 września 2014

|105|. Diana

3 DNI
Siedziałam na kanapie w swoim nowym mieszkaniu. Widok w apartamencie wychodził na miasto, o tak późnych godzinach tętniące życiem. Usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Ciao, bella.  – Mój kuzyn stał w progu z kwiatami w ręce.
- Ciao, Markus. – Ucieszyłam się lekko na jego widok.
- Co się stało, że zdecydowałaś się na powrót na stare śmieci? – Zapytał po włosku.
- Stęskniłam się – skłamałam.
Mężczyzna usiadł w kuchni i nalał nam po kieliszku wina.


Gdy wyszedł, nie pozostało mi nic innego jak płakać. Rzuciłam się na łóżko, wtuliłam twarz w poduszkę i łkałam gorzko przez pół nocy. Tak, to była moja decyzja. Tak, po części też moja wina. Byłam zła na siebie, na Alexa, na wszystkich i wszystko.
Dlaczego jestem tak beznadziejna? - Pytałam się cały czas.
Nie mogłam uwierzyć że tak boli mnie to rozstanie.
- Kurwa – jęknęłam, uderzając pięścią w poduszkę i powtarzając to słowo jak mantrę.

TYDZIEŃ
Siedziałam na łóżku z laptopem na kolanach, a obok mnie leżał nagi mężczyzna, zakopany w prześcieradło. Kolejna nocna przygoda. Kolejny nieznajomy. Jak on miał na imię? Nie pamiętałam. Od odejścia od Alexa, moim sposobem na zrelaksowanie się i chwilowe zapomnienie był seks i alkohol. Ale to było tylko chwilowe! Załkałam żałośnie, ale słysząc że się budzi, wytarłam twarz w rękaw sweterka.

Patrzyłam jak blondyn zbiera swoje ubrania z mojej sypialni i wychodzi. Po chwili rzuciłam trzymanym kieliszkiem z winem o ścianę. Szkło znalazło się na całej podłodze, a ja przeszłam, ignorując kłucie w stopach.
- Dai – usłyszałam znajomy głos.
Niewiele osób mnie tak nazywało. Obróciłam się z nadzieją, ale zobaczyłam tylko mojego kuzyna.
- Coś się stało? – Zapytał, widząc moje zrezygnowanie.
- Nie, nic – odparłam cicho.

MIESIĄC
Siedziałam sobie spokojnie w kawiarence, kiedy przyszedł umówiony ze mną mężczyzna. Daniel był wysokim szatynem o stalowych oczach i jasnej cerze. Po części był też francuzem, więc jego akcent był trochę śmieszny.
- Ciao, Diana.
- Ciao.
Zamówił nam po espresso i zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym. Przypominał mi Alexa ze swoim charakterem. Tak, to chyba dlatego się z nim umówiłam.

środa, 3 września 2014

|104|. Alex

Wszędzie leżało pełno szkła, ale w tym momencie nie myślałem o konsekwencjach swoich czynów. Rozwaliłem chyba wszystkie alkohole stojące w barku, zaczynając od Whisky, które piła Ona. Nie miałem odwagi wymawiać jej imienia nawet w myślach. I znowu - fala złości. Kopnąłem stojącą przy łóżku szafkę nocną, z której spadła lampka i roztłukła się. Usłyszałem za sobą trzask drzwi. Odwróciłem się gwałtownie, przerywając znęcanie się nad niewinnym wyposażaniem pokoju.
- Odwaliło ci już zupełnie?! - David był wściekły. - Tłuczesz się jak nie wiem! Nie zapominaj, że mam pokój piętro niżej, i to słychać!
- Dave... - Dziwne uczucie, jakbym dławił się powietrzem. - Jej już nie ma... Ona odeszła...
- Co ty pleciesz? - Podszedł bliżej stąpając między szkłami.
- D... - Jej imię... Przecież je znam, mam do czynienia z nim nie od dzisiaj! - Ona...
- Z Dianą coś nie tak? - Nawet nie wie jak ułatwił mi sprawę. - Z wami jest gorzej niż z małymi dziećmi... - Pokręcił głową.
- Jej już nie ma. - Złapałem do za ramiona i potrząsnąłem. - Rozumiesz?
- Chyba nie. - Skrzywił się. - Rany, Alex... Ty jesteś naćpany!
- Nieprawda. - Odsunąłem się jak oparzony. - Pomóż mi...
- Ty masz coś z głową. - Rozglądnął się po pokoju. - Wiesz ile będziesz musiał za to zapłacić? Jakbym nie przyszedł to byś tu zdemolował wszystko.
- Walić pieniądze. - Opadłem na łóżko. - Zostałem sam.
- Wysłów, że się wreszcie i powiedz o co chodzi.
- Diana... - Udało się! - Wyjechała.
- I o to tyle afery?
- Zostawiła mnie. Nie będzie ze mną... Nie będzie. Nie będzie...
- Zamknij się. - Przerwał mi. Myślał chwilę po czym kucnął i zaczął zbierać szkła. - Jak mogła... Tak bez pożegnania? - Podniósł na mnie wzrok. - Pomógłbyś mi. Rusz zad!
Bez słowa kucnąłem jak on i pomogłem mu sprzątać. Nie zwracałem uwagi na to, że przecinam sobie ręce. Czułem się cały bezwładnie. Na samą myśl, że straciłem to co dla mnie najcenniejsze w życiu robiło mi się słabo. Nagle zerwałem się z podłogi i pobiegłem do łazienki zamykając za sobą drzwi na klucz. Szkła trzymane w dłoni rzuciłem na posadzkę. Oparłem się o umywalkę i czułem jak łzy mi napływają do oczu. Nie wytrzymałem. Beczałem jak nigdy. Z trudem powstrzymywałem wycie. Zakryłem ręką usta i mocno zamknąłem oczy. Za dużo wspomnień. Otworzyłem je. Załamany osunąłem się na ziemię. Roztrząsłem się. Wyjąłem z kieszeni spodni tabletki. Przeraził mnie kolejny fakt, że zostały mi tylko trzy. Wziąłem wszystkie. Naraz. Były ohydne w smaku, ale zawierały coś, co mnie uzależniło.
- Alex... Wszystko okay? - Dave zapukał do drzwi.
- Nic nie jest okay! - Krzyknąłem. Przechyliłem głowę do tyłu opierając ją o ścianę.
- Weź trochę ciszej, bo zaraz ściągniesz tu obsługę i nie będzie wesoło... Jakby zobaczyli ten burdel...
- Co mnie obchodzi obsługa?! - Jakbym nie słyszał, krzyczałem dalej.
- Alex... Uspokój się. Wyjdź. Pogadamy...
- Idź sobie. - Mruknąłem.
W przeciwieństwie do mnie, on posłuchał. Słychać było jak wychodzi.


- Turner, jak nie wyleziesz stamtąd za pięć sekund to wyważę te drzwi! - Super, po prostu świetnie. Mój błyskotliwy kuzynek sprowadził tu Matt'a. - Słyszysz?! - Przyjaciel nie dawał za wygraną. - To nie koniec świata...
- Może twojego! - Przerwałem mu. - Mój świat właśnie się zawalił!
- Błagam cię... Za godzinę mamy koncert... Ludzie się już zbierają... Za chwilę mamy zaczynać, a ciebie nie można...
- Daj - Mi - Spokój! - Wydukałem jak do małego dziecka.
- Tak? To pogadamy inaczej! 
- Stój. - Dave krzyknął do już rozpędzającego się Matt'a. - Wylezie. Zobaczysz. 
- Co tu się dzieje, gdzie Alex? - Teraz słychać było Jamie'go. Był też Nick.
- Zamknął się szajbus w łazience i nie chce wyjść. - Matt zdał im relacje. - Weźcie coś zróbcie.
- Alexandrze! - Dave wiedział, że nie cierpię jak się tak do mnie mówi. - Zrób to dla niej. Wyjdź i idź na ten cholerny koncert. Tą jedną sprawą nie zawalaj reszty. Wyjdź.
Zrób to dla niej... Te słowa krążyły mi teraz w głowie. Nie mogłem wstać. Byłem jak pijany. Po raz enty przedawkowałem te leki. Nie działały na mnie tak jak wcześniej. Teraz potrzebowałem większej dawki. Wstałem i podszedłem do drzwi. Przyłożyłem do nich głowę.
- Nie mów mi więcej o niej! - Ostrzegłem.
- Nic a nic! - Zapewnił.
Przekręciłem klucz i wyszedłem do pokoju. Stali tam wszyscy z zespołu wraz z Dave'm. Nie patrzyłem na nich. Stałem ze spuszczoną głową jak na kazaniu.
- Chodź... Musimy iść... - Jamie podszedł i złapał mnie za przedramię. 
Pociągnął mnie w stronę wyjścia z pokoju. Szliśmy wszyscy po schodach. Było mi już wszystko jedno. Jak wyglądam, co czuję... Właśnie, co czuję? Pustkę... Ta pustka wypełnia mnie całego tak, że nie słyszę co Jamie do mnie mówi. Wpakowaliśmy się do samochodu i czym prędzej pojechaliśmy na koncert.


- Widzisz to? - Matt podsunął mi kartę pod nos. - To dzisiaj gramy, w takiej kolejności. Dociera coś w ogóle do ciebie?
- Dociera. - Burknąłem. 
- Alex, ogarnij że się! - Potrząsnął mną. - Nie zawalaj wszystkiego na początku. Oddziel życie prywatne od zawodowego... Nie wnoś nic z jednego do drugiego.
- Mhm. - Patrzyłem przed siebie. Przede mną stało duże pudło, w których przewozimy instrumenty. 
- Wchodzimy! - Zarządził Jamie.
- Rusz się. - Dave popchnął mnie. - I nie myśl o tym. - Dodał na odchodnym. 

Szedłem na samym końcu tego czteroosobowego sznurka. Właściwie człapałem ze spuszczoną głową. Gdy wyszliśmy na scenę zobaczyłem masę ludzi i zachodzące słońce. Mimo tego, że zachodziło oślepiało mnie. Moje oczy pochłaniały teraz więcej światła przez te źrenice... Byłem świadomy, że źle robię biorąc te leki. Ale one mi pomagały... Musiały... Na swój sposób. Jakiś facet podał mi podłączoną już gitarę. Przewiesiłem ją przez ramię i stanąłem przed mikrofonem. Nie byłem pewien czy wydobędę z siebie jakikolwiek dźwięk.
Usłyszałem krzyki tłumu w naszym kierunku. Uwielbiałem to, jak nas zawsze witali. 
Zaczęliśmy. Nie było co czekać.
Byle nie myśleć.
O wszystkim.
O tym.
O Niej.